Hahaha, a widzisz, chodzi³o o ki¶cieñ zamiast korbacza Ale pisa³em to opowiadanko ³ohoho z 6 lat temu . Jak je czyta³em musia³em zrobiæ parê poprawek stylistycznych, a opis bitwy jest prawie ca³kiem zmieniony, dawniej mia³ byæ tak brutalny, ¿e a¿ wyszed³ ¶mieszny . BTW cep bojowy brzmi mi tak ¶miesznie, ¿e nawet celowo pope³nia³bym b³±d, byle to lepiej brzmia³o
1- zgadzam sie
2- ale policjanci na koniach to nie jazda która ma taranowaæ
Primo : zapisuj liczebniki s³owami. Wtedy praca lepiej wygl±da, a tak to obni¿a poziom (wygl±da jak powergamerski rapor bitewny - by³o i 200.32, orki zabili 3ech it...)
Secundo : "cwa³uj±cych w szar¿y" , lepiej by brzmia³o : "szar¿uj±cych" Cwa³ to najszybszy bieg mo¿liwy dla konia, jednak je¼dziec który SZAR¯UJE (poniek±d to szar¿uje koñ) ... koñ i je¼dziec wygl±daj± inaczej przy cwale, a inaczej przy szar¿y Porównaj sobie ruch konia w zawodach je¼dzieckich, a w bójkach kibolskich gdzie interweniuj± policjanci na koniach.
Tertio : korbacz to aby na pewno to samo co cep bojowy ?
Pozatym praca nawet spoko. Fajnie zrobi³e¶ opis potyczki. +100 PD.
By³o ko³o 5 rano. Ch³ód wrze¶niowego poranka obudzi³ ju¿ wiêkszo¶æ ludzi. Obóz powoli podnosi³ siê z nocnego otêpienia. Podobno by³o nawet mro¼no. Byæ mo¿e... Ja spa³em w ciep³ym ³o¿u i nie narzeka³em. Ludzie s± ju¿ zmêczeni. Pó³tora miesi±ca przemieszczaj± obóz z miejsca na miejsce, morale w³a¶ciwie dawno upad³o. Kierujê band± wystraszonych pacho³ków, która w ka¿dej konfrontacji z wrogiem natychmiast pierzcha... Ale oni nie rozumiej± na czym stoi ten ¶wiat. Bez porz±dku nie ma istnienia. Chaos wdziera siê do nas przez ka¿d± granicê, ale nie mo¿emy pozwoliæ, by nas ogarn±³. Musimy byæ dumni, ¿e to my jeste¶my Ci dobrzy, uczciwi i praworz±dni. To czyni nas silniejszymi...
Po ogarniêciu obozu doszed³em do wniosku, ¿e d³ugo nie wytrzymamy. Walka partyzancka przy u¿yciu 200 ludzi to mo¿e i realne, ale nie, gdy nikt nie chce nawet ³ba wychyliæ poza palisadê. ¯o³nierze boj± siê wyj¶æ na patrol nawet czwórkami, by nie wpa¶æ w rêce Le¶nych Szatanów.
Sam najchêtniej bym to robi³, ale niestety nie nale¿y to do moich obowi±zków. Oby¶my zd±¿yli co¶ zdzia³aæ dzisiaj w imiê cesarza...
Wróci³em do namiotu po przegl±dzie wojsk. Kaza³em polaæ trochê wina i wyprawiæ ludzi na polowanie. Mam nadziejê, ¿e trochê rozrywki postawi ich na nogi.
Zbli¿a siê zima. W tym roku zapowiada siê naprawdê ostra. Granice przestan± byæ patrolowane w czasie ¶niegu. Garnizony jak zwykle zostan± uszczuplone o regularne dezercje. Mimo to, ja wierzê w swoj± sprawê. Po porannym posi³ku usiad³em w skórach nied¼wiedzich na wpó³ le¿±c i zacz±³em rozmy¶laæ. Do g³owy przysz³o mi ostatnie spotkanie z Alcarionem na granicy pó³ miesi±ca temu. Nie chcia³ ju¿ d³u¿ej s³uchaæ o porz±dku i opu¶ci³ mnie ze swoim pu³kiem. Tak stary przyjaciel, a tak wielki zawód. Od tamtego czasu moi ludzie totalnie stracili do mnie szacunek. Alcarion przeszed³ na stronê wroga - wed³ug niego po tamtej stronie le¿± jego idea³y. Ale nie, nie ma w naszym kraju miejsca na chaos. Londrakar to monarchia silna i skonsolidowana, nie barbarzyñskie "królestwo" Evronu, gdzie w³adca ma kilka ¿on, nie ma nawet zal±¿ków biurokracji, a wiêkszo¶æ ludu ¿yje w b³ogiej wolno¶ci. To w naszej domenie ka¿dy zna swój cel ¿ycia. To my zbudujemy przysz³o¶æ na krwi evroñskich g³upców! Skoñczy siê czas rozpusty! Londrakarczycy zaprowadz± !... zanim siê zorientowa³em, moje rozmy¶lania s³ychaæ by³o na zewn±trz, tak, ¿e stra¿nicy zajrzeli do namiotu sprawdziæ co siê dzieje...
Nie wiem, dlaczego mnie zdradzi³. Poznali¶my siê ju¿ tak dawno... Zaci±gnêli¶my siê do tego samego pu³ku i prze¿yli¶my w nim wspólnie 3 lata s³u¿by. Potem rozes³ano nas do ró¿nych garnizonów. Od samego pocz±tku wojny ju¿ po dwóch miesi±cach widzieli¶my siê z powrotem i mieli¶my za zadanie dwoma pu³kami piechoty zabezpieczyæ W±wóz Ko¶ci przed Evroñsk± nawa³nic±. A tu niespodzianka... Alcarion zdradzi³ swoj± ojczyznê. Zdradzi³ mnie. Ale dlaczego? Co mu strzeli³o do g³owy? Nie jest w jego stylu takie zachowanie. Jestem rozdarty. Muszê wymierzyæ karê zdrajcy, a pozwoli³em mu na oczach tylu go¶ci i moich ludzi odej¶æ ze swoimi. Byæ mo¿e racja, ¿e wtedy nasza misja sta³aby siê bezsensowna, ale... do diab³a z tym.
Nie, nie ma czasu na g³upie rozmy¶lania.
Wyszed³em z namiotu. Z kierunku wej¶cia do obozu s³ychaæ by³o grzmoty, niczym nadchodz±ca burza. Oczywi¶cie nam, wprawionym w rzemio¶le ludziom nie trzeba by³o d³ugo s³ychaæ, by rozpoznaæ w tym z³owrogim dudnieniu jazdê... Ciê¿k±, jazdê...
-Do broni!! - kto¶ krzykn±³ i wszyscy jak stali w bezdechu ws³uchuj±c siê w têtent nadchodz±cej formacji natychmiast rzucili siê do swych namiotów, po miecze, tarcze, buzdygany i ca³± inn± ¶mierciono¶n± mena¿eriê na wyposa¿eniu Londrakarskiego 23. Pu³ku Ciê¿kiej Piechoty. Serce podchodzi³o mi do gard³a, gdy s³ysza³em ¶piew setek koñskich kopyt. Rytm, który wyznacza³ tempo moich my¶li, wra¿enie, jakie zape³nia³o mój mózg... ¯o³nierze jeszcze nie wiedzieli co to by³o, ale ju¿ byli zrozpaczeni. Grzmoty by³y tym bardziej silniejsze, gdy¿ obóz rozbili¶my w ma³ym w±wozie. Ustawili siê w szeregi. £ucznicy trzymali napiête ³uki, lecz ciêciwy drga³y im jak chor±gwie przy du¿ym wietrze. S³yszymy, ¿e s± ju¿ za laskiem, nieca³e pó³ kilometra od obozu. Mg³a jednak dzia³a jak przeka¼nik, nie pozwala nawet na najdrobniejsz± w±tpliwo¶æ, czy to dzieje siê naprawdê... Zbli¿aj± siê - miêdzy drzewami, b³yskaj± cienie rzucane przez je¼dzców...
-Biæ po kopytach! - zakomenderowa³ dowodz±cy chor±gwi±. By³em przera¿ony. I sta³o siê! Zza kêpy drzew wyjecha³y pierwsze sylwetki na r¿±cych rumakach!
-Salwa!!! - w¶ciekle krzykn±³ ochryp³ym g³osem dowódca i ciêciwy ¶wisnê³y str±caj±c ca³y pierwszy szereg jazdy. Byli ju¿ o krok. Kilku ludzi cisnê³o broñ i rzuci³o siê do ucieczki. Reszta zwar³a szyk dobrze wiedz±c, ¿e teraz jedyny ratunek to stawaæ mê¿nie, tamci wbrew pozorom s± ju¿ na pewno straceni. Sta³em pochylony w trzecim szeregu na lewej flance, gdy dowódca po trzykrotnym rozkazie salwy, zakomenderowa³:
-Strzelaæ bez rozkazu!
by zaraz potem krzykn±æ:
-Miecze!!!
Zamiast chrzêstu broni s³ychaæ by³o tylko okrzyk Evroñczyków cwa³uj±cych we frontalnej szar¿y. Widaæ dowódca nie straci³ tu chyba jako jedyny zimnej krwi i machinalnie powtarza³ utarte kwestie nie zastanawiaj±c siê nad nimi d³u¿szej chwili. Tylko pierwszy szereg sta³ wyprostowany z pawê¿ami. Drugi trzyma³ piki. D³ugie, d³ugie londrakarskie piki. Trzeci szereg stanowili go¶cie i ³ucznicy. Ja i paru innych dostojnych panów by³em wyj±tkiem - pozwolono nam wzi±æ ulubion± broñ, czyli w moim wypadku korbacz. Dowódca wrzasn±³ na ca³e gard³o "Cesarz Wasz± tarcz±, wiara Wasz± broni±!". W tym i ja. Wtem konie uderzy³y sw± mas± w pawê¿e. Grzmotniêcie kilkustekilowego rozpêdzonego rumaka nawet w wbit± pawê¿ skoñczy³o siê dla tych ludzi bardzo tragicznie. Wiêkszo¶æ naszych ugiê³a siê, lecz na szczê¶cie wielu je¼dzców str±cili w³ócznicy. Londrakarska Ciê¿ka Piechota to przyzwoicie szkoleni i specjalnie wybierani mê¿czy¼ni. Same potê¿ne ch³opy, którzy potrafi± wiele wiêcej zdzia³aæ miê¶niami ni¿ przeciêtny mieszczanin. Konie wywraca³y siê przewalaj±c kilku naszych naraz. Wiele jednak skoñczy³o podró¿ ze z³amanym drzewcem w karku. Jazda Evroñska straci³a impet, a w kontakcie nie mia³a szans. Pikinierzy szybkimi pchniêciami zdejmowali je¼dzców. Przede mn± ¿o³nierz wbi³ Evroñczykowi w³ócziê w prawe ramiê, a potem przekrêci³ by haki przytrzyma³y przebit± na wylot skórê, po czym silnie poci±gn±³ zrzucaj±c biedaka na ziemiê. Nie zd±¿y³ dolecieæ do ziemi, zanim w³ócznik nie mia³ w rêce wyci±gniêtego z pochwy miecza, wspieraj±c kolegów. Przera¿enie chyba doda³o nam si³y. Nad g³ow± ¶wisn±³ mi miecz, gdy odwróci³em siê w he³m uderzy³ mnie morgensztern, og³uszaj±c i przewracaj±c na ziemiê. Upad³em twarz± w rozmiêk³a czerwon± ziemiê. Ca³a twarz wytapla³a siê w krwi i b³ocie. Napi³em siê jej przypadkiem. Wziê³o mnie obrzydzenie, lecz w szale splun±³em tylko i powsta³em otumaniony podcinaj±c Evroñczyka walcz±cego obok i mia¿d¿±c mu g³owê krawêdzi± tarczy. Podnios³em wzrok wy¿ej, a tam rycerz Kosemyr dosta³ w³a¶nie tym samym buzdyganem w twarz. Cios odwróci³ jego zmia¿d¿one lico w moj± stronê i jego bezw³adne zwloki spad³y mi tu¿ przed oczy. Podnios³em siê i zamachn±³em korbaczem na ¶lepo. Poczu³em targniêcie, które powali³o dwóch przeciwników. Schyli³em siê, by unikn±æ ciosu je¼dzca, którego ju¿ za chwilê ¶ci±gnêli nasi strzelcy.
-Chroniæ Pana! - zdaje siê krzykn±³ kto¶ wokó³, nie jestem pewien, wci±¿ by³em og³uszony, ale ludzie zebrali siê wokó³ mnie. Evroñczyków niewielu zosta³o na koniach, pikinierzy walczyli ju¿ mieczami. Chyba wygrywamy. Obejrza³em teraz spokojnie pole walki i tylko pojedyncze czarno-czerwone mundury miga³y miêdzy naszymi z³oto-czarnymi. W koñcu odtr±biono odwrót, który os³onili konni ³ucznicy zmuszaj±c nas do schowania siê za tarczami...
Obóz ucich³. Pod³o¿e gni³o. Ca³e zas³ane by³o podartymi ³achmanami, konaj±cymi lub trupami, zakrwawion± stal±. Lepi³o siê do nóg i chlupota³o przy ka¿dym kroku. Bordowe ka³u¿e zamieni³y ten teren w bagno. Jêki rannych doprowadza³y nas do szaleñstwa. Zabrali¶my tych, których da³o siê uratowaæ, resztê zostawili¶my sêpom na po¿arcie. Obóz spakowali¶my w ci±gu paru chwil. Niestety zosta³o nas ju¿ tylko kilkudziesiêciu. Musieli¶my siê wycofaæ... Gdyby Alcarion nie zdradzi³ nie dosz³oby do tej rzezi... Osobi¶cie obedrê go ze skóry!!!
Lecz teraz musimy wróciæ do garnizonu cali i poprosiæ o posi³ki. Do Amredoru mamy tydzieñ drogi, je¶li Bóg da, dojdziemy, a jak nie...
Po ostatniej bitwie musieli¶my siê wycofywaæ wg³±b naszego terytorium pozostawiaj±c granicê niestrze¿on±. Trudno, nie by³o innego wyj¶cia.
Nie by³o sensu wykrwawiaæ siê na granicy, a kto wie, czy nie liczy siê ka¿dy cz³owiek...
S³oñce wsta³o ju¿ dawno, jednak godziny nie mo¿na zgadn±æ, bo niebo ca³e zachmurzone. Deszcz pada³ ci±gle, z ró¿n± intensywno¶ci±, ale ci±gle. Karawana mojego oddzia³u zmêczona marszem i potyczk± stanowi³a ³atwy cel nawet dla grupy dobrze zorganizowanych zbójów. Na szczê¶cie Evroñczycy w swym ostatnim naje¼dzie nie pu¶cili z dymem naszego namiotu z ¿arciem. Stan osobowy mimo, ¿e uszczuplony, to z drugiej strony nie tragiczny, bior±c pod uwagê potyczkê z trzykrotnie liczniejszym wrogiem w dodatku jazd± i to nie zwyk³± jazd±, a je¼dzcami Cenoher.
Z bólem muszê stwierdziæ, ¿e s± lepsi w walce konnej od naszych ludzi z Shimr. Cud, ¿e prze¿yli¶my pogrom. Z drugiej strony, dziwne, ¿e pu¶cili nas. Byæ mo¿e obawiali siê, ¿e jeste¶my przedni± stra¿± cesarskiej armii?
Pies im mordy liza³! Na razie muszê doj¶æ do celu w jednym kawa³ku.
3go dnia marszu dosz³o do spotkania z chor±gwi± kap³ana Parlausa. Kap³an ten by³ przyjacielem ka¿dego Londrakarczyka. Nie traktowa³ wojny jako sposobu rozwi±zywania konfliktu, ale powinno¶æ wobec cesarza zawsze wykonywa³ skrupulatnie. Mo¿na z nim by³o porozmawiaæ na wszelkie tematy teologiczne, szkoda, ¿e ja akurat nie mia³em o czym. Mimo to lubi³em go jako prawego cz³owieka. Niestety jego wad± by³a s³aba wola i ogólna strachliwo¶æ. W obliczu ¶mierci podda³by siê bez chwili zastanowienia... Mimo to zasili³ nasz oddzia³ 15 fanatycznymi rycerzami i... korowodem mêczenników, ascetów, kobiet, dzieci i innego ¿ywego inwentarza. Teraz nic ju¿ nie mog³o nas zaskoczyæ...
Ale przysz³o¶æ to materia³ na kolejny wpis.