Cobalt, jeste¶ kolejn± osob±, która pyta mnie o tê inspiracjê. Nie widzia³am gry Finczera
Dziêki, panowie, za po¶wiêcony czas i dobre s³owo.
Graty za podium.
Pomys³ inspirowany filmem Gra z panem Douglasem ?
Nawet je¶li tak, fajnie przeniesiony w ¶wiat fantasy.
W koñcu przeczyta³em Gratulacje za ¶wietne opowiadanie. Bardzo mi siê podoba³o rozwi±zanie akcji.
owszem, brawa, nie zauwa¿y³am Chochlik siê wkrad³
Wielkie gratulacje Ewa za wygranie konkursu. Zasurzy³a¶ sobie.
A co do korekty hmm nie wiem czy powinienem, W koñcu tu na forum to ja robiê najwiêcej b³êdów, ale jak co¶ tam by³o. na przyk³ad w ostatnim akapicie w zdaniu " Gdy tylko pojawili siê w¶ród innych go¶ci, rozleg³y siê gromkie brama.{chyba powinno byæ brawa zamiast brama.}
Witam!
Mam zaszczyt przedstawiæ Wam tekst, który zaj±³ II miejsce w konkursie literackim pt. "Elfie wakacje". Tekst nie przechodzi³ ponownych korekt, tote¿ na pewno wy³apiecie w nim jakie¶ byki, ale tak czy inaczej, ¿yczê mi³ej lektury.
Niezapomniane wra¿enia
Elros Inglorion siedzia³ przy swoim biurku, roz¶wietlanym jedynie niewielkim p³omykiem, pe³gaj±cym na knocie ogarka ¶wiecy. Równym, piêknym pismem wprowadza³ w kolejne rubryki rzêdy cyfr. Pióro furkota³o tu¿ przed jego nosem, z ust wychyn±³ przygryziony koniuszek jêzyka, jakby mia³ pomóc elfowi w obliczeniach. Elros odgarn±³ kosmyk jasnych w³osów z czo³a i ponownie zamoczy³ stalówkê w stoj±cym nieopodal ka³amarzu. I wtedy zdarzy³a siê prawdziwa tragedia; oto kr±g³e zero zagubi³o swój doskona³y kszta³t, zamieniaj±c siê w upiornego kleksa. Ksiêgowy spojrza³ z przera¿eniem na atramentow± maszkarê i chwyci³ szybko ligninê, staraj±c siê przekazaæ jej ca³± czerñ niesfornego tuszu. Jego nadgorliwe usi³owania wywabienia plamy okaza³y siê daremne; kleks jak powsta³, tak uparcie trzyma³ siê ch³onnego pergaminu oprawionej w skórê grubej ksiêgi.
- Na z³ote pióra Celahira! – zakl±³ pod nosem i od³o¿y³ bezu¿yteczn± szmatkê na pedantycznie wrêcz czysty blat. Plama k³u³a go w oczy, psu³a nastrój i nieomal wywo³ywa³a ból zêbów. Elros zamkn±³ z trzaskiem ksiêgê rachunkow±. Przetar³ ze znu¿eniem powieki i mrugn±³ szybko parê razy. Zdecydowanie musi od tego odpocz±æ. Poranna awantura by³a tylko jedn± z wielu kropel goryczy, jednak to w³a¶nie ona przepe³ni³a nabrzmia³± ¿alem czarê. Tym razem zgrzeszy³... nie, zdecydowanie nie mia³ ochoty wspominaæ wyrzutów czynionych mu o papier po³o¿ony pod z³ym k±tem przed prze³o¿onym. Potrz±sn±³ g³ow±, jakby to mia³o pomóc w odrzuceniu od siebie nachalnych my¶li. Westchn±³ g³êboko i, wzi±wszy woln± kartkê, napisa³:
Wasza Ekscelencjo Maestro Tloluvinie Amitielu, Pierwszy spo¶ród Mistrzów Magii Elfiego Królestwa, Stra¿niku Vanimedlee. Wzi±wszy pod uwagê, ¿e s³u¿ê Wam umys³em i umiejêtno¶ciami od przesz³o dwudziestu wiosen bez jakichkolwiek d³u¿szych przerw w swoich powinno¶ciach uzna³em, i¿ niezbêdny jest mi wypoczynek od cyfr i ci±¿±cej na moich barkach odpowiedzialno¶ci, oczywi¶cie wszystko po to, by jeszcze lepiej móc przyczyniæ siê do wzrostu wspania³o¶ci Prze¶wietnego Kolegium Magii. Termin mojego urlopu pozostawiam Wam, jednak by³bym wielce zobowi±zany, gdyby jego czas przypad³ w najbli¿szym dziesiêcioleciu.
Z wyrazami najg³êbszego szacunku
Elros Inglorion.
Przesun±³ wzrokiem po zdobnych, pochy³ych literach i z³o¿y³ dokument na pó³, idealnie równo i schludnie. Mia³ nadziejê, ¿e nie bêdzie to kolejny powód do niezadowolenia arcymaga.
Dzieñ wsta³ piêkny i s³oneczny, tote¿ Elros obudzi³ siê w wy¶mienitym nastroju. Przeci±gn±³ siê, po¶cieli³ ³ó¿ko i wykona³ kilka sk³onów na poprawê kr±¿enia, a wszystko to przy akompaniamencie ptasich treli. W³a¶nie koñczy³ zapinaæ guziki przy ¶nie¿nobia³ej, g³adkiej koszuli, gdy kto¶ nie¶mia³o zapuka³ do drzwi.
- Proszê wej¶æ – powiedzia³ radosnym tonem. Odrzwia jego apartamentu, umiejscowionego w po³udniowym skrzydle Kolegium Magii uchyli³y siê i próg przest±pi³a Ireth, ¶liczna, rudow³osa s³u¿ka, nios±ca na tacy dzbanuszek paruj±cego kakao, ¶wie¿e, chrupi±ce bu³eczki, miseczkê d¿emu truskawkowego i mnóstwo innych pyszno¶ci. Postawi³a je na okr±g³ym stoliku i u¶miechnê³a siê do ksiêgowego.
- Smacznego, panie Inglorion. – Dygnê³a z gracj± i zniknê³a tak szybko, jak siê pojawi³a, nim Elros zd±¿y³ jej podziêkowaæ.
Sielanka ¶niadania, która rozleniwi³a elfa i sprzyja³a b³±dzeniu w¶ród ob³oków i my¶leniu o niebieskich migda³ach, zosta³a przerwana ponownym stukaniem w futrynê, lecz tym razem go¶æ nie czeka³ na zaproszenie, a jedynie informowa³ o zamiarze dostania siê do ¶rodka. Klamka ust±pi³a pod ciê¿arem d³oni Gelmira, jednego z adeptów magicznej sztuki. Elros zamar³ z kanapk± w po³owie drogi do otwartych ust i zmarszczy³ brwi. M³ody elf, kryj±cy swoj± szczup³± sylwetkê pod przepastnymi szatami nowicjusza, by³ blady i wygl±da³ jak chodz±ca z³a nowina.
- Panie Inglorion – zacz±³ niepewnie. – Maestro chce pana widzieæ. Teraz. – Spojrza³ przepraszaj±co na ksiêgowego i poczeka³, a¿ tamten prze³knie, po czym poprowadzi³ go pl±tanin± krêtych korytarzy Kolegium wprost do przestronnej komnaty Tloluvina. Starzec siedzia³, jak zawsze, w g³êbokim, obitym pluszem fotelu o pod³okietnikach zwieñczonych ciemnym drewnem, rze¼bionym na kszta³t lwich ³ap. Patrzy³ za przestronne, zajmuj±ce ca³± ¶cianê okno, wychodz±ce na wschód, delektuj±c siê ciep³ym ¶wiat³em s³oñca, niespiesznie zalewaj±cym kwitn±cy, wi¶niowy sad, pod±¿aj±c wzrokiem za uwijaj±cymi siê pracowicie w¶ród ró¿owych kwiatów pszczo³ami. Zdawa³ siê nie zauwa¿yæ przybycia Ingloriona, powoli porusza³ ustami, jakby co¶ liczy³, a mo¿e bezg³o¶nie wypowiada³ skomplikowan± inkantacjê. Elros nie chcia³ mu przeszkadzaæ, niezale¿nie od tego, czym akurat zajêty by³ sêdziwy umys³ arcymaga. W koñcu, po do¶æ d³ugim oczekiwaniu Amitiel przeniós³ spojrzenie z sadu na m³ode elfy, pokornie czekaj±ce nieopodal dwuskrzyd³ych, uchylonych drzwi. U¶miechn±³ siê blado, co Elros przyj±³ z wielk± ulg±, bowiem Tloluvinowi rzadko zdarza³o siê wyra¿aæ zadowolenie. Wodniste oczy sêdziwego elfa spoczê³y na nim, okalaj±ca je siatka zmarszczek wyg³adzi³a siê.
- Dziêkujê, Gelmirze, mo¿esz odej¶æ. – Student sk³oni³ siê i wycofa³ z pomieszczenia, cicho zamykaj±c za sob± drzwi.
- Elrosie Inglorionie, dzisiaj rano otrzyma³em twoje pismo. My¶la³em nad ka¿dym zapisanym przez ciebie s³owem i nie sposób nie przyznaæ ci racji. Dlatego te¿ zezwalam, choæby i od dzisiaj. Ka¿dy potrzebuje odpoczynku, nawet one. – Zatoczy³ such± rêk± okr±g, wskazuj±c na ogród i bzycz±ce w ga³êziach poskrêcanych wi¶ni pszczo³y. Elros nie wierzy³ w³asnym spiczastym uszom, dyskretnie uszczypn±³ siê, upewniaj±c, ¿e nie ¶ni.
- Dziêkujê, Maestro, za zrozumienie. Z ca³ego serca rad jestem, i¿ zezwolenie wyda³e¶ tak prêdko. Jest to dla mnie bardzo wa¿ne.
- Jed¼ na wakacje, m³odzieñcze, zregeneruj si³y i wróæ ze zdwojon± energi±. Masz ju¿ jakie¶ konkretne plany?
- W zasadzie jeszcze nie, szczerze mówi±c nie przypuszcza³em, ¿e termin mojego wolnego od obowi±zków czasu przypadnie tak prêdko.
- Pozwól zatem, ¿e polecê ci co¶. Sam by³em na tej fantastycznej wycieczce. To sprawdzone miejsce, na pewno ci siê spodoba. – Poda³ Elrosowi po¿ó³k³± broszurkê. – Ulotka nie jest mo¿e pierwszej nowo¶ci, ale z tego, co mi wiadomo biuro organizuj±ce tê podró¿ nadal prowadz± nizio³kowi bracia, Sancho i Bungo Frumblefoot of Bywoter. Nigdzie nie podaj± takich pstr±gów, jak w tamtym hotelu. – Ksiêgowy przejrza³ ulotkê i zmarszczy³ brwi.
- Obawiam siê, ¿e jednak chyba nie bêdê móg³ skorzystaæ z tej oferty... Zdecydowanie przekracza moje finansowe mo¿liwo¶ci.
- Elrosie, z rado¶ci± pokryjê koszta zwi±zane z twoimi wakacjami, w pe³ni na nie zas³u¿y³e¶. Pozwól, ¿e w ten sposób wynagrodzê ci wszystkie... – Zastanowi³ siê, szukaj±c odpowiedniego s³owa. – niedogodno¶ci, wynikaj±ce z naszej wspó³pracy. – Inglorion zamruga³ parê razy, nie dowierzaj±c, ¿e us³ysza³ co¶ w rodzaju przeprosin z ust starego maga. Zdecydowanie, pewnie niebawem obudzi siê we w³asnym ³ó¿ku, za¶mieje sobie w twarz odbit± w lustrze, a potem otrzyma reprymendê za próbê zaszkodzenia p³ynnej dzia³alno¶ci Kolegium.
- Elrosie? – Zda³ sobie sprawê, ¿e przegapi³ co¶, co do niego mówiono.
- Przepraszam, Maestro, ciê¿ar niespodziewanej wiadomo¶ci przygniót³ mnie do ziemi, by po chwili unie¶æ pod niebo na skrzyd³ach nieokie³znanej rado¶ci. – Mag przyj±³ to wyt³umaczenie z u¶miechem.
- Id¼ siê spakowaæ, ruszasz jutro z samego rana. I masz siê dobrze bawiæ.
Stoj±c na korytarzu, tu¿ za drzwiami gabinetu Maestro Amitiela Tloluvina Elros wygl±da³ jak kto¶, kto prze¿y³ ciê¿ki szok pourazowy albo straci³ pamiêæ. B³±dzi³ niewidz±cymi oczyma po doskonale znanym sobie wnêtrzu, muskaj±c tylko spojrzeniem liczne portrety i kinkiety, roz¶wietlaj±ce b³êkitnym poblaskiem hall. Sprawia³ wra¿enie, jakby ka¿da czê¶æ jego cia³a mia³a zamiar wykonaæ co¶ zgo³a odmiennego od pozosta³ych, bez najmniejszej konsultacji z mózgiem. W koñcu, wzi±wszy dwa g³êbokie wdechy, ruszy³ ra¼no do swoich pokoi, by przygotowaæ siê na wyprawê. Znalaz³szy siê w apartamencie zda³ sobie sprawê, ¿e nie ma pojêcia, có¿ mog³oby mu siê przydaæ na wycieczce reklamowanej jako pozostawiaj±ca niezapomniane wra¿enia. Wyci±gn±³ spod ³ó¿ka skórzan± walizkê i z pietyzmem pocz±³ uk³adaæ w niej ubrania, rzeczy osobiste, jakie¶ szparga³y, maj±ce rozproszyæ nudê podró¿y ku docelowemu miejscu pobytu. O¶rodek wypoczynkowy zlokalizowany by³ na wybrze¿u niewielkiej wyspy, opisanej, jako dziewicza, je¶li oczywi¶cie nie liczyæ kilkuhektarowego terenu nale¿±cego do prowadzonego przez elfy hotelu wraz ze wszystkimi przyleg³ymi doñ parkami rozrywki. W broszurze napisano, ¿e oferuj± zwiedzanie dziczy, oczywi¶cie z wykwalifikowanym przewodnikiem, znaj±cym wszystkie zakamarki owej wyspy. Im dalej w las peanów na cze¶æ atrakcji, tym mniej dziewictwa by³o w nieokie³znanym miejscu. Ale nie o to chodzi³o. Mia³ jechaæ daleko od Kolegium, liczb, rachunków i wiecznych utyskiwañ Maestra. I to by³o najpiêkniejsze.
Obudzi³ siê, zanim nie¶mia³e promienie wstaj±cego s³oñca rozja¶ni³y ciemny horyzont. Podekscytowanie nie pozwoli³o mu d³u¿ej b³±dziæ po krainie sennych marzeñ, i tak po brzegi wype³nionej wizjami nieomal magicznego pobytu w g³uszy. Le¿a³ do¶æ d³ugo z szeroko otwartymi oczami, ciesz±c siê jak ma³e dziecko, nie mog±ce doczekaæ siê prezentów urodzinowych. Równo z brzaskiem by³ ju¿ na dziedziñcu, gdzie oczekiwa³ na niego niewielki powóz, zaprzê¿ony w dwa kasztanowe wa³achy. Wo¼nica pomóg³ mu wtaszczyæ baga¿ do ¶rodka, przytrzyma³ drzwiczki i gdy tylko upewni³ siê, ¿e pasa¿er siedzi wygodnie, trzasn±³ z bicza nad koñskimi grzbietami. Ruszyli traktem w stronê pomarañczowego ¶witu, minêli powoli budz±ce siê miasto, wjechali w sosnowy las, a¿ w koñcu dotarli do portu. Smuk³e ³odzie i majestatyczne statki cumowa³y przy redzie, opuszcza³y g³ówki, sunê³y przez spienione fale. Gwar i rwetes, towarzysz±ce za³adunkom i roz³adunkom zag³uszony zosta³ rykiem. Elros, wysiadaj±c z powozu a¿ otworzy³ ze zdziwieniem usta, gdy nieopodal wyl±dowa³a przedziwna machina. Zeppelin, o kolorowym balonie w³a¶nie usiad³ z chrzêstem na wyznaczonym mu miejscu. S³uga od razu dostarczy³ nañ inglorionowy baga¿.
- Udanych wakacji – ¿yczy³ ksiêgowemu, energicznie potrz±saj±c jego d³oni±. Elros nigdy w ¿yciu nie lata³. Podszed³ nieufnie do Zeppelina i wspi±³ siê po drabince do koszyka pod wielkim, ogrzewanym ¿arem ognia balonem. Pilot, krêpy krasnolud, którego oczy schowane by³y za gruba¶nymi goglami, u¶miechn±³ siê do niego i podkrêci³ rude w±siska, ³±cz±ce siê z pozaplatan± w fantazyjne warkocze d³ug±, siêgaj±c± opas³ego brzuszyska brod±.
- Witaj, elfie, na pok³adzie Q0001/2586RW. – Elros sk³oni³ mu siê bez s³owa i przeniós³ spojrzenie na pozosta³ych pasa¿erów. Spowita at³asow± chmur± ró¿owej sukni m³oda dama od razu przyku³a jego uwagê natrêtnym szczebiotem, skierowanym do starszego d¿entelmena, z grzeczno¶ci przytakuj±cemu jej bezsensownej paplaninie. Pochwyci³ ze zbola³± min± wzrok elfa, jakby szuka³ u niego pomocy. Elros jednak nie zamierza³ wybawiaæ go z opresji i przysiad³ siê do pochmurnego mê¿czyzny, którego ciemna karnacja i ostre rysy twarzy wskazywa³y na dalekie, po³udniowe pochodzenie. Æmi³ spokojnie d³ug± fajkê, co i rusz wypuszczaj±c z k±cika ust k³êby aromatycznego dymu. Elfowi odpowiada³o jego milczenie, sam zamierza³ odpocz±æ i rozkoszowaæ siê nowymi doznaniami p³yn±cymi z do¶wiadczania pierwszego w ¿yciu lotu Zeppelinem. ¦mig³o na rufie zafurkota³o, silnik rykn±³, pilot podkrêci³ p³omieñ i unie¶li siê w górê, ¿egluj±c coraz wy¿ej.
- Wie pan, czyta³am, ¿e ¿yj± tam dzikie plemiona goblinów, to fascynuj±ce, nie uwa¿a pan? Podobno bêdziemy mogli je zobaczyæ z ca³kiem bliska, napisali, ¿e otrzymamy niepowtarzaln± mo¿liwo¶æ przyjrzenia siê ich codziennej, miernej sk±din±d, tak uwa¿am, egzystencji. Wie pan, one wierz±, ¿e spojrzenie w twarz mo¿e odebraæ duszê, dlatego nosz± przez ca³y czas wielkie, drewniane maski, maj±ce tylko niewielkie otwory na oczy? Ponoæ maluj± je w przeró¿ne wzory, a ilo¶æ kolorów i zawi³o¶æ barwnej pl±taniny wskazuje na status takiego goblina w ich prymitywnej spo³eczno¶ci. To doprawdy niecodzienne, prawda? – Kobieta nie poczeka³a nawet, a¿ s³uchacz jej monologu zd±¿y cokolwiek odpowiedzieæ i zala³a wszystkich kolejn± fal± snobistycznego s³owotoku.
- Mówiono mi równie¿, ¿e ¿yj± tam przeró¿ne egzotyczne zwierzêta, w tym jadowite wê¿e. Widzia³am rycinê, na której przedstawiono niejakiego milo foxburra, nale¿±cego do rodziny loamsdown. Maj± bardzo kolorowe ³uski, a ten ponoæ jest najbardziej jadowity ze wszystkich. – Klasnê³a w rêce, jakby by³o siê z czego cieszyæ. Elf nawet nie patrzy³ w jej stronê, by przypadkiem nie okazaæ siê kolejn± ofiar± wyk³adu o niebezpieczeñstwach, jakie mog± spotkaæ na miejscu. Przymkn±³ oczy i jednym uchem wpuszcza³, drugim wypuszcza³ rewelacje o wielkiej wywernie, ¶pi±cej gdzie¶ w le¶nej gêstwinie i o ma³ych rybkach o paszczach pe³nych ostrych zêbisk, zamieszkuj±cych nieomal ka¿d± sadzawkê. Nie wiedzia³ nawet kiedy zapad³ w sen, w którym ucieka³ przed hord± zamaskowanych goblinów, lec±cych za nim na wielkiej, b³oniastoskrzyd³ej wiwernie. Obudzi³ siê, gdy ju¿ mia³ zostaæ po¿arty przez przera¿aj±ce rybki i odkry³, ¿e pilot miêkko sadza machinê na polanie.
- Proszê pañstwa, oto Burghwald Swensonn ponownie bezpiecznie przywióz³ pasa¿erów do wakacyjnego raju. Dziêkujemy za skorzystanie z linii lotniczych Swensonn & Swensonn i ¿yczymy udanego urlopu! – Do Zeppelina podesz³o kilku ros³ych mê¿czyzn o jednakowych, czerwonych strojach, w ¶miesznych, cylindrycznych nakryciach g³owy zwieñczonych czarnym daszkiem. Na ich czele drepta³a smuk³a, drobna elfka w jasnej sukience, ¶ciskaj±ca pod pach± bordow± teczuszkê. Poczeka³a, a¿ obs³uga pomo¿e go¶ciom opu¶ciæ maszynê i przywita³a ich.
- Witam pañstwa na Rajskiej Wyspie. Nazywam siê Nessa Ciryatan i jestem gospodarzem hotelu, który zechcieli pañstwo zaszczyciæ swoj± obecno¶ci±. Bardzo proszê o podanie godno¶ci, dziêki czemu szybko i sprawnie bêdziemy mogli wskazaæ pañstwu odpowiednie pokoje. – Otwar³a teczkê i wyjê³a ostry o³ówek. Elros rozejrza³ siê wokó³; polana otoczona by³a piêknym parkiem o równo przystrzy¿onej trawie, malowniczych rabatkach kwiatów, nad którymi trzepota³y wielkie motyle. W oddali widzia³ du¿y budynek, ja¶niej±cy biel± ¶cian w po³udniowym s³oñcu. Nieopodal, na brukowanym trakcie jeden z koni zaprzê¿onych do powozu skroba³ kopytem kamienie.
- Ksiê¿niczka Ruthoff, Sabina Ludwika Ernesta Kamila de l’Aguoille – przedstawi³a siê jedyna dama spo¶ród go¶ci.
- Hrabia Gotfryd von Hallenbridge – ozwa³ siê wymêczony opowie¶ciami lady l’Aguoille d¿entelmen, przecieraj±c jedwabn± chusteczk± monokl.
- Sir Negrete Carrasquillo.
- Elros Inglorion. – Elfka przeszuka³a listê go¶ci, ze zmartwieniem zmarszczy³a brwi, jeszcze raz sprawdzi³a dokument, po czym spojrza³a przepraszaj±co na nich.
- Najmocniej przepraszam, pañstwo wykupili wycieczkê nizio³kowego biura podró¿y Sancho i Bungo Frumblefoot of Bywoter?
- Owszem, czy jest z tym jaki¶ problem? – spyta³ hrabia von Hallenbridge, na powrót zakrywaj±c oko szk³em.
- Bardzo mi przykro, ale dzisiaj rano przylecia³ go³±b z informacj±, ¿e biuro... zbankrutowa³o. Panowie Sancho i Bungo wybrali ca³y depozyt z krasnoludzkich banków. Niestety, nie otrzymali¶my zap³aty za pañstwa pobyt. – Roz³o¿y³a bezradnie rêce.
- Co?! – wrzasn±³ krasnolud, do tej pory milcz±co przys³uchuj±cy siê ca³ej rozmowie.
- Przykro mi, panie Swensonn. Obawiam siê, ¿e pan równie¿ nie otrzyma wynagrodzenia za przelot.
- Przeklête, ma³e, w³ochatostope pokraki! Ju¿ ja siê z nimi policzê! – odgra¿a³ siê rudobrody. W koñcu, rozsierdzony, za³o¿y³ gogle , wsiad³ do Zeppelina i uniós³ siê w powietrze z og³uszaj±cym rykiem pracuj±cego ze zdwojon± si³± silnika. Po chwili sylwetka podniebnej machiny zosta³a tylko ma³± kropk± nad morzem.
- Nasze baga¿e! – krzyknê³a ksiê¿niczka. – Zosta³y na pok³adzie! – zwróci³a siê ju¿ do Nessy. – I jak my teraz zap³acimy za powrót?!
- Rozumiem, ¿e nie maj± pañstwo przy sobie pieniêdzy?
- Obawiam siê, ¿e wszystko zosta³o w walizkach. – Sir Carasquillo wydawa³ siê jednak byæ wyj±tkowo spokojny.
- Niestety, w takim razie jestem zmuszona prosiæ pañstwa o opuszczenie terenu hotelu.
- Cooo?! – Twarz ksiê¿niczki przybra³a kolor jej w¶ciekle ró¿owej sukni i ³agodnie przesz³a w bordo. – To jest skandal! Pani nie wie, kim ja jestem! Co wy sobie wyobra¿acie! ¯±dam, by¶cie zaprowadzili mnie do mojego pokoju!
- Przykro mi, ale to nie jest mo¿liwe. – Konsternacjê, jaka zapad³a, mo¿na by by³o kroiæ no¿em. Elrosowi a¿ zakrêci³o siê w g³owie. Opu¶ciæ hotel? Zostaæ sam na sam z tymi przeklêtymi bestiami czyhaj±cymi w d¿ungli? Bezwiednie pod±¿y³, jak owca za stadem, wraz ze swymi towarzyszami, prowadzonymi przez ochronê, ku wielkiej, ¿elaznej bramie, która zatrzasnê³a sie za nimi, w¶ród wrzasków piekielnej ksiê¿niczki.
- I co my teraz zrobimy? – Lady l’Aguoille usiad³a na pniu zwalonego drzewa i rozp³aka³a siê. – Jak oni w ogóle ¶mieli nas potraktowaæ w ten sposób! Jak tylko wrócê mój ojciec kupi tê wyspê, hotel ka¿e zrównaæ z ziemi± a ich wszystkich wych³ostaæ! – zaszlocha³a. Hrabia Hallenbridge ze stoickim spokojem poda³ jej chusteczkê, któr± przyjê³a z wdziêczno¶ci±.
- Z tego, co mi wiadomo nieopodal przebiega morski szlak handlowy. Je¿eli dostaniemy siê na drug± stronê wyspy, wówczas byæ mo¿e uda nam siê jako¶ zaalarmowaæ jak±¶ za³ogê, ¿e potrzebujemy pomocy – odezwa³ siê melodyjnym g³osem sir Carrasquillo.
- Sk±d o tym wiecie? – podejrzliwie zapyta³ hrabia.
- P³ywa³em za m³odu tu i tam, parê razy by³em w tych rejonach.
- Jest pan marynarzem?
- Nie. Po prostu kiedy¶ by³em bardzo niespokojnym duchem, chc±cym spróbowaæ wszystkiego, czego zabrania³ m±dry i stateczny ojciec, ¶wieæ Amrocie nad jego dusz±.
- Zna pan tê wyspê? – Ksiê¿niczka spojrza³a na niego z nadziej± w za³zawionych oczach.
- Niestety, panienko, nie tak, jakbym sobie tego w tym momencie ¿yczy³. Znam jedynie liniê brzegow±. Z³a wiadomo¶æ brzmi tak, i¿ jedyne dwie pla¿e, jakie siê tu znajduj±, to ta nale¿±ca do hotelu i ta po drugiej stronie wyspy. Reszta to poszarpane ska³y, przez które na pewno nie przejdziemy.
- Zatem sugeruje pan konieczno¶æ przebycia dziczy wzd³u¿, nie naoko³o?
- Dok³adnie, panie hrabio. – Elros przys³uchiwa³ siê ich rozmowie i nie wierzy³ w³asnym zmys³om. Uzna³, ¿e oczy p³ataj± mu upiornego figla a uszy nagle przesta³y odbieraæ d¼wiêki, jak powinny. Powoli zaczyna³ ¿a³owaæ, ¿e w ogóle opu¶ci³ ch³odne mury Kolegium. Mo¿e narzekania starego maga wcale nie by³y takie z³e? Na pewno lepsze, ni¿ gro¼ba po¿arcia przez tubylców, utoniêcia w bagnie czy ¶mieræ z braku wody, wszak s³onej piæ siê nie da a s³odkie zbiorniki pe³ne s± krwio¿erczych, p³etwiastych bestyjek.
- Je¿eli chcemy tam dotrzeæ, to proponujê ruszyæ od razu... – nie¶mia³o zasugerowa³ elf. Spojrzenia wszystkich skupi³y siê na nim. Nie lubi³ byæ w centrum uwagi, wiêc skurczy³ siê w sobie, jakby chcia³ schowaæ siê za w³asnym, coraz bardziej wyd³u¿onym cieniem.
- My¶lê, ¿e imæ elf ma racjê. – By³y obie¿y¶wiat przeci±gn±³ siê i zwróci³ twarz ku pohukuj±cej i poszczekuj±cej gêstwinie popl±tanych drzew.
Elros nigdy nie my¶la³, ¿e las mo¿e byæ tak ¿ywy. Co chwila co¶ uskakiwa³o spod ich stóp, pe³za³o w trawie, chowa³o siê w ga³êziach. Czu³ na sobie mnóstwo podejrzliwych spojrzeñ. Przedzierali siê przez d¿unglê z mozo³em, coraz bardziej zirytowani narzekaniami m³odej damy, która utyskiwa³a co chwila, a to na poszarpany r±bek sukienki, odciski na stopach, obutych w cieknie trzewiki, pajêczyny lepi±ce siê do w³osów i felerne biuro podró¿y. Wêdrówka by³a prawdziw± udrêk±; niewidzialny szlak ca³y czas wiód³ ich pod górê, utrudniaj±c marsz jeszcze bardziej. Wtem hrabia nadepn±³ na jaki¶ patyk, który nagle o¿y³ pod ciê¿arem jego stopy i bole¶nie wpi³ dwa d³ugie k³y w ³ydkê arystokraty, pozostawiaj±c na niej dwie perl±ce siê czerwieni± dziurki. Jego wysoko¶æ wrzasn±³ przera¼liwie, p³osz±c przyczajone w koronach drzew ptactwo i pad³ na ziemiê krzycz±c, ¿e uk±si³ go milo foxburr. Sir Carrasquillo odwróci³ siê i w ci±gu chwili by³ ju¿ przy wyj±cym opêtañczo mê¿czy¼nie. Odci±³ wyci±gniêtym zza pasa sztyletem nogawkê i ze znawstwem zbada³ ranê.
- Przytrzymajcie go, trzeba pozbyæ siê jadu, inaczej umrze – rozkaza³ tonem nie znosz±cym sprzeciwu. Wystraszony Elros wykona³ jego polecenie, lady l’Agouille prêdko posz³a w jego ¶lady. Po³udniowiec przy³o¿y³ wargi do ranki, po chwili splun±³ w bok, przewi±za³ dziurki czystym materia³em i u¶miechn±³ siê do hrabiego.
- Wszystko powinno byæ dobrze, niech siê pan nie przejmuje.
- Ja umrê! Na Gelmira Gromow³adnego, umrê! – zawy³.
- Nic panu nie bêdzie.
- Mam mroczki przed oczami, duszê siê, duszê siê!
- Panienko, proszê ju¿ pu¶ciæ hrabiego.
- Ja ju¿ nigdzie nie pójdê, ja umieram!
- Proszê wstaæ, musimy ruszaæ!
- W ogóle nie masz szacunku dla umieraj±cego cz³owieka, m³odzieñcze! – Hrabia obrzuci³ sir Carrasquill’a morderczym spojrzeniem, po czym powróci³ do ¿a³osnego zawodzenia. Carrasquillo westchn±³ zrezygnowany i, widz±c ¿e nic nie wskóra, naprêdce splót³ z ga³±zek i lian niewielkie nosze, na których u³o¿ono zrozpaczonego mê¿czyznê. Dalsza droga by³a jeszcze ¿mudniejsza, Elros, ci±gn±cy wraz z sir Carrasquillo rannego czu³, jak na d³oniach powstaj± mu bolesne pêcherze.
- Cii, s³yszeli¶cie? – szepenê³a wystraszona lady l’Agouille. Rzeczywi¶cie, gdy tylko s³oñce skry³o siê za horyzontem las, do tej pory gwarny, rozbrzmia³ jeszcze wiêkszym ha³asem. A po¶ród harmidru wy³owili d¼wiêk odleg³ych bêbenków.
- Co to jest?
- Gobliny! – D¼wiêk zacz±³ ich otaczaæ z ka¿dej strony, nie wiedzieli, gdzie nale¿a³oby uciekaæ. Nawet hrabia, dotychczas konaj±cy, jakby cudownie ozdrowia³, bo zerwa³ siê na równe nogi.
Wtem, spomiêdzy krzewów zaczê³y wychylaæ siê niewielkie istoty, siêgaj±ce podró¿nikom nie wy¿ej, jak do kolan. Zza drewnianych, barwnych masek, kszta³tem przypominaj±cych trójk±ty wierzcho³kiem zwrócone ku do³owi wystawa³y tylko d³ugie, odstaj±ce na boki i powygryzane w wielu miejscach uszy. Kreatury pobrzêkiwa³y przy ka¿dym podskoku drewnianymi paciorkami, zdobi±cymi trawiaste spódniczki. Ka¿dy z goblinów dzier¿y³ w³óczniê, zakoñczon± kamiennym grotem. Pokrzykiwa³y co¶ w niezrozumia³ym jêzyku, brzmi±cym, jakby kto¶ krztusi³ siê zbyt du¿ym kawa³kiem jab³ka, lecz w potoku karykaturalnych wyra¿eñ mo¿na by³o wy³owiæ pojedyñcze s³owa, pochodz±ce niew±tpliwie ze Wspólnej Mowy. Nie napawa³y optymizmem; charkot przetykany by³ bowiem wzmiankami o rych³ej kolacji, ofierze, krwi i klatkach. Na nieszczê¶ników, otoczonych ze wszech stron kilku rzêdowym wianuszkiem goblinów sp³yn±³ blady strach. Sir Carasquillo wyci±gn±³ z pochwy rapier o fantazyjnej rêkoje¶ci, machn±³ nim finezyjnie przed sob±, odganiaj±c nieco niespodziewaj±ce siê oporu gobliny. Przyj±³ piêkn± postawê szermiersk±, oczekuj±c na ruch przeciwników. Stworzenia naradza³y siê przez chwilê, po czym z wrzaw± i furi± runê³y na podró¿ników, zalewaj±c ich swoj± mas± i po chwili przygwa¿d¿aj±c do pod³o¿a. Elros poczu³ straszny ból w barku, gdy kilka szkarad usi³owa³o zawi±zaæ mu rêce na plecach, z trudem walczy³ o ka¿dy oddech, unosz±c g³owê tu¿ nad mchem. Reszta jego kompanów wcale nie radzi³a sobie lepiej i nim ostatnie promienie ca³kowicie utonê³y w odleg³ym morzu dziesi±tki ma³ych ³apek unios³y ich nad g³owami, nios±c gdzie¶ wg³±b d¿ungli z radosnym ¶piewem, zniekszta³conym przez zakrywaj±ce im twarze maski. Wiê¼niowie z przera¿eniem w oczach i wo³aniem o pomoc na ustach sunêli pospiesznie naprzód, ch³ostani nisko wisz±cymi ga³±zkami. Odg³os bêbnów by³ coraz mocniejszy i niebawem znale¼li siê na rozleg³ej polanie, upstrzonej wielobarwnymi wigwamami. Po ¶rodku p³onê³o wielkie ognisko, którego granice wyznacza³y równo pouk³adane kamienie i, o zgrozo, czaszki. Bezceremonialnie rzucono zdobycz na ziemiê w¶ród weso³ych okrzyków pozosta³ych cz³onków plemienia. Wtem, z najwiêkszego namiotu, na szczycie którego pyszni³ siê upiorny totem, zwieñczony ko¼lim ³bem, wyszed³ goblin skryty za przepiêkn± mask± ozdobion± wielobarwnym pióropuszem. Podszed³ niespiesznie do ³owców, podpieraj±c siê sêkatym kosturem, wskaza³ na przera¿onych jeñców i potrz±sn±³ z uznaniem g³ow±.
- Ludziaki i elfiaki byæ smaczne – powiedzia³ w koñcu do brañców. – Mieæ miêkkie miêso i szybko siê gotowaæ. – Byli pewni, ¿e u¶miechn±³ siê paskudnie, choæ nie mogli dostrzec jego twarzy. Chcia³, ¿eby ich zrozumieli i to by³o tym potworniejsze.
- Jeden ranny – poinformowa³ najwiêkszy z wojowników, ten, który w koñcu rozbroi³ sir Carasquillo.
- Wy go nadgry¼æ?
- Nie, Wielka Szamañska Wodza. On ju¿ byæ nadgryziony. Przez unga bunga ¶lizgop³aza.
- Puchn±æ?
- My nie mieæ czasu sprawdzaæ, ale on trosicko pod¶mierdywaæ. – Zbli¿y³ siê do przera¿onego hrabiego i zerwa³ opatrunek z jego ³ydki. Wielka Szamañska Wodza podszed³, obejrza³ ze znawstwem ranê, szturchn±³ j± parê razy kijem, którym siê podpiera³, splun±³ na bok i szybciutko okrêci³ siê trzykrotnie wokó³ w³asnej osi przez lewe ramiê. Ca³a reszta jego wspó³plemieñców zrobi³a to samo. Hrabia spojrza³ na swoj± nogê; by³a nabrzmia³a, naoko³o pojawi³o siê mnóstwo czerwonych i swêdz±cych b±bli.
- Z³e miêso, unga bunga ¶lizgop³az zepsuæ wszystko – wysycza³ wódz. – Wrzuciæ wsyækich do szambiarki.
Szambiarka okaza³a siê byæ niewielk± klatk±, tu¿ poza obozowiskiem, zrobion± z giêtkich bambusów powi±zanych ze sob±. Poobijani, g³odni i zmêczeni wiê¼niowie t³oczyli siê jeden obok drugiego, nie maj±c nawet si³, aby wzywaæ ratunku, który i tak znik±d by nie nadszed³. Siedzieli skrêpowani, zwiesiwszy g³owy, pogr±¿eni ka¿dy we w³asnych, ponurych my¶lach. Wakacje mia³y byæ wypoczynkiem, oderwaniem od codzienno¶ci, rozrywk±, duma³ zrezygnowany elf. Nie tak je sobie wyobra¿a³. Zaczyna³ powoli têskniæ za utyskiwaniem Maestra i kolumnami cyfr. W³a¶ciwie to lubi³ liczby; nie by³y niebezpieczne, nie szczerzy³y k³ów i nie próbowa³y go po¿reæ.
- Pssst. – Sir Carasquillo wychyli³ siê nieco i szepn±³: - Uda³o mi siê przeci±æ wiêzy, te g³upie stworzenia nie zabra³y mi no¿a ukrytego w cholewie. Zaraz rozwi±¿ê nas wszystkich, ale nie mo¿emy im daæ po sobie poznaæ, ¿e jeste¶my wolni. Poczekamy, a¿ zasn± i wtedy uciekniemy. – Ca³a reszta milcz±co skinê³a g³owami, patrz±c z nabo¿n± wdziêczno¶ci± w orzechowe oczy wybawcy. Czekali.
Gdy ksiê¿yc sta³ wysoko na niebie, srebrn± tarcz± opromieniaj±c dzik± kniejê, kilka ciemnych kszta³tów przemknê³o ukradkiem w zaro¶la. Zanim wielkie ognisko zgas³o, podró¿nicy byli ju¿ daleko od gobliniej osady.
- Musimy gdzie¶ odpocz±æ, proszê – b³aga³a lady l’Aguoille. Sir Carasquillo, który sta³ siê przewodnikiem grupy, przytakn±³, gestem kaza³ im pozostaæ w ukryciu, a sam wyruszy³ na poszukiwanie bezpiecznego schronienia. Siedzieli w milczeniu, nas³uchuj±c nocnych odg³osów. Gdzie¶ nad nimi przelecia³a sowa, jaki¶ ¶pi±cy ptak niespokojnie poruszy³ siê w ga³êziach. ¯aby, zamieszkuj±ce pobliski, zapewne po brzegi wype³niony piraniami staw, rechota³y g³o¶no, przekrzykuj±c siê z cykaj±cymi ¶wierszczami. Po³udniowiec w koñcu powróci³ i poprowadzi³ ich ku niewielkim wzgórzom.
- Znalaz³em jaskiniê, nada siê na obóz.
Grota by³a przestronna, wilgotna i cuchnê³a stêchlizn±, lecz uradowa³a wszystkich, jakby w³a¶nie otworzono przed nimi wrota królewskiego pa³acu. Hrabia postanowi³ obj±æ pierwsz± wartê i usiad³ u jej wylotu. Po chwili dobieg³o jego uszu miarowe pochrapywanie towarzyszy. Opar³ siê plecami o zimn± ska³ê i zapatrzy³ w czerñ nocy.
Obudzi³ go przera¼liwy wrzask. Zerwa³ siê na równe nogi i rozejrza³ zdezorientowany wokó³; dzieñ wsta³ ju¿ dawno, s³oñce pra¿y³o niemi³osiernie, króluj±c wysoko na niebosk³onie. Z jaskini w po¶piechu wybieg³a lady l’Aguoille, trzymaj±c wysoko uniesion± sukniê, za ni± mkn±³ elf, który prêdko wyprzedzi³ kobietê. Zaraz potem wypad³ sir Carasquillo. Hrabia, niewiele my¶l±c i nie zadaj±c g³upich pytañ rzuci³ siê za nimi w panicznej ucieczce. Potê¿ny ryk, dochodz±cy z g³êbi groty wstrz±sn±³ ziemi± pod ich stopami i zbli¿a³ siê nieub³aganie. Po chwili z ciemno¶ci wylecia³a wielka, czarna wiwerna, machaj±c nietoperzymi skrzyd³ami. Zag³êbili siê w las, lecz bestia nadal ich ¶ciga³a, pomimo ogromnych rozmiarów doskonale manewrowa³a pomiêdzy sêdziwymi drzewami. Na ich nieszczê¶cie bór sk³ada³ siê ze starych, wysokich sekwoi, których pnie ros³y z dala od siebie. Biegli jak szaleni, przeskakuj±c powalone konary, gnaj±c na z³amanie karku. Suknia ksiê¿niczki zapl±ta³a siê w ga³êzie, gdy niewiasta próbowa³a pokonaæ przeszkodê i nieszczêsne dziewczê runê³o jak d³ugie. Elros, s³ysz±c za sob± rumor odwróci³ siê i zakl±³. Zawróci³, by pomóc lady l’Agouille, rozerwa³ wi꿱cy j± materia³, pomóg³ podnie¶æ siê z ziemi. Gdy ju¿ mieli ruszyæ dalej z boku wychynê³a wielka paszcza jaszczura, k³api±c tu¿ przed nimi potê¿nymi szczêkami. Ponownie padli na ziemiê, cofaj±c siê pospiesznie. Wtem, jakby znik±d, sir Carasquille, pozbawiony przez gobliny piêknego rapiera, natar³ na potwora, dzier¿±c wielki, ciê¿ki kij. Zdzieli³ wywernê w ³eb, skupiaj±c na sobie uwagê gada. Maszkara wyl±dowa³a, stanê³a na zadnich ³apach i zamachnê³a siê na po³udniowca uzbrojon± w pazury, po³±czon± skrzyd³em z tu³owiem, ³ap±. Ten zrêcznie uskoczy³ i ponownie wymierzy³ celny cios, który siêgn±³ ³uskowatej skóry.
- Zabierz j± st±d, elfie! – wrzasn±³ do Elrosa. Ten skin±³ g³ow± i wyprowadzi³ z pu³apki przera¿on± nie mniej od niego ksiê¿niczkê. Ksiêgowy, gdy jeszcze odwróci³ siê, dostrzeg³ tylko, jak wê¿owy ogon potwora uderza dzielnego mê¿czyznê w plecy, zwalaj±c go z nóg. Tryumfalny krzyk, który doby³ siê z przepastnego gard³a bestii doda³ Inglorionowi si³ do dalszego biegu.
Las skoñczy³ siê nagle, jakby bóg, tworz±cy tê wyspê, uci±³ go mieczem. Wypadli na piaszczyst± pla¿ê, zakoñczon± spokojnym, lazurowym morzem. Zatrzymali siê w pó³ kroku, niepewni, czy wyj¶cie na otwarty teren jest takim dobrym pomys³em; wszak ¶cigaj±ca ich skrzydlata wiwerna mia³aby podany obiad na tacy. Dopiero teraz, dysz±c ciê¿ko, u¶wiadomili sobie, ¿e od d³u¿szego czasu nie s³yszeli odg³osów pogoni.
- Gdzie jest sir Carasquille? – wychrypia³ hrabia, który nie mia³ pojêcia o stoczonej w borze nierównej walce. Elf spojrza³ mu smutno w oczy i tylko pokrêci³ g³ow± w odpowiedzi. Lady l’Agouille usiad³a bezradnie na skraju kniei i rozp³aka³a siê jak ma³a dziewczynka.
- Czy on... sir Carasquille...
- Przykro mi panienko, obawiam siê, ¿e nie dane mu bêdzie nam towarzyszyæ. On... on tam zosta³. Na zawsze. – Elf nie potrafi³ spojrzeæ jej w oczy.
- Tam, widzicie? – Elros wskaza³ d³oni± na b³yszcz±cy kszta³t u wybrze¿a. Przy³o¿y³ d³oñ do czo³a i zmru¿y³ oczy. – Statek! Widzê statek! – krzykn±³ uradowany. Nowa si³a wst±pi³a w obola³ych rozbitków, którzy biegiem rzucili siê ku okrêtowi, wrzeszcz±c i wymachuj±c rêkami.
Gdy tylko usiedli w ma³ej szalupie poczuli siê bezpiecznie. Byli uratowani! Wytatuowani marynarze wios³owali równo, raz za razem zanurzaj±c i wyci±gaj±c pióra squarów z wody, rozchlapuj±c morsk± pianê. Na pok³adzie przywita³ ich kapitan, wysoki jegomo¶æ o twardej, nieogolonej twarzy.
- Mieli¶cie du¿o szczê¶cia, ¿e akurat przybili¶my do brzegu, na trójz±b Dinendala. Wachtowy poka¿e wam kajuty, od¶wie¿cie siê, odpocznijcie. Zobaczymy siê wieczorem.
- Sir, mam jeszcze pewn±, jak dla mnie nie cierpi±c± zw³oki sprawê. – Hrabia odci±gn±³ kapitana na bok. – Otó¿, gdy przedzierali¶my siê przez d¿unglê zosta³em uk±szony w ³ydkê przez wê¿a, obecna tu dama czyta³a, ¿e jedynym gatunkiem wystêpuj±cym na tej wyspie jest ¶miertelnie niebezpieczny milo foxburr.
- Co? To¿ te gadziny wymar³y przesz³o sto lat temu! Poka¿ pan tê nogê. – Hrabia podwin±³ nogawkê.
- Widzi pan, kapitanie te b±ble wokó³? – Nie wiedzieæ czemu szyper wybuchn±³ gromkim ¶miechem.
- Szanowny panie, zapewniam, ¿e nie ma ¿adnego zagro¿enia! Gdyby bydlê by³o jadowite, wówczas majaczy³by¶ pan w gor±czce od kilku godzin. To wokó³ – wskaza³ na pêcherze – to zwyk³e ugryzienia komarów, zarêczam, ¿e w najmniejszym razie nie s± niebezpieczne.
Czysta woda, suty posi³ek i sen by³y tym, czego potrzebowali. Otrzymali ¶wie¿e odzienie i obietnicê powrotu do domu. ¦wiat znów nabra³ radosnych barw.
Zbudzono ich po zachodzie s³oñca. Pok³ad wygl±da³ zgo³a inaczej, ni¿ wtedy, gdy weszli na jego deski pierwszym razem; wszêdzie na rejach ¶wieci³y kolorowe lampiony, na rufie gra³ kwartet smyczkowy, po deku spacerowa³o mrowie elegancko ubranych d¿entelmenów i strojnych dam. Gdy tylko pojawili siê w¶ród innych go¶ci, rozleg³y siê gromkie brama. Oszo³omieni rozgl±dali siê dooko³a, nie mog±c poj±æ, co tu siê w³a¶ciwie wyprawia. I wtedy dostrzegli smuk³±, drobn± sylwetkê Nessy Ciryatan. Elfka podesz³a do nich z u¶miechem na ustach, za ni± sun±³ dystyngowany lokaj, nios±cy na tacy trzy kieliszki wype³niane szampanem.
- Witam pañstwa na pok³adzie Odzyskanej Nadziei! Gratulujê zdania testu obozowicza i ¿yczê mi³ej zabawy. – U¶cisnê³a d³oñ ka¿demu z nich, nic nie robi±c sobie ze zdziwienia, maluj±cego siê na twarzach zdezorientowanych ludzi i elfa. ¯adne nie mog³o wykrztusiæ ani s³owa, gdy ju¿ mieli zakrzyczeæ gospodyniê pretensjami, ponownie rozleg³y siê brawa, od¶piewano im sto lat, a potem rozleg³y siê powszechne owacje. Wci±gniêci w wir innych go¶ci nawet nie zauwa¿yli, kiedy elfka zniknê³a w t³umie.
- I jak wam siê podoba³o w wiosce goblinów? – Starszy mê¿czyzna o ogorza³ej twarzy u¶miecha³ siê do nich szczerze, wzbudzaj±c sympatiê od pierwszej chwili.
- Gdzie moje maniery, jestem Vladimir Drikstojew.
- To jaki¶ ¿art? – Elros by³ ca³kowicie zbity z tropu.
- Ha, przyjacielu, te¿ o to zapyta³em, gdy znalaz³em siê wreszcie na tej przeklêtej ³ajbie!
- Ale powiedziano nam, ¿e biuro podró¿y, w którym mieli¶my wykupion± wycieczkê upad³o – ksiê¿niczka ci±gnê³a podjêty przez elfa w±tek.
- Jak wszystkim, moja pani!
- Sir Carasquille... Ale jego zabi³a wiwerna!
- Ha, stary Negrete ma siê dobrze, zapewniam was! To bodaj najlepszy treser bestii, jakiego nosi³a na swoim garbatym grzbiecie mateczka ziemia!
- Wiêc to wszystko by³o... udawane?
- Dok³adnie! Nied³ugo zobaczycie te¿ Wielk± Szamañsk± Wodzê.
- Ale gobliny jedz± ludzi!
- Nic podobnego. Stara wodza najbardziej lubi jajka i kozie mleko, ciê¿ko staruszce je siê rzeczy, które wymagaj± gryzienia.
Elrosowi a¿ zakrêci³o siê w g³owie... Wynajêta gobliñska wioska... Tresowana wiwerna. Obiecany do¶wiadczony przewodnik ukryty pod postaci± jednego z pasa¿erów. Ulotka nie k³ama³a: w jego pamiêci na zawsze pozostan± niezapomniane wra¿enia!