Ogłoszenie

Witamy na Forum "Rycerze y Kupcy"!

Linki:

- Regulamin Forum
- Dzielnica Mieszkalna (Przedstaw siê tam koniecznie!)
---> -AKTUALNE SPOTKANIE KLUBU <---
- Administracja Forum
- Gie³da Forumowa

Napisz odpowiedź

Napisz nowego posta
Opcje

Kliknij w ciemne pole na obrazku, aby wysłać wiadomość.

Powrót

PodglÄ…d wÄ…tku (najnowsze pierwsze)

kapadocja
2014-03-20 22:14:47

Jeste¶ pierwsz± osob±, która znala³a w tek¶cie tê nielogiczno¶æ... Ja sama o tym nie pomy¶la³am. A szarañcza... no có¿... twór ¶w. Jana, ¿ywcem wyci±gniêty z Apokalipsy

Cieszê siê, ¿e siê podoba³o, i zapraszam do mrocznoelfickich klimatów we "Wszystko ma swoj± cenê"

Cobalt
2014-02-28 14:26:59

£adne !
Na plus:
Czyta siê g³adko (czyli tak jak powinno byæ).

Na minus:
Nie przemawia do mnie opis szarañczy (bydlêcia wielko¶ci kruka z metalowym odw³okiem) zabijaj±cej siê o szybê

kapadocja
2014-02-02 11:08:44

Opowiem wam o tym, jak skoñczy³ siê ¶wiat. Nie, nie by³o komet, Marsjan ani wybuchu S³oñca. By³a zwyk³a, uczciwa apokalipsa, dok³adnie taka, jak± opisa³ w swojej ksiêdze ¶wiêty Jan. Anio³y odtr±bi³y pocz±tek i zacz±³ siê horror. Z nieba spad³ krwawy deszcz, a zaraz po nim grad p³omieni.

By³ piêkny, kwietniowy poranek, gdy zatrzyma³em siê w kawiarni, by napiæ siê kawy w jakim¶ kolorowym miejscu przed pocz±tkiem szpitalnego dy¿uru. Pij±c ma³± czarn± przegl±da³em od niechcenia gazetê. Omin±³em pierwsze strony, krzycz±ce o kolejnych aferach, kradzie¿ach, morderstwach i wojnach gdzie¶ bardzo daleko, w które, ca³kowicie filantropijnie, w obronie uci¶nionych, nie ropy, broñ Bo¿e, wmiesza³ siê nasz rz±d. Przekartkowa³em ca³y dziennik, nie znajduj±c w nim nic interesuj±cego, wiêc zrezygnowa³em z lektury.
Wsiad³em do auta i ruszy³em, u¶miechaj±c siê do siebie. Min±³em spokojnie St. George's Street i skrêci³em w Golden Park. Tam zatrzyma³em siê na koñcu poka¼nego ogonka. Korek ci±gn±³ siê a¿ do nastêpnej przecznicy.
Zastanawia³em siê, czy wypisali ju¿ pani± Northon. Mi³a kobiecina, jednak strasznie schorowana. I, mimo licznej rodziny, samotna. Czêsto z ni± rozmawia³em, naprawdê uwa¿a³em, ¿e praca lekarza nie ogranicza siê jedynie do przepisania tabletek; w ka¿dym pacjencie widzia³em przede wszystkim cz³owieka, przychodz±cego do mnie po pomoc. I za ka¿dym razem cieszy³em siê, ¿e wybrali w³a¶nie mnie, ufaj±c umiejêtno¶ciom i wiedzy.
Sta³em ju¿ dobre kilkana¶cie minut, jednak nic nie mog³o zm±ciæ mojego ¶wietnego nastroju. Nawet dziwaczny obdartus ze sko³tunion± brod±, zatkniêt± za pasek poszarpanych spodni, który podchodzi³ po kolei do ka¿dego samochodu i grzmi±cym g³osem obwieszcza³, ¿e koniec jest bliski! Wygra¿a³ przy tym powykrêcanym artretyzmem paluchem, jakby chcia³ skarciæ niesforne dzieci. Je¿d¿±c t± tras± spotyka³em w ci±gu tygodnia przynajmniej kilku jemu podobnych. G³osili najczê¶ciej przybycie obcych, którym nale¿y przygotowaæ go¶cinê, przebudzenie Atlantydów czy jak ten jegomo¶æ – koniec ¶wiata w tej czy innej formie. Nauczy³em siê ju¿ ignorowaæ tych nieszkodliwych dziwaków, odmawiaj±c za nich w duszy modlitwê o uzdrowienie poszarpanego umys³u.
Niebo zasnu³y ciemne chmury, po których przetoczy³ siê grzmot. Huk nie umilk³ po chwili, jak to ma w zwyczaju prawdziwy piorun, lecz trwa³, wyj±c coraz g³o¶niej. Ludzie padali na ziemiê, zas³aniaj±c uszy, okna na wystawach popêka³y, obsypuj±c przechodniów deszczem drobnego szk³a. Opar³em g³owê o kierownicê i wiedzia³em, ¿e krzyczê, ale nie s³ysza³em swojego g³osu, ³±cz±cego siê z wrzaskiem wszystkich wokó³. Tylko stary dziwak nie panikowa³; pad³ na kolana, wznosz±c rêce ku niebu i dziêkowa³ Bogu, ¿e dane mu by³o zobaczyæ Jego ponowne przyj¶cie. Na twarz mê¿czyzny spad³y pierwsze krople krwistego deszczu, a on dalej klêcza³, zwracaj±c szalone oczy ku Stwórcy. Tr±ba umilk³a. Podnios³em niepewnie g³owê; nadal dzwoni³o mi w uszach, z przera¿enia nie mog³em zaczerpn±æ oddechu. Skrzy¿owa³em spojrzenia z ob³±kanym starcem.
– Zaczê³o siê, bracie. Ciesz siê, ze nie musisz obawiaæ siê gniewu Pana, który przychodzi w ob³oku. - Szepta³, jednak dla mnie jego s³owa d¼wiêcza³y jak bêbny. Chcia³em co¶ powiedzieæ, ale g³os uwi±z³ mi w gardle. Bezradnie patrzy³em na ulice zlane krwi± i posypane szk³em. "Jak truskawki z cukrem" – pomy¶la³em, nie maj±c pojêcia, sk±d w g³owie wziê³o siê tak absurdalne porównanie.
Ciemne niebo kot³owa³o siê nisko nad podnosz±cymi siê z wolna lud¼mi. Wstawali na nogi jak zombie; niezgrabnie, jakby pierwszy raz u¿ywali stóp. Rozgl±dali siê zdezorientowani, nie wierzyli w³asnym oczom. ¦ciemni³o siê jeszcze bardziej i chmury wyplu³y z siebie grad p³on±cych kamieni. Zapanowa³ totalny chaos; ka¿dy szuka³ schronienia, kierowcy próbowali pospiesznie opu¶ciæ ulicê, w panice nie zwa¿aj±c na pieszych. Jaka¶ kobieta, uciekaj±c w pop³ochu, wpad³a wprost pod ko³a ciê¿kiego Audi. Kierowca w ostatniej chwili próbowa³ j± wymin±æ, lecz auto zareagowa³o zbyt wolno. Przycisnê³o j± do innego samochodu, gruchocz±c ko¶ci i mia¿d¿±c p³uca. Patrzy³a szklistym wzrokiem w twarz poblad³ego mê¿czyzny, po chwili jej g³owa opad³a na maskê. Ogieñ zala³ ca³± ulicê, po¿eraj±c chciwie parasole kawiarñ i pubów, przenosz±c siê coraz wy¿ej i wy¿ej, a¿ w koñcu zacz±³ lizaæ stropy budynków. B³êkitno czerwona dyskoteka b³yska³a zewsz±d, lecz nikt nie móg³ przebiæ siê przez k³êbowisko aut i ludzkich cia³. Ci, którzy byli na otwartej przestrzeni, sp³onêli ¿ywcem, miotaj±c siê na asfalcie jak wyrzucone na brzeg ryby. Patrzy³em na to wszystko jakby z boku, jakby nie dotyczy³a mnie ta ca³a sytuacja, a samochód, w którym siedzia³em wcale nie p³on±³. Dopiero po chwili zda³em sobie sprawê z zagro¿enia i szaleñczo próbowa³em opu¶ciæ swoje wiêzienie. Wtedy w g³owie us³ysza³em g³os: "Nie lêkaj siê. Jeste¶ Moim synem umi³owanym, ciebie wybra³em. Nie zginiesz, lecz bêdziesz ¿y³, by g³osiæ Moj± chwa³ê." Jak za dotkniêciem czarodziejskiej ró¿d¿ki przesta³em siê szamotaæ i usiad³em spokojnie, przepe³niony ufno¶ci±. Dym wdziera³ siê przemoc± do p³uc, zmuszaj±c do kaszlu, lecz nie ruszy³em siê z auta.

Obudzi³em siê w szpitalu, pod³±czony do niezliczonej ilo¶ci rureczek i kabelków. Ale ¿ywy. Le¿a³em w bezruchu. Na korytarzu us³ysza³em cich± rozmowê, chyba dwóch pielêgniarek.
– To prawdziwy cud... Z tego karambolu nie wyszed³ ca³o nikt, poza nim i jeszcze jednym staruszkiem.
– Ale jak to mo¿liwe?
– Nie mam pojêcia.
"Wyprowadzi³em ciê z niebezpieczeñstwa tak, jak wyprowadzi³em Mój lud z Egiptu"
– Wiem, Panie – szepn±³em, nie maj±c najmniejszych w±tpliwo¶ci, ¿e rozmawiam z Bogiem, którego wyznawa³em, odk±d tylko nauczy³em siê mówiæ.
Z OIOMu ca³kiem szybko przewieziono mnie do zwyczajnej sali, w której mog³em – czy tego chcia³em, czy nie – dzieliæ siê swoimi przemy¶leniami ze wspó³towarzyszami chorobowej niedoli. Oczywi¶cie tematem numer jeden, i tu, i w telewizji, by³ krwawy i ognisty deszcz.
– A pan jak my¶li, co to by³o? - George zagadn±³ mnie którego¶ dnia przy obiedzie.
– Ja? Nie wiem co mam o tym my¶leæ – sk³ama³em i gdzie¶ w g³êbi duszy poczu³em, ¿e uczyni³em ¼le. - Jak dla mnie wygl±da to na pocz±tek apokalipsy – za¶mia³em siê, by roz³adowaæ napiêcie, ale jednocze¶nie pozostaæ w zgodzie z w³asnym sumieniem.
– Co te¿ pan bredzi! Jaka apokalipsa! Pewno ruskie znowu co¶ kombinuj±, jak za czasów zimnej wojny, mówiê wam! - Odezwa³ siê stary wiarus, Jim.
– Hah! A mo¿e to obcy zafundowali nam dzieñ niepodleg³o¶ci, co? - Mike rozbroi³ wszystkich swoimi s³owami. Gruchnêli¶my weso³ym ¶miechem.
Przez ca³y pobyt w szpitalu przeprowadzili¶my dziesi±tki rozmów na ten temat. Jim obstawia³ swoj± teoriê spiskow±, Mike, jak siê okaza³o, naprawdê wierzy³ w ufoludki.
A¿ wreszcie nadszed³ dzieñ, w którym lekarz mi o¶wiadczy³:
– Panie Raven, ¶mia³o mo¿emy pana wypisaæ do domu.
Ucieszy³em siê jak dziecko, chocia¿ nie by³em przekonany, czy mam do czego wracaæ.
Zgodnie z moim czarnym scenariuszem, kamienica, w której mieszka³em, doszczêtnie sp³onê³a. O odszkodowaniu z towarzystwa ubezpieczeniowego równie¿ mog³em zapomnieæ, no bo kto przy zdrowych zmys³ach ubezpiecza mieszkanie na wypadek po¿aru w wyniku deszczu p³on±cych kamieni?
Wyci±gn±³em z banku trochê oszczêdno¶ci i postanowi³em zatrzymaæ siê w hotelu. Niestety, na podobny koncept wpad³o ca³kiem sporo osób. Pomimo tego, ¿e rz±d zorganizowa³ jakie¶ punkty pomocy i noclegownie dla najbardziej potrzebuj±cych, nadal wiele osób nie mia³o gdzie siê zatrzymaæ.
Gdy tak b³±ka³em siê po ulicy, podszed³ do mnie wysoki mê¿czyzna.
– Witaj, bracie – pozdrowi³ mnie w niecodzienny sposób. – Je¿eli szukasz schronienia, pójd¼ za mn±. - Wskaza³ kierunek d³oni±, na której przegubie zal¶ni³a b³êkitna ryba – dok³adnie taka, jak± przyjêli za swój symbol chrze¶cijanie. "Id¼ za nim" – us³ysza³em. Podziêkowa³em nieznajomemu skinieniem g³owy i ruszy³em obok niego do niewielkiego ko¶ció³ka, po³o¿onego na skrzy¿owaniu ma³o uczêszczanych dróg.
¦wi±tynia przywita³a nas ch³odem grubych, kamiennych murów. Mrok wewn±trz rozprasza³y tylko nik³e ogniki ¶wiec, ustawionych pod figur± Matki Boskiej. Przeszli¶my naw± boczn± na zakrystiê, gdzie siedzia³ siwiuteñki jak go³±b ksi±dz. Podniós³ oczy znad modlitewnika, zdj±³ okulary i wsta³, by nas powitaæ.
– Kogo mi prowadzisz, Davidzie? - spyta³ s³abym g³osem.
– Brata, ojcze Ronaldzie. B³±ka³ siê, zapewne szukaj±c schronienia. - Staruszek u¶miechn±³ siê ³agodnie i przeniós³ wzrok na mnie. Wyci±gn±³ przyja¼nie d³oñ, któr± u¶cisn±³em. Nie pu¶ci³ mojej rêki; stanowczym ruchem podwin±³ mankiet i przyjrza³ siê skórze. Ku mojemu zdumieniu na nadgarstku zal¶ni³a b³êkitna ryba, taka sama, jak± zauwa¿y³em wcze¶niej u Davida.
– Dobrze, ¿e do nas trafi³e¶, ch³opcze - powiedzia³, puszczaj±c mnie. Nie mog³em oderwaæ wzroku od fosforyzuj±cego znamienia.
– Co to jest? - spyta³em po chwili.
– Znak. Bóg wybra³ Ciê na swojego ¿o³nierza w nadchodz±cej bitwie o zbawienie.
– Wiêc...
– Apokalipsa siê rozpoczê³a. A my dost±pili¶my zaszczytu, by s³u¿yæ pod anielskimi sztandarami.

David zaprowadzi³ mnie na plebaniê, gdzie spotka³em wielu ludzi naznaczonych ryb±. By³em zbyt oszo³omiony, by racjonalnie my¶leæ. Pamiêtam, ¿e wita³em siê z nimi serdecznie; szybko udzieli³ mi siê ich pogodny nastrój, pe³en nadziei i ufno¶ci.

Ca³y swój czas dzieli³em pomiêdzy wspólnot± a szpitalem, który po ostatnich wydarzeniach pêka³ w szwach; na szczê¶cie sam budynek zosta³ ominiêty przez katastrofê. Z bólem serca patrzy³em na tych wszystkich ludzi, którzy stracili bliskich, jednak wci±¿ o nich wypytywali w nadziei, ¿e byæ mo¿e uda³o im siê uj¶æ z ¿yciem. Nasz personel równie¿ by³ mocno zdziesi±tkowany – wielu moich kolegów zginê³o albo zosta³o trwale okaleczonych.

Pewnego wieczora, gdy siedzia³em na sto³ówce, zobaczy³em w telewizji program, w którym wypowiada³ siê polski profesor, Roman Lityñski:
– Z niewiadomych przyczyn sp³onê³y wszystkie trawy na ziemi. W tym zbo¿a. Raporty s± zatrwa¿aj±ce; czeka nas g³ód, poniewa¿ nie ma z czego robiæ m±ki, nie ma czym karmiæ zwierz±t. Ca³y czas próbujemy obsiewaæ pola tym, co pozosta³o w spichlerzach, jednak to wszystko kropla w morzu potrzeb. Tak naprawdê minie kilkadziesi±t lat, zanim uda nam siê powróciæ do wzglêdnej równowagi, ale w tym czasie mo¿e doj¶æ do strasznych rzeczy. Obawiam siê, ¿e ju¿ teraz, pomimo ¿e pozosta³o jeszcze trochê zapasów, ceny ¿ywno¶ci pójd± drastycznie w górê. Podejrzewam, ¿e w zwi±zku z brakami w zaopatrzeniu, dostawy do krajów trzeciego ¶wiata zostan± ograniczone, b±d¼ wstrzymane ca³kowicie.
Wy³±czy³em telewizor i pomy¶la³em ze wspó³czuciem o tych wszystkich, którzy cierpi± g³ód. Jako wychowanek domu dziecka, niechciany przez w³asnych rodziców, doskonale zna³em warkot pustego brzucha. Pomy¶la³em o tych wszystkich, którzy zgin± z g³odu. Próbowa³em wmówiæ sobie, ¿e na ¶wiecie zawsze by³ g³ód, ale u¶wiadomi³em sobie, ¿e nigdy na tak± skalê.

Przez kilka miesiêcy by³ spokój, chocia¿ rz±dy podejrzliwie patrzy³y sobie na rêce. Gdyby to przedziwne zjawisko mia³o miejsce tylko w jednym kraju, wówczas pewnie zaczêto by doszukiwaæ siê spisku. A tak, ka¿demu siê oberwa³o. Oszacowano, ¿e zniszczona zosta³a jedna trzecia planety. Na ka¿dym kontynencie, poza Antarktyd±, odnotowano krwawo ognisty deszcz. Widaæ Bóg z jakich¶ przyczyn lubi pingwiny...
Byli tacy, którzy – jak poznany w szpitalu Mike - obstawiali inwazjê obcych i tych by³o chyba najwiêcej. Bo deszcz meteorytów na ca³ej powierzchni Ziemi wykluczono. Wielu ludzi, mimo swojego wcze¶niejszego, wulgarnie ateistycznego nastawienia, powróci³o do wyznawanych wcze¶niej religii. Ko¶cio³y na nowo wype³ni³y siê wiernymi. Nawet islami¶ci spasowali z atakami terrorystycznymi. Przywódcy religijni byli pe³ni obaw; to na ich barkach spoczê³o uspokojenie przera¿onej dziatwy. Z tym, ¿e sami odczuwali taki sam strach i na nic nie zda³a siê ich wiara. By³a za s³aba. Tylko garstka ludzi patrzy³a w przysz³o¶æ z podniesionym czo³em. Ci, którzy wierzyli prawdziwie, z dzieciêc± ufno¶ci±. Otrzymali znak i obietnicê, ¿e nie stanie im siê ¿adna krzywda.

Min±³ jaki¶ rok od Pierwszej Tr±by. Ludzie powolutku, mozolnie, zaczêli odbudowywaæ swój ¶wiat, jednak wielu rzeczy nie da³o siê uratowaæ. Sp³onê³a ca³a Amazonia, pó³ tajgi syberyjskiej i mnóstwo innych, piêknych lasów. Szybko przekonali¶my siê, ¿e wrzaski ekologów wzglêdem zielonych p³uc ¶wiata tym razem by³y zasadne. Powietrze by³o a¿ szare. Na ca³ym ¶wiecie wprowadzono kosmiczne podatki od posiadania samochodu. Zmiany wywo³a³y straszne burze przyzwyczajonych do wygody obywateli. Kilka rz±dów zosta³o obalonych, ale ci, którzy zajêli miejsce poprzedników szybko zostali odwiedzeni od oddania spo³eczeñstwu aut. Wiele firm przemys³u ciê¿kiego zbankrutowa³o po wej¶ciu w ¿ycie nowych regulacji, dotycz±cych ograniczeñ emisji dwutlenku wêgla do atmosfery i kar za niestosowanie siê do zaleceñ.

Gdy zabrzmia³a druga tr±ba, ludzie ju¿ wiedzieli, ¿e zdarzy siê co¶ strasznego i szybko szukali schronienia. Widzieli b³yski na niebie, lecz tym razem pociski ominê³y miasta. Za to zatoki wyrzuci³y na brzeg tysi±ce martwych ryb. Woda zaczerwieni³a siê od krwi. Nie potrafiê sobie wyobraziæ ¿alu tych wszystkich, którzy w³a¶nie w wodzie upatrywali swojego wybawcy. Morze karmi³o ich, gdy ziemia przesta³a. A teraz i to im odebrano.
Trzecia tr±ba nie zwleka³a i zagrzmia³a niespe³na miesi±c pó¼niej. Kolejne p³omienie spad³y na rzeki i ¼ród³a, czyni±c ich wodê gorzk± i truj±c±. Ro¶liny, które pozosta³y po zesz³orocznej katastrofie, zaczê³y wiêdn±æ, wielu ludzi, spragnionych i b³agaj±cych o choæby kropelkê, pomimo ostrze¿eñ, skusi³o siê na pio³unowy napój. Na efekty nie trzeba by³o d³ugo czekaæ. Bolesna i d³uga agonia czeka³a wszystkich, którzy, z³aknieni, poddali siê pokusie. W krótkim czasie wymar³o wielu mieszkañców Afryki, po³udniowej Azji i Australii. Ludzi by³o tak niewielu, ¿e nie mia³ kto chowaæ zmar³ych, tote¿ zaraza, jaka siê rozprzestrzeni³a, zabra³a ze sob± kolejne miliony istnieñ. A to by³ dopiero pocz±tek...

Gdy us³yszano Czwart± Tr±bê, ziemiê przykrywa³ ¶nieg. Zbli¿a³y siê ¶wiêta Bo¿ego Narodzenia. Ludzie z przera¿eniem zwracali oczy ku niebu, lecz tym razem nic na nim nie zaja¶nia³o; przeciwnie, ksiê¿yc straci³ swój blask a gwiazdy gas³y jedna po drugiej. Poranne s³oñce równie¿ nie dawa³o zbyt wiele ¶wiat³a. Tam, gdzie zawsze panowa³ gor±c, nagle pojawi³ siê mróz. Bia³y puch bardzo szybko przykry³ ca³± planetê, zamieniaj±c j± w zmarzlinê. Mówiono, ¿e najgorszy by³ luty; wtedy na równiku najwy¿sza temperatura nie przekracza³a zera stopni Celsjusza.
Maj przywita³ ¶wiat ch³odem, jakiego nie powstydzi³by siê styczeñ. Nawet nie chcê my¶leæ, ilu ludzi wtedy zamarz³o. Ilu umar³o zwyczajnie z g³odu. S³ysza³em, ¿e w niektórych miejscach by³o ju¿ tak ¼le, ¿e zaczêto zjadaæ starych, chorych i ma³e dzieci. Prze¿ywali tylko najsilniejsi, którzy potrafili siê obroniæ i ci, którzy byli na tyle podli, by polowaæ na innych. I wtedy nad ka¿dym domem, nad ka¿d± wsi± i miastem przelecia³ czarny orze³, krzycz±c: "Biada, biada, biada mieszkañcom ziemi wskutek pozosta³ych tr±b trzech anio³ów, którzy maj± zatr±biæ!"
Lêk pad³ na wszystkich jak cieñ potwora spod dzieciêcego ³ó¿ka. Ju¿ dawno zniknêli ci, którzy w±tpili w istnienie Boga. Nagle wszyscy wznosili ku Niemu b³agalne d³onie, modl±c siê o wybawienie. Ale na to by³o ju¿ za pó¼no. Teraz nadszed³ dzieñ s±du.
Pi±ta Tr±ba przynios³a ze sob± szarañczê. Obudzi³o mnie bzyczenie i stukanie w szybê. Blade s³oñce ledwo przebija³o siê przez chmury. Szczê¶cie, ¿e nie zabrano nam go w ca³o¶ci!
Za oknem fruwa³y setki dziwnych owadów, wielko¶ci± dorównuj±cych krukom. Jeden z nich za mocno uderzy³ o szybê i pad³ martwy. Podnios³em go z parapetu. Napawa³ mnie odraz± i obrzydzeniem. Przypomina³ szarañczê, tylko du¿o wiêksz±. Mia³ koñski ³eb o ludzkiej – o zgrozo – twarzy. Na kark sp³ywa³y mu z³ote, miêkkie w³osy. Ca³e cia³o pokrywa³a stalowa ³uska, z lêd¼wi wyrasta³ skorpioni ogon. Krew odp³ynê³a mi z twarzy. Nigdy nie widzia³em takiego bydlêcia.
Zszed³em do sto³ówki, w której wszyscy siedzieli, zgromadzeni przed porannymi wiadomo¶ciami na 56 kanale. Spikerka dr¿±cym g³osem relacjonowa³a przebieg plagi. Na ca³y ¶wiat rozpe³z³a siê jadowita szarañcza. Bardzo wielu ludzi zosta³o uk±szonych. Nieomal natychmiast dostawali wysokiej gor±czki, ca³e cia³o pali³ niewyobra¿alny ból. Z jednej strony ¿al by³o mi tych bezbo¿ników, z drugiej wiedzia³em, ¿e byæ mo¿e dziêki temu do¶wiadczeniu siê nawróc±.
W kieszeni zabrzmia³ mi pager, wiêc pogna³em jak najszybciej do szpitala. Tam zobaczy³em ogrom plagi. Poczekalnia by³a pe³na; jêk bólu przywiód³ mi na my¶l obrazy Boscha – brakowa³o tylko, by ludzie zaczêli siê wiæ w splotach jak wê¿e. Zdawa³em sobie sprawê, ¿e nic nie jest w stanie umniejszyæ ich cierpienia. Ci, których jakim¶ cudem ominê³y jadowite uk±szenia, czepiali siê mojego rêkawa, b³agaj±c, by najpierw obejrzeæ ich najbli¿szych. Gdzie¶ w oddali przebi³a siê k³ótnia kilku osób o to, kto by³ pierwszy w upiornej kolejce. Panowa³ tu totalny chaos, niewiele brakowa³o do otwartej bijatyki tych, którzy stali na nogach. Nie mia³em pojêcia, co mogê zrobiæ.
To by³ miesi±c wyjêty z ¿yciorysu. Bracia i siostry ze zgromadzenia dzielnie pomagali mi przy pogryzionych, chocia¿ trochê staraj±c siê z³agodziæ ból. Wiedzieli¶my, ¿e jad nie jest ¶miertelny i mieli¶my ¶wiadomo¶æ, ¿e jego dzia³anie jest d³ugotrwa³e. Mimo, ¿e zmieniali¶my siê na warcie przy chorych, ka¿dy by³ wycieñczony. Najgorsza by³a bezsilno¶æ.
Piêæ miesiêcy pó¼niej ca³y ¶wiat zdumia³ siê, ¿e epidemia minê³a jak rêk± odj±³. Ja tylko u¶miechn±³em siê pod nosem; przecie¿ Pan przez Swego s³ugê, Jana, wyra¼nie powiedzia³, ¿e tak bêdzie.
W styczniu, nied³ugo po us³yszeniu przez ¶wiat kolejnej Tr±by, trafi³ do nas ¿o³nierz, który s³u¿y³ nad Eufratem. Nie chcia³ powiedzieæ, jak uda³o mu siê dotrzeæ za ocean, a my nie naciskali¶my.
Pewnego dnia John przysiad³ siê do mnie, gdy akurat pi³em kawê.
– Mogê?
– Pewnie. Cieszê siê, ¿e wreszcie bêdziemy mogli porozmawiaæ. - U¶miechn±³em siê. Mia³ matowe oczy osoby, która widzia³a i prze¿y³a straszne rzeczy.
– Muszê z kim¶ pogadaæ, bo chyba zwariujê.
– Mam nadziejê, ¿e jako¶ bêdê móg³ ci pomóc. Jestem Raven.
– John. Ale to pewnie ju¿ wiesz. - Zamilk³ i wpatrzy³ siê w stó³, jakby liczy³ sêki na blacie. - By³em tam, gdy pojawili siê prawdziwi Bo¿y bojownicy, wywo³ani ostatni± tr±b±. Wyszli z wody. Rzeka siê wzburzy³a i wyplu³a z siebie tê cholern± kawaleriê. W ¿yciu nie widzia³em czego¶ takiego. To bez w±tpienia by³y anio³y; mia³y wielkie, bia³e skrzyd³a, wysokie he³my i czerwone p³aszcze, sp³ywaj±ce na z³ote zbroje. Ich pancerz by³ dziwny; wygl±da³, jakby w stali zaklête by³y p³omienie. A mo¿e to tylko b³yska³o s³oñce?
Wpadli pomiêdzy ludzi, tn±c na lewo i prawo. Nasi szybko po³apali za giwery i zaczêli pruæ do przeciwników. Kilku pad³o od razu, spadaj±c z siode³. Konie, je¿eli o tamtych bydlêtach mogê powiedzieæ, ¿e by³y koñmi, w¶ciek³y siê, gdy zabili ich panów. Nie r¿a³y – wydawa³y z siebie okropny ryk. Potrz±sa³y lwimi grzywami, przy ka¿dym parskniêciu z chrap wydobywa³ siê gryz±cy, cuchn±cy siark± dym. Zupe³nie, jakby nie by³y anielskimi wierzchowcami a bestiami rodem z piek³a. Nic z tego nie rozumia³em, ca³a ta rze¼ niewiele mia³a wspólnego ze znanym mi wizerunkiem Boga i anio³ów. Sta³em jak kretyn, z jednej strony chc±c pomóc tym ludziom, z drugiej nie o¶mielaj±c siê podnie¶æ rêki na wys³anników Pana. Nic, RYKWA, nic nie mog³em zrobiæ, rozumiesz to? - Ukry³ twarz w d³oniach. Na jego przegubie ¶wieci³a ryba.
– Wszystko zosta³o zapowiedziane – powiedzia³em po chwili.
– ojojojê przepowiednie! Tam zginêli dobrzy, niewinni ludzie! Czym mogli siê naraziæ Bogu?! Zamordowa³ ich, Raven, zamordowa³ z zimn± krwi±! W imiê czego? Na pewno nie odkupienia!
– Nie blu¼nij. Jeste¶ jednym z ¿o³nierzy Pana, nie wolno ci w±tpiæ. - Spojrza³ mi w oczy ze stalow± determinacj±. Wsta³ bez s³owa i wyszed³. Widaæ nie znalaz³ u mnie tego, czego szuka³.

Na ¶wiat spad³a globalna wojna. Anio³y sz³y ze wschodu, morduj±c na swojej drodze wszystkich, którzy nie mieli znamienia. To by³ czas zw±tpienia nawet dla nas. W telewizji widzia³em karne wojska, czo³gi i samoloty bojowe. Wszystkie kraje zjednoczy³y siê w walce ze wspólnym wrogiem. Przerazi³em siê, gdy anio³y zaczyna³y przegrywaæ; co¶ posz³o nie tak.
– Przyszed³ czas trudny dla nas wszystkich. Czas, w którym musimy siê zjednoczyæ. Bez tego zginiemy. ¯aden naukowiec ju¿ mnie nie przekona, ¿e Boga nie ma. ¯aden ksi±dz nie wmówi mi, ¿e Bóg jest mi³osierny. - M³ody, przystojny mê¿czyzna grzmia³ z ekranu telewizora. Zaczesa³ d³oni± czarne w³osy, siêgaj±ce ramion. Wpatrzy³ siê wprost w kamerê. Trzeba przyznaæ, ¿e mia³ hipnotyzuj±cy wzrok, jak w±¿. - Wy¶lemy przeciw Niemu wszystko, co bêdziemy mogli, a¿ wreszcie zmusimy Go do uznania naszej suwerenno¶ci! - Publiczno¶æ wsta³a, bij±c brawo. Nie mog³em tego s³uchaæ. Wiedzia³em, ¿e mam przed sob± zapowiedzianego Fa³szywego Proroka, czu³em to ca³± dusz±. Fa³sz s±czy³ siê z odbiornika jak trucizna z k³ów ¿mii. Ale jednak patrzy³em dalej.
– Dzisiejszy dzieñ jest dniem wielkim – perorowa³. Wielki, z³oty sztandar, na którym wyhaftowany by³ czerwony, siedmiog³owy smok – symbol zjednoczonych w walce siedmiu kontynentów – powiewa³ za jego plecami na wietrze
– Podpisana karta porozumienia militarnego i gospodarczego jest prawdziw± rewolucj± polityki ogólno¶wiatowej. Po raz pierwszy od pocz±tku istnienia wszystkie kraje przyst±pi³y do porozumienia, deklaruj±c oddanie sprawie, jak± jest powstrzymanie Boga przed eksterminacj± ludzi. I nic nam nie przeszkodzi, choæby mia³ wys³aæ przeciw nam wszystkie zastêpy anielskie! - To by³y odwa¿ne s³owa, choæ g³upie.
Lucjan Ferris, Przewodnicz±cy Rady ¦wiatowej opu¶ci³ podium w¶ród wrzawy wiwatów i szumu oklasków. Zaraz potem wyemitowano transmisjê z frontu, gdzie bombowce ostrzeliwa³y – do¶æ skutecznie, trzeba przyznaæ – anielsk± konnicê. Wielu spo¶ród niebiañskich ¿o³nierzy poleg³o, lecz nic nie mog³o z³amaæ ich morale. Rzucali siê na czo³gi, a gdy nie mogli przebiæ ich mieczami, wierzchowce zia³y ogniem i siark±, rozpuszczaj±c metal i zamieniaj±c machiny, wraz z siedz±cymi wewn±trz lud¼mi, w bulgocz±c± ma¼. Nagle ¶wiat³o zgas³o. Wyjrza³em przez okno; na ca³ej ulicy nie by³o pr±du. W oddali, bardzo, bardzo daleko, zobaczy³em atomowego grzyba.
"Bo¿e, miej mnie w swojej opiece" – pomy¶la³em.


1010 lat po przejêciu panowania nad ¶wiatem przez Bestiê.

Z klubu wyszed³em dobrze po pó³nocy. Tu¿ obok, uczepiona mojego ramienia, sz³a jaka¶ naæpana dziewczyna. Nie pamiêta³em nawet jej imienia. I tak nie mia³o wiêkszego znaczenia. Chyba by³a ³adna, nie wiem, by³em tak pijany, ¿e nawet szczerbata koby³a wydawa³aby mi siê miss ¶wiata. Toczyli¶my siê powoli, od krawê¿nika do krawê¿nika, wprost do mojego domu. Droga nie by³a daleka, ale zajê³a nam sporo czasu. Chwiejnym krokiem pokonali¶my skrzypi±ce schody. Opar³em dziewczynê o ¶cianê, ¿eby nie spieprzy³a siê z powrotem na parter i zacz±³em szukaæ kluczy w kieszeni skórzanej kurtki. W koñcu znalaz³em. Zamek stawia³ wiêkszy opór, ni¿ laseczka, któr± ze sob± przyprowadzi³em; jeszcze w progu zaczê³a dobieraæ mi siê do rozporka. Ostudzi³em jej zapa³ uderzeniem otwartej d³oni w policzek. Niechc±cy rozci±³em dziewczynie wargê, przewróci³a siê, ale chyba lubi³a ten sport, bo zachichota³a i obliza³a lubie¿nie usta, patrz±c mi zadziornie w oczy. U¶miechn±³em siê, szczerz±c zêby, schyli³em siê do niej, z³apa³em za w³osy i mocno poca³owa³em. Uczepi³a siê mojej szyi. Wzi±³em j± na rêce, niby z czu³o¶ci±, a potem rzuci³em bezceremonialnie na ³ó¿ko. Za¶mia³a siê g³o¶no i pogrozi³a mi zabawnie palcem. "Oj, kotku, zaraz ja pogro¿ê ci swoim" – pomy¶la³em i rozerwa³em ró¿ow± bluzeczkê, uwalniaj±c drobne, jêdrne piersi. Przygryz³a paznokieæ i zaczê³a wodziæ d³oni± po sutkach, a¿ te sta³y siê przyjemnie twarde. Szybko zrzuci³em kurtkê i bluzê. Utkn±³em przy klamrze od paska. RYKWA! Trzeba by³o pozwoliæ jej uporaæ siê z tym cholerstwem. A ona nadal dra¿ni³a mnie, pieszcz±c siê coraz ¶mielej. Przejecha³a rêk± w dó³, pod spódniczkê. Po chwili zsunê³a czarne, koronkowe majtki, jednak plisowana szmatka nadal zas³ania³a zgrabny ty³ek. Przyklêknê³a i drobnymi paluszkami pomog³a mi oswobodziæ siê z jeansów.
Ranek przywita³ nie bólem g³owy. Siêgn±³em po komórkê, ale natrafi³em na pustkê. Z oci±ganiem otwar³em oczy i rozejrza³em siê po mieszkaniu. Laptop, play station, wszystko, co niewielkie a warto¶ciowe – zniknê³y.
– Co za g³upia muszelka! - krzykn±³em, zrywaj±c siê z ³ó¿ka. Sam by³em sobie winien, przecie¿ doskonale wiedzia³em, ¿e nikomu nie nale¿y ufaæ, zw³aszcza nowo poznanym osobom. Ale wczoraj by³em zbyt pijany, by my¶leæ racjonalnie. Z³ama³em swoj± najwa¿niejsz± zasadê: nie wpuszczaj nikogo do domu. I teraz bêdê musia³ za to zap³aciæ. Szczê¶cie, ¿e zostawi³a mi chocia¿ skórê. Ubra³em siê szybko i siêgn±³em do kieszeni, w poszukiwaniu telefonu. Ju¿ wiecie? Znikn±³. Kac przeszed³ w stan u¶pienia, wyparty now± dawk± adrenaliny. Chcia³em zapaliæ papierosa, ale wszystkie fajki te¿ ulotni³y siê jak kamfora.
– RYKWA! - wrzasn±³em, wywracaj±c stolik. Spojrza³em we w¶ciekle zielone oczy Przewodnicz±cego Rady ¦wiatowej, którego portret powiesi³em sobie dawno temu na ¶cianie. Naprawdê lubi³em tego go¶cia; spryciarze, tacy jak ja, ¿yli ca³kiem przyzwoicie, nieudacznicy mieli to, na co zas³u¿yli - nic. Mo¿na by³o siê ¶wietnie zabawiæ. A¿ nie chce mi siê wierzyæ, ¿e kiedy¶ ludzie musieli ukrywaæ siê z prochami czy innymi przyjemno¶ciami. Praktycznie co noc mia³em inn± dziewczynê albo kilka. Ale do tej pory ¿adnej nie przyprowadzi³em do siebie. Hotel, szybki numerek i do domu. Ewentualnie mi³y wieczór u niej, przyjemne ¶niadanko, buzi buzi, tak, kotku, jeste¶ cudowna, na pewno zadzwoniê, a potem d³uga.
Co jak co, ale by³em wyj±tkowo przywi±zany do swoich rzeczy. Pozosta³o mi mieæ nadziejê, ¿e ta têpa szmata gdzie¶ opchnê³a towar. Poszed³em wiêc do Roberta, skurwia³ego pasera, który handlowa³ wszystkim. W podziemiu mówi³o siê, ¿e sprzeda³ w³asn± matkê na organy której¶ z Korporacji. O dziwo, nie by³ zrzeszony z ¿adn± mafi± a jednak utrzymywa³ siê w bran¿y, ma³o tego, handlowa³ przynajmniej z trzema rodzinami, krêc±cymi swoje lody w Republice. I to najwiêkszymi. Dawa³o mu to bezpieczeñstwo i bezpo¶redni dostêp do kilku Korporacji, w których spore wp³ywy – zarówno finansowe, jak i pozycyjne – mieli jego sojusznicy. Dobrze by³o mieæ takiego przyjaciela.
Robert nie by³ jakim¶ szczylem, siedz±cym w zapuszczonej kanciapie. On by³ biznesmenem. Od przyjmowania towarów mia³ swoich ludzi.
Zajrza³em do kilku klubów, w których lubi³ przesiadywaæ, a¿ w koñcu trafi³em na niego w kasynie. W³a¶nie obstawia³ czarn± trzynastkê w ruletce. Gdy podszed³em, kulka zatrzyma³a siê na czerwonej ósemce.
– Widzê, ¿e jak zawsze dobrze ci idzie. - Poda³em mu rêkê.
– We¼ spierdalaj, Michael. - Odpali³ cygaro. - Pojebana gra. Czego chcesz?
– Robert, tak od razu, bez gry wstêpnej? - zarechota³em i ruszy³em w kierunku baru.
– Dwie setki Single Barrela, tylko nie wa¿ mi siê tam sypaæ lodu – warkn±³em na barmana. Wzi±³em drinki i przysiad³em siê do stolika Roberta. Siedzia³ w towarzystwie dwóch uroczych kobiet, czule g³aszcz±cych jego ³ysinê i t³usty, ¶wiñski kark. W ogóle przypomina³ tucznego knura, ale nie zna³em nikogo na tyle odwa¿nego albo pojebanego, ¿eby mu to powiedzia³ w twarz. Poprawka: Robert siedzia³ w towarzystwie trzech kobiet, ale jedna mia³a miejscówkê pod sto³em, pomiêdzy jego nogami. Zauwa¿y³em j± dopiero, gdy trafi³em butem w jej plecy.
– Czy ona mo¿e przestaæ, gdy chcê z tob± pogadaæ o wa¿nych rzeczach?
– S³ysza³y¶cie? - wrzasn±³ na dziewczyny. - Wypierdalaæ! - Kurewki pospiesznie oddali³y siê. Odprowadzi³em je wzrokiem, bo naprawdê by³o na co popatrzeæ.
– Mów, o co chodzi? - Przep³uka³ usta piek±cym p³ynem i u¶miechn±³ siê do mnie.
– Kto¶ mnie ojeba³.
– ¯aden z moich.
– Wiem. Pozna³em wczoraj jak±¶ laskê, no wiesz, poszli¶my do mnie... - Robert zacz±³ siê panicznie ¶miaæ, poklepuj±c kolano, A¿ siê posmarka³.
– Ty kretynie! Ciesz siê, ¿e nie zar¿nê³a. Co ci dmuchnê³a?
– Plejkê, lapka, zegarek, trochê szmalu i wisiorek po babci. To ostatnie mogê olaæ. S³uchaj, jakby co¶ pchnê³a któremu¶ z twoich ch³opców, to daj znaæ... - powiedzia³em i pacn±³em siê rêk± w czo³o. - RYKWA, telefonu te¿ nie mam.
– Jakie¶ znaki szczególne? Wiesz, raczej nie przyjdzie i nie powie: „rypnê³am te fanty takiemu jednemu frajerowi, Michaelowi, ile mi za to dacie?”
– Ni¿sza ode mnie, jakie¶ metr sze¶ædziesi±t wzrostu, ma³e cycki, ³adna bu¼ka, ciemne w³osy...
– No to opisa³e¶ jedn± czwart± dziewczyn...
– Mia³a czarny tatua¿ na przegubie, jak±¶ rybê, czy innego kolargola. - U¶miechn±³ siê.
– Czekaj, czekaj, wujek Robert zaraz siê wszystkiego dowie. - Wsta³, poprawi³ spodnie, zapi±³ pasek, odznaczaj±cy siê na jego brzuszysku jak równik na globusie i wyszed³. Zosta³em sam z rud± whiskey.

Jenny w³a¶nie wysz³a z ciemnej uliczki, wepchnê³a wypchan± pieniêdzmi rêkê do kieszeni p³aszcza, pochyli³a g³owê i ruszy³a szybkim krokiem do domu. Lepiej nikomu nie patrzeæ w oczy, lepiej nie prowokowaæ...
Wesz³a do niewielkiego mieszkanka i zamknê³a dok³adnie drzwi. Nigdy nie wiadomo, kto mo¿e pa³êtaæ siê po klatce schodowej. Jej brat spojrza³ na ni± ze zdjêcia karc±co i z dezaprobat±.
– Wiem, Jacob, ¿e nie powinnam. Ale takie s± czasy, braciszku. Odk±d ciebie nie ma, wszystko jest trudniejsze. Niestety, nie mam tyle si³y co ty, aby prze¿yæ, trzeba siê dostosowaæ. - U¶miechnê³a siê przepraszaj±co i wziê³a ramkê w rêce, g³aszcz±c palcem policzek Jacoba. Odstawi³a pami±tkê i jej wzrok pad³ na sczernia³e znamiê na rêce. Kiedy¶ dodawa³ otuchy, teraz, gdy upad³a wraz ze staczaj±cym siê ¶wiatem, zgas³, odbieraj±c szanse na raj.

– Ha, ch³opcze, wisisz mi zajebist± przys³ugê! Mam twój telefon. By³a dzisiaj rano u jednego z moich ludzi. Kaza³em ch³opakom j± namierzyæ. - Klepn±³ mnie w ramiê, prawie wgniataj±c w sofê.
– Stary, jeste¶ nieoceniony.
Jakie¶ trzy godziny pó¼niej Robert odebra³ telefon i zamieni³ z kim¶ kilka krótkich, zdawkowych zdañ.
- Mamy j±. – U¶miechn±³ siê paskudnie.
Wyszli¶my z klubu i wsiedli¶my do mobila Roberta. Autko g³adko unios³o siê nad ziemiê i pomknê³o pod wpisany adres. Po kilku chwilach ju¿ cieszy³em siê swoim telefonem, zabranym z jednej z dziupli mojego wybawcy. A zaraz potem zatrzymali¶my siê przed obdrapan± kamienic±.
– Pierwsze piêtro, numer 19 – powiedzia³ Robert. Wysiad³em z auta i z mordem w oczach wszed³em do budynku. Mkn±³em po schodach jak szalony. Drzwi numer 19 szybko stanê³y otworem, po solidnym kopniaku. Ma³a kurewka, któr± spotka³em wczoraj, wrzasnê³a i rzuci³a siê do komody, pewnie jak ka¿dy ¿ywy obywatel, w³a¶nie tam trzyma³a broñ. Z³apa³em j± za w³osy i cisn±³em o ¶cianê.
– Ty têpa pizdo! - Kopn±³em j± w brzuch. - My¶la³a¶, ¿e mo¿esz mnie wychujaæ? - Dar³em siê, ca³y czas ok³adaj±c dziewczynê, na przemian butami i piê¶ciami. - My¶la³a¶, g³upia kurwo, ¿e ciê nie znajdê? - W koñcu zmêczy³em siê i na chwilê odpu¶ci³em. Z naprzeciwka przez otwarte drzwi przygl±da³a nam siê jaka¶ babcia.
– Czego siê gapisz? - wydar³em siê na ni±. - Wypierdalaj! - Staruszka pos³usznie wróci³a do swojego mieszkania i przekrêci³a klucz w zamku. Rozejrza³em siê po pokoju; natrafi³em na zdjêcie cz³owieka, którego kiedy¶ zna³em.

To by³o dziesiêæ lat temu, by³em wtedy dwudziestoletnim gówniarzem, który my¶la³, ¿e jest sprytny. Czas pokaza³, ¿e siê nie myli³em, ale mniejsza o wiêkszo¶æ. Pozna³em Jacoba na jakiej¶ wspólnej imprezie. By³ kurewskim dziwakiem; nie bra³, nie pali³, od alkoholu i panienek stroni³. Pó¼niej dopiero dowiedzia³em siê, ¿e by³ w sekcie tych pojebów, którzy wierzyli, ¿e niebawem ich Bóg ma wróciæ na ziemiê i spu¶ciæ kolega z³o jakiej¶ Bestii i jej s³ugusom. Ja jako¶ nigdy nie spotka³em ¿adnego bydlêcia; oczywi¶cie wiedzia³em, ¿e kiedy¶ na ziemi ¿y³y zwierzêta, widzia³em nawet kilka na obrazkach. Bez problemu potrafi³em rozpoznaæ psa, kota czy konia. Podobno ludzie kiedy¶ jedli ich miêso, ale nie rozumiem, w czym mia³o byæ lepsze od naszych syntetycznych, doskonale zbilansowanych puszek, tworzonych przez jedn± z Korporacji.
No wiêc "rybacy" – jak ich nazywano – wyczekiwali na jaki¶ anielski orszak z wielkim motherfuckerem na czele. O dziwo, doczekali siê. Zaci±gn±³em siê do Armii Przewodnicz±cego Rady ¦wiatowej. Korporacje dostarczy³y nam broñ, podobno specjalnie szykowan± na tê okazjê. Czyli te skurwysyny na górze doskonale wiedzia³y, co siê ¶wiêci. Jacob, jak siê okaza³o, razem z reszt± "rybaków" stan±³ po stronie „anio³ów”.
To by³a gruba impreza, flaki lata³y na lewo i prawo, bo te pojeby nie u¿ywa³y cywilizowanej broni plazmowej, tylko mieczy. Ale za to umierali, jak Bóg przykaza³.
Najwiêkszym plusem ca³ej tej zadymy by³y darmowe dragi. Do koñca nie jestem przekonany, czy to faktycznie by³y anio³y, czy mityczni Chiñczycy, którymi kiedy¶ nas straszono, wype³zli ze swoich bunkrów, ukrytych gdzie¶ na oderwanym kawa³ku Azji. Z reszt±, nie wa¿ne z czym walczyli¶my, odlot by³ niez³y. Nie wiem, co za gówno nam dali, ale by³o zajebiste.
W pewnym momencie zobaczy³em jakiego¶ gigantycznego skurwiela z siedmioma parami pierzastych skrzyde³, który reza³ lepiej, ni¿ najwiêkszy skurczybyk z tej nowej gry. Jednym ciêciem posy³a³ kilkunastu naszych do piachu. L±dowa³ pomiêdzy lud¼mi, kosi³ mieczem, a resztê zamiata³ skrzyd³ami, wszystko w piêknym, p³ynnym piruecie. Wzbi³ siê w niebo i wtedy spomiêdzy chmur pierdolnê³a w niego rakieta z wymalowanym na boku czerwonym, kilkug³owym smokiem, symbolem Zjednoczonej Republiki.
„Anio³” eksplodowa³, ochlapuj±c nas deszczem krwi, miêsa i wnêtrzno¶ci. Pozlepiane posok± pióra powoli opada³y na ziemiê, jakby kto¶ wybebeszy³ wielk± poduszkê. Armia wroga zatrzyma³a siê zaskoczona, zbieraj±c szczêki z butów.
Krzyknêli¶my rado¶nie i natarli¶my na kurcz±ce siê niebiañskie wojsko. Plazmowe pistolety wyrzuca³y z siebie fosforyzuj±ce pociski, wypalaj±c wielkie dziury w cia³ach trafionych. Wtedy stan±³em naprzeciw Jacoba. Nie zawaha³em siê; nacisn±³em na spust i po chwili mog³em przez otwór w jego klatce piersiowej zobaczyæ "rybaka" stoj±cego za nim.
Wielka, boska odsiecz, na któr± czekali ci popaprañcy skoñczy³a siê po niespe³na miesi±cu walk. Fakt, nikt z nas dok³adnie nie pamiêta³ z czym walczyli¶my. Ka¿dy widzia³ wszystko nieco inaczej, gdy rozmawiali¶my pó¼niej przy piwku nasze relacje siê ró¿ni³y. Ale wszyscy byli¶my pewni jednego: pod sztandarem smoka byli¶my niepokonani, nie wa¿ne, czy ³omot bêd± chcieli spu¶ciæ nam Chiñczycy, Marsjanie czy faktycznie Bóg i jego przydupasy.

Nadal trzyma³em zdjêcie Jacoba w rêku i przygl±da³em siê spokojnym oczom. Zawsze wkurwia³y mnie te jego ³agodno¶æ i naiwno¶æ. Naprawdê wierzy³, ¿e ludziom nale¿y pomagaæ. ¯ycie chyba go nie nauczy³o, ¿e masz tylko to, co jeste¶ w stanie wyszarpaæ i obroniæ.
Wzi±³em zamach i roztrzaska³em ramkê o ¶cianê. Dziewczyna zaczê³a odzyskiwaæ przytomno¶æ. Z³apa³em j± za bluzê i poci±gn±³em za sob± po schodach w dó³, jak Krzy¶ Kubusia Puchatka. Próbowa³a siê broniæ, ale by³a zbyt s³aba. Wpakowa³em j± na tylne siedzenie, zwi±zuj±c rêce na plecach, sam siad³em obok Roberta.
– My¶lê, ¿e wiem jak ci siê odwdziêczyæ – powiedzia³em , zapalaj±c papierosa. Robert uniós³ brwi. - Sprzedaj j± któremu¶ ze swoich kolegów z Korporacji. ¦wie¿e serduszko czy nereczka na pewno szybko znajd± nowego, dzianego w³a¶ciciela.
– Moja s³awa mnie wyprzedza – mrukn±³ pod nosem, szczerz±c siê paskudnie. Odwróci³ siê do dziewczyny i pu¶ci³ jej oczko. - Ale mam lepszy pomys³, skoro ty jej nie chcesz. - Zaci±gn±³ siê dymem, rozkoszuj±c siê przera¿eniem dziewczyny, któr± obserwowa³ w lusterku – W burdelu lepiej na siebie zarobi.
– Mój Bo¿e – szepnê³a przera¿ona. Na jej nadgarstku prze króciutk± chwilê zal¶ni³a b³êkitna ryba, lecz zgas³a tak szybko, jak siê pojawi³a. Odwróci³em siê do niej i odpowiedzia³em:
– Dziecino, Bóg umar³. Zajebali¶my go!

Forum "Rycerze y Kupcy" (c) 2011. Wszelkie prawa zastrze¿one dla gen. Szramy. free counters Free Page Rank Tool

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi

[ Generated in 0.136 seconds, 7 queries executed ]


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.bakuganbattlebraweler.pun.pl www.tbob.pun.pl www.dd-bleach.pun.pl www.nowon.pun.pl www.metin7.pun.pl