Ogłoszenie

Witamy na Forum "Rycerze y Kupcy"!

Linki:

- Regulamin Forum
- Dzielnica Mieszkalna (Przedstaw się tam koniecznie!)
---> -AKTUALNE SPOTKANIE KLUBU <---
- Administracja Forum
- Giełda Forumowa

#1 2010-12-03 20:58:37

 Konrad

Udaje ważniaka

6751607
Skąd: Miasto Świętej Wieży
Zarejestrowany: 2010-03-10
Posty: 284
Punktów :   
Armia w WFB: Wojownicy Chaosu (1k)
Armia Warmachine & Hordes: (wkrótce) Trolle

Terra Promissionis 2020 : Nowy Mojżesz

powiew świerzości w artykułach.   KOMENTOWAĆ, OCENIAĆ . Have fun


                                         

„Terra Promissionis 2020 : Nowy Mojżesz“


„Rakieta <<Black Eagle>> wystrzelona w kierunku ziemii Azji mniejszej spowodowała totalne spustoszenie.  Ciężko stwierdzić, czy uratowało się cokolwiek. Skażenie radioaktywne sprawia, że obszar nie biędzie zdatny do zamieszkania przez około 6 stuleci.
Tą ogromną katastrofę można uznać za oficjalny koniec trwającego od wielu lat Dżihadu."

The Daily News of Totaly Imperium of America, 02.03.2015r

Tajemniczy wirus przetoczył się przez południe Europy, pozostawiając po sobie mnóstwo ofiar śmiertelnych, a takze powodując wiele przerażających mutacji.Naukowcy przypuszczają, że przyczyną jego powstania jest promieniowanie radioaktywne, wciąż obecne na terenie Azji Mniejszej.
The Daily News of Totaly Imperium of America, 05.05.2015r.

Oto nadejdzie czas, by Czysta Rasa Ludzka się odrodziła ! Oczyśćmy świat z mutantów i innego świństwa ! TO JEST CZAS CZYSTEJ RASY! NIE MA MIEJSCA DLA NIECZYSTYCH!
DO BRONI, RYCERZE! WYRŻNIJCIE WSZYSTKICH, CO DO NOGI, BY ZROBIĆ MIEJSCE DLA PRAWDZIWYCH LUDZI !!! HAAAAAIIIIL!!!

Fragment przemówienia Wielkiego Mistrza Zakonu, Ulricha Przemienionego, 2017r.

                                                                        I
    Przeładowałem karabin.
             Ból w barku kłuł, jak cholera. Mimo to, nie zwalniałem.
    Gonili mnie. Byli coraz bliżej, słyszałem skrzypienie ich pancerzy. W biegu odwróciłem się, strzelilem kilka razy, nie celując, w nadziei że fartem trafię. Gałązki uderzyły mnie w twarz, gdy dałem zwinnego susa w całkiem szeroką rozpadlinę. Wiedziałem, że wojownicy się zbliżają. Kucnąłem, przymierzyłem się do strzału. Sekundę później, obsypało mnie troszkę ziemii, gdy Rycerz gwałtownie zatrzymał się nad rozpadliną. Pociagnął ręce do tylu by złapać równowagę.
    W tedy wyczułem ten moment. Karabin huknął, po czym opancerzone cielsko zaryło w piach. Chwilę po tym, zobaczyłem drugiego. Nim zdąrzylem nacisnąć spust, wojownik skoczył na mnie i przygniótł masą. Giwera upadła za daleko, żebym mógł po nią sięgnąć. Mocnym szarpnięciem bioder przetoczyłem przeciwnika na plecy. Dopiero wtedy zauwazyłem, że gość nie miał chełmu, w przeciwieństwie do jego nieżyjącego już kamrata.
    Wymierzyłem mu potężną fangę w nos. Rycerz stęknął z bólu. Podniosłem się na nogi i usiłowalem skoczyć w kierunku broni. Śmierdziel podciął mi nogi i podniósł się. Wyplułem piach z ust i obiema rękami szukalem mojego karabinu. Kiedy natrafiłem na znajomy kształt, chciałem go uchwycić, ale zrezygnowałem. Wojownik celował we mnie małym blasterem.
- Mam cię, psi synu! - powiedział, po czym splunął - Spróbuj się ruszyć, a rozwalę ci łeb.
    Usłyszałem szum własnej krwi. Serce biło jak oszalałe a w po głowie tłukła się tylko jedna myśl : Co robić? CO ROBIĆ?
Ból przybrał na sile. Był niemal nie do wytrzymania!
Rycerz wyciągnął zza pasa krótkofalówkę, wydłużył antenkę i przystawił urządzenie do ust.
- Tu oddział Alfa. Tu oddział Alfa. Richardson zlapany. Koordynaty - tutaj wyciągnął palec przed siebie, przymrużył oko - jeden, dziewięć, pięć, cztery L, K, dwa. Straty - dwaj...hrhhhrr -
Zacharczał, gdy strzała przebiła mu gardło. Osunął się na ziemię. W kilka chwil wokół jego głowy utworzyła się brunatna plama.
    Serce niemal podskoczyło mi do gardła na ten widok. Powolutku, nie spuszczając z oczu drgającego w konwulsjach Rycerza, obracałem  głowę w kierunku , z którego poleciala strzała.
Zobaczyłem zbliżającego się mężczyznę. Był wysoki, barczysty. Dlugie, pozlepiane włosy opadały mu na ramiona. W rękach trzymał łuk, a zza jego pleców sterczały opierzone lotki strzał. Na twarzy przewiązaną miał opaskę, zasłaniającą oko.
    Kiedy do mnie podszedł, gwałtownie poderwałem z ziemii blaster. Przybysz odrzucil łuk.
- Spokojnie. Jestem przyjacielem. Nic ci nie zrobię. - podniósł ręce na znak, że nie jest uzbrojony.
    W jednym momencie uderzyła we mnie fala bólu. Była tak mocna, że opuściłem spluwę, zachwiałem się.
- Jesteś ranny... Pomogę ci...
- Nie, zostaw mnie ! Nie dotykaj! Spadaj, dzikusie!
Oczy powoli zachodzily mi mgłą. Przestałem słyszeć, co gada do mnie mężczyzna, było tylko cierpienie. A potem już nic.

                                                               II
    Obudziłem się na twardej, słomianej macie. Zobaczyłem starszego mężczyznę, który pochyla się nade mną. Przystawia mi naczynie do ust. Poczułem zimną wodę na wargach. I uświadomiłem sobie, jak bardzo chce mi się pić.
- Jeszcze - wychrypiałem - Daj mi jeszcze.
Dostałem to, o co prosiłem. Napojony rozluźniłem się. I nagle, jak dźgnięty igłą wzdrygnąlem się, poderwałem do góry, nerwowo rozglądajac się.
- Gdzie jestem ?! Kim jesteś?! CO...
Przerwałó mnie uczucie, jakby tysiąc kolców wbijało mi się w bark. Jednak uczucie było slabsze, niż wcześniej. Dotknąłem ramienia. Było obandażowane.
- Połóż się jeszcze.
Byłem w jakiejś chacie z bali. Nikogo oprócz mnie i „piastuna“ nie było.
- Kim jesteś ? Jak się tu znalazłem ?
- Spokojnie. Jesteś bezpieczny.
- Kim jesteś, do cholery, ja się pytam ?!
- Samuel. - starzec był całkowicie opanowany. Patrzył na mnie swoimi szarymi oczętami, tak, jakby mnie dobrze znał.
- Skąd się tu wziąłem ?
- Przyniósł cię do nas Serafin, myśliwy. Mówił, że uratował cię z rąk Blaszanego Zabójcy.
- Kogo ... ?
- Wy chyba nazywacie ich... Rycerzami Zakonu ? Jakoś tak.
- Taa... prawda. - W jednej chwili zrozumiałem, ile zawdzięczam jednookiemu.
- Jesteś w pełni świadomy ? Dobrze się już czujesz...?
- No, chyba tak... yyy... dzięki Samuelu.
- Jak to się stało, że cię gonili, co ? Nie jesteś Nieczystym.
- Nieczystym może nie... ale... jakby to powiedzieć... zrobiłem wiele złego.  Kiedyś byłem w Zakonie. - zobaczyłem nutkę zdziwienia w oczach znachora.  - Ale tylko przez kilka miesięcy. Nikogo nie zabiłem.  - dodałem naprędce - Uciekłem i schowałem się w lesie. Znaleźli mnie.
I wtedy dotarło do mnie, że nie mam przy sobie nic. Wszystko zostawiłem, wziąłem w garść tylko karabin. Właśnie, karabin.
- Gdzie jest moja broń ?
- Serafin zabrał ją. Jest w bezpiecznym miejscu.
- Chcę ją odzyskać.
- Spokojnie, dostaniesz ją. Jak dojdziesz do siebie. I odwiedzisz Dziadka Izajasza.
- Dziadek Izajasz ?! Kto...
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Na razie odpoczywaj.
Starzec położył mi rękę na czole.

                                                                      *
    Po jakimś dniu odzyskałem siłę. Wyszedłem z chaty, i zobaczyłem, innych członków plemienia. Wszyscy byli zajęci soba. Nie zwracali na mnie uwagi.
    Wszystko by było dobrze, uratowali mnie, jestem im dlużny wiem... ale czulem się strzasznie nieswojo. Wiele rzeczy w życiu widziałem, wiele pewnie jednak jeszcze zobacze, jednak to co zobaczyłem... było straszne. Tam mutacje to nic nadzwyczajnego. Ludzie, kiedy urodzi się dziecko z trzecim okiem, bądź czterema dodatkowymi placami wzruszają tylko ramionami. Sami gorzej się prezentują. Jedni wogóle nie mają czym patrzeć, inni nie mają czym chwytać a jeszcze inni mogą pochwalić się calkiem sporymi rogami, ogonami, szczypcami zamiast dłoni... szkoda gadać.
    Zgodnie z poleceniami, udałem się do chaty Dziadka Izajasza. Targaly mną różne myśli. Czy wrócić do dziczy i z każdym dniem walczyć o przetrwanie ? A może zostać wśród nieczystych ? Druga opcja dawała mi większe szanse na przerzycie. W sumie - gdzie mam wracać ? Tu mogę mieć wszystko co potrzebuję do życia... A mutacje chyba nie są zaraźliwe...
             Przekroczyłem próg domu. Po środku pustej izby siedział na derce krzyżując nogi stary mężczyzna, przed nim dymiło się coś w rodzaju kadzidła. Nienaturalnie dlugie ręce Dziadka bardzo rzucały się w oczy.
    Za nim, otoczona kręgiem świec, na stole leżała książka o poniszczonej okładce.
- Dziadku Izajaszu... ? -spytałem niepewnie
- Klękaj. - głos starca był ledwie słyszalny.
- Ale... - nie dokończyłem, gdyż ktoś uderzył mnie w zgięcie kolanowe tak mocno że upadłem na kolana, silne mrowienie nie pozwolało mi skupić myśli.
- Dziękuję, Samsonie. - Dziadek powiedział do dryblasa z pałą w ręce, którego, o dziwo nie zauważyłem wcześniej.
- Czego chcesz ode mnie - zapytałem zniecierpliwiony - Izajaszu ?
- Zamknij się, człowiecze. Nic nie mów, tylko słuchaj.
Grzecznie przytaknąłem, gryząc się w język, zeby nie powiedzieć czegoś nie na miejscu.
- Księga, którą widzisz za mną, jest święta. I mądra. Przewidziała wszystko - to, że naród powstanie przeciwko narodowi, że wybuchnie wielka zaraza, że przyjdzie ktoś, kto wyprowadzi nas. - NAS, których wybrała  Księga, albowiem my jesteśmy wybrani, jesteśmy tymi , których umiłował Pan, Który Jest.  A ty... Czuję moc , bijącą od ciebie. Ty nas wyprowadzisz. A twe imię brzmi Mojżesz.
- Nie Mojżesz, tylko Jack... - nie powiem, przestraszyłem się trochę tego świra.
- Milcz, mówiłem ! Przejmiesz tutaj władzę, i zawiedziesz nas do Terra Promissionis. Do ziemi obiecanej, mlekiem i miodem płynącej. Byłem tam, we śnie. I widziałem ciebie, na czele naszego plemienia.
No świr po prostu.
- Ale...
- MILCZ!!! Poprowadzisz to plemię na Północ, przez bagna, las, dziesiątki przeraz, strzaszydeł, co ugną się przed tobą... i mnóstwo wątpliwości. Nie możesz nie podjąć się tej misji.
- A co, jeśli ucieknę ?
- To jest wpisane w twoje przeznaczenie. Nic z tym nie zrobisz, Mojżeszu.
Porąbało go. Totalnie.

                                                                  II

    Szaleniec, słowo daję!
Nie wiedziałem jak mam się z tym czuć. Mojżesz ? Ja mam im przewodzić ? Nie mogłem tam zostać. Dowiedziałem się, gdzie trzymają moją broń. Po cichu wyniosłem ją, zabrałem trochę żarcia, jakieś futro i uciekam. Mało amunicji. Ale to najmniejszy problem, w lesie jest kilka zrujnowanych bunkrów, można tam pogrzebać, na pewno coś się znajdzie.
  Po kryjomu wymknąłem się z wioski. Nie zdążyłem się dobrze oddalić, a uslyszałem kroki. Nie, nie kroki. Ciężkie stąpnięcia masywnie obutych nóg. I skrzypienie pancerzy. Cholera, Zakon ? Wywęszyli mnie ?
    Ostrożnie cofnąłem się, zanurzylem się w ciemnościach skalnej wnęki.
Odetchnąłem z ulgą, gdy przeszli.
    Świst strzały był ledwie słyszalny, za to grzmot opadającego, opancerzonego ciała przeszył moje ciało dreszczem. Po chwili, odgłos ten powtórzył się, a ja wyszedłem z ukrycia. Rozejrzałem się. Zza wielkiego głazu spoglądał na mnie Serafin.
- Mojżeszu, Mojżeszu ! - krzykczał, biegnąc w moim kierunku.
- Spadaj, nie jestem żaden Mojżesz !
- Nie idź. Musisz nas wyzwolić. Zaprowadzić do Ziemii Obiecanej.
- To wszystko kłamstwa, głupcze! Dajecie się zwodzić jakiemuś staremu świrowi, który się czegoś nieźle najarał. Dam ci radę - jeśli chcesz przeżyć, pójdź do wioski, jakby się nic nie stało.
    Serafin nie patrzył już na mnie. Oczy mu się rozszerzyły jakby zobaczył coś przerażającego. Obróciłem się. Sam o mało nie narobiłem w gacie, jak dostrzegłem kilka ludzkich postaci, odzianych w pancerze mieniące się w świetle księżyca. Zbliżali się.
    Nie pozostawało mi nic innego, jak ucieczka. A jedyna droga, która mogła mnie wieść ku przetrwaniu prowadziła przez wioskę. Przez chwilę biłem się z myślami. Jeśli będę uciekał wśród dużej grupy ludzi, zmniejszy się prawdopodobieństwo, że dostanę kulkę. To jest myśl. Brutalne, ale takie jest życie.
- Biegnij do wioski - powiedziałem - niech zgrupują się w jednym miejscu. Mają zostawić dobytek, i podążać za mną. Szybko!!!
    Przeładowałem karabin i podążyłem za nim.
- Wiedziałem że zawrócisz Mojżeszu, ja się nigdy nie mylę... - odezwał się Izajasz
- Dobra, dobra Dziadek, Musimy uciekać! Zbliżają się Zabójcy ! Za mną !!! SZYBCIEJ!!!
    Kiedy się obejrzałem, zatrzymali się.  Pewnie po to by przeładować swoje gnaty - rozpruwacze. Po chwili kule przeszyły powietrze. Spluwy Zakonu niegdy nie były zbyt celne, ale jak przywalą, to nie ma zmiłuj się.  Krzyki i jęki trafionych.
- Nie zatrzymywać się !!! SZYBCIEJ!!!
    Obok mnie biegnął Serafin. Wśród panicznej wrzawy dało się usłyszeć :
- Do bagien !!! Za wielkim dębem w lewo!!!
    To chyba był najlepszy pomysł na jaki można by wpaść będąc gonionym przez oddział szturmowców.  Najlepszy i jedyny.
    Minąłem masywne drzewo. Na błocku dryfowały platformy ze zbitych dech, tworząc prowizoryczny most. Przepuściłem wszyskich przodem. Dopiero teraz zobaczyłem jak bardzo są zdziesiątkowani.
- Dalej, dalej!!!
Nadszedł czas na mnie. Niepewnie postawiłem stopie na pierwszej platformie. Chwiała się niemiłosiernie, przy czym szlam i błoto wlewały się na nią czyniąc śliską. Usłyszałem, jak Rycerze się zbliżają. Przyśpieszyłem. Poślizgnąłem się na ostatniej platformie, po czym wpadłem w bagno. Nerwowo zacząłem machać rękami i nogami, chciałem wypłynać na powierzchnię.  Ale to tylko pogorszyło moją sytuację. Ochydna maź zaczęła wypełniać mi usta.
W ostatnim akcie desperacji wyszarpnąłem rękę w górę. Poczułem uścisk mocnej dłoni. Silne  ramię wyciągnęło mnie na twardą ziemię.
- Teraz!!! STRZELAĆ!!! ZABIĆ MUTANTÓW !!! BEZ LITOŚCIIII !!! - krzyknął jakiś ryerz z tyłu.
- Na ziemię, nisko!!! -  rozkazałem, po czym uslyszałem charkot, któś opluł mnie krwią. Jakieś dwie stopy ode mnie padło ciało. Rozpoznałem twarz Samuela. W jego oczach nie było bólu.     Była ta naiwna nadzieja.
    Ledwo powstrzymałem się od zwymiotowania. Odepchnąłem trupa, i pelznąłem w gąszcz.  Rycerze jak głupki opróżniali sobie magazynki.
- Za mną ! - kiedy przeczołgałem się przez gęste kępy trawy, karabiny - rozpruwacze ucichły. Dobry znak. Przez bagno nie przejdą, utopią sie w tych puszkach, a obejście mokradeł zajmie im tyle czasu, że zdążymy ich zgubić. Pozostaje tylko wierzyć, że nie wezwą wsparcia...
- Wszyscy do mnie ! - nieczyści posłusznie zebrali się przede mną. Z dwudziestu osób zostało dziewięć. Sześcioro mężczyzn i trzy kobiety. Wspaniale. 
- Wnioskuję, nie macie broni ?- zapytałem, z bardzo wyraźną nutą zawodu w głosie. Przed szereg wyszedł Serafin, pokazując łuk. Zauważyłem, ze z kołczana ubyło mu mnóstwo strzał, prawdopodobnie powypadały podczas biegu.
- Już mamy - powiedział olbrzym, podnosząc długą , masywną gałąź. Uderzeniem o ziemię złamał ją, kształtując prymitywną maczugę - No, przynajmniej ja jestem uzbrojony.
    Kilku mężczyzn zanurzyło ręce w krzakach w poszukiwaniu czegoś użytecznego.
Kije, kamienie, pięściaki. No, tu już coś lepszego niż goła pięść.
- Serafinie, - odciągnąłem go na stronę - umiesz wyznaczać kierunek ?
- Jasne - młodzian pokiwał energicznie głową. Obejrzał się, kucnął, przystawił ucho do ziemii, podszedl do drzewa, pomacał pień.Zmarszczył czoło w głębokim zamyśleniu... i pokazał palcem przed siebie. - Północ. 
    Wiem że to głupie, słuchać się przepowiedni starego ćpuna ale... co mamy z resztą do stracenia ? Może ta cała Ziemia Obiecana istnieje ? Cholera wie. Nie miałem lepszego pomysłu.
- Za mną. - powiedziałem


                                                             III
    Bagno, las... wątpliwości. Dziadek to przewidział. Teraz czekają mnie potwory. Jeśli oczywiście zwidy po ziółkach okażą się prawdziwe.
    Dziwne, że nikt nie wołał o picie, czy chociażby o jedzenie. Nie licząc bagiennego błocka nie piłem nic. Zobaczyłem, jak Serafin zrywa jakiś dziwny owoc. W leśnym mroku ciężko było zobaczyć, co to dokładnie było.
- Zerwij też dla mnie. - poprosiłem.
    Łowca bez zająknięcia wykonał polecenie. Z przyjemnością zjadłem. Od dawna nie miałem nic treściwszego w brzuchu.
   
                    *
- To ścierzka, z której nikt nie wraca. Tu podobno rosną krity. - odezwał się Serafin po pewnym czasie.
- Nie ma żadnej innej, co ? - spytałem.
- Nie.
- W takim razie, nie mamy wyjścia. A... co to są „krity“?
- Wiesz jak wygląda... yhh...muchołapka? Rosiczka ?
- No tak...
- No, to coś takiego, tylko większe. Jak dwóch dorosłych ludzi. Ale to tylko legendy. Chyba...-Serafin wzruszył ramionami.
    Westchnąłem. Świtało. Tylko tyle mogłem wywioskować, patrząc na skrawki nieba wyglądające spośród masywnej ściany lasu.
    Zaniemówiłem, kiedy zobaczyłem... całą ścieżkę, której brzegi obrośnięte były... kritami. Z masywnej, zielonej szczęki pociekł płyn, który po skapnięciu zasyczał, przepalając trawę. Podszedłem bliżej... Paszcza wyciągnęła się ku mnie, chciała ugryźć. Runąłem całym ciałem do tyłu, by uniknąć ostrych zębów. Odpełznąłem na czworakach...
- W mordę... groźne to - pot zroszył mi czoło. Byłem w kropce. Pozeżera nas to ! Jak przez to przejść ? Nie możemy już się cofnąć. Jest za późno.
- Mojżeszu... mam pewien pomysł - powiedział Serafin. Podniósł duży, suchy liść i owinął niem swoją lagę. Wygrzebawszy dwa kamienie, potarł jeden o drugi, aż zaświeciły iskry. Moment później liść zajął się ogniem.
- Twierdzisz... że to podziała... ?
- Trzeba spróbować. Proszę Mojżeszu... - bez żadnych sprzeciwów wziąłem pochodnię. Otrożnie zbliżyłem ją do rośliny. Wbrew moim oczekiwaniom,  wszystkie w promieniu jakiś trzech metrów usztywniły się, starały odsunąć się od płomienia.
- Boją się... - powiedział ktoś z tyłu.
- TAM SĄ!!! ZABIĆ ICH !!! DO ATAKU !!! - tak krzyk przeraził mnie bardziej niż jakikolwiek inny który słyszałem w życiu.
- Rycerze!!! Szybko, idziemy!!!
    Bez namysłu wbiegłem w gąszcz kritów. Mięsożerne rośliny rozstąpiły się przede mną, odsłaniając dalszą drogę. Stwory opadały za nami, jak wrota, odgradzając drogę wstecz. Parliśmy na przód. Z tyłu słyszałem nieludzkie krzyki i chrzęst miażdzonego pancerza. Nie obracałem się, obchodziło mnie tylko to, co przede mną. Wreszcze udało nam się przerdrzeć przez śmiercionośny tunel.
    Zobaczyłem coś niezwykłego. Aż po linię horyzontu ciągnęły się pofalowane, zielone wzgórza. Opodal szumiał strumyk.
    Wszystko było inne... tętniło życiem... Pobiegłem przed siebie. Poczułem mokrą rosę. Rozejrzałem się dookoła. Łąka mieniła się kolorami róźnych kwiatów... To było piękne. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego.
    Wolno podszedłem do strumyka. Czysta, krytaliczna woda przelewała się, pędząc w nieznane. Zaczerpnąłem trochę w złączone dłonie. Oblałem sobie nią twarz. Dawno nie czułem się tak cudownie.
    Wyczułem obok siebie obecność Serafina. Powróciłem do rzeczywistości.
    - Mojżeszu ? Czy to...
             - TAK ! - upadłem na kolana, łzy cisnęły mi się do oczu- TERRA PROMISIONIS!!! ZIEMIA OBIECANA !!! KRAINA SZCZĘŚCIA I BEZPIECZEŃSTA SERAFINIE!!! - powstałem i uściskałem łowcę. Popłakałem się.


                                                            Koniec.

Konrad Czesław

listopad 2010


NIE JESTEM POWERGAMEREM! no.. może troche...

Offline

#2 2010-12-04 16:39:10

 kapadocja

Był statystą w Avatarze

24643945
Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-26
Posty: 574
Punktów :   
Armia w WFB: Wood Elves

Re: Terra Promissionis 2020 : Nowy Mojżesz

Jeszcze nie przeczytałam w całości, jak wrócę z imienin mamy mojego teścia, to doczytam resztę. Póki co mam jedną, tą samą co zwykle uwagę: ORTOGRAFIA! Ostatnio żaliłeś się, że nie piszesz ani w Wordzie ani Openie. Tutaj masz link: http://pl.openoffice.org/product.download.html , skorzystaj z niego i zainstaluj sobie - jest zupełnie legalny i darmowy


Jedyna możliwość żonatego mężczyzny, by w domu mieć ostatnie słowo, to przyznać rację żonie

Offline

Forum "Rycerze y Kupcy" (c) 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone dla gen. Szramy. free counters Free Page Rank Tool

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.filozofiauo.pun.pl www.pndc.pun.pl www.liveofshinobi.pun.pl www.radzymincentrumpark.pun.pl www.ogamedodatki.pun.pl