Ogłoszenie

Witamy na Forum "Rycerze y Kupcy"!

Linki:

- Regulamin Forum
- Dzielnica Mieszkalna (Przedstaw się tam koniecznie!)
---> -AKTUALNE SPOTKANIE KLUBU <---
- Administracja Forum
- Giełda Forumowa

#1 2011-12-22 22:45:30

 kapadocja

Był statystą w Avatarze

24643945
Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-26
Posty: 574
Punktów :   
Armia w WFB: Wood Elves

na nudny wieczór :)

Dyndam na sznurze przywiązanym do belki podtrzymującej strop. Obracam się powoli to w jedną, to drugą stronę. Lina skrzypi upiornie przy każdym poruszeniu mojego martwego ciała. Wytrzeszczone oczy zachodzą mgłą, twarz coraz bardziej sinieje, język puchnie w ustach, aż w końcu wypełza na wierzch. Nogi przestają drgać. Nastaje cisza. Moich dwóch oprawców przygląda się przedstawieniu cierpliwie, bez lęku, bez obrzydzenia. Są absolutnie wyprani z jakichkolwiek emocji. Po prostu stoją tam i obserwują jak huśtam się na swojej huśtawce, kołysany przez śmierć. Po chwili wytracam pęd, zatrzymuję się parę centymetrów nad ziemią. Jeden z nich spogląda na zegarek, potrząsa ręką, na której świeci okrągła tarczka, przykłada go do ucha, próbując wychwycić najlżejsze choćby tykanie. Zegar stanął. Odpina z przegubu czarny, skórzany pasek, patrzy jeszcze raz na nieruchome wskazówki, po czym rzuca życiomierz pod moje buty. Bardzo wyraźnie, nieco w zwolnionym tempie, widzę, jak dwukrotnie odbija się od drewnianej, pokrytej grubą warstwą kurzu podłogi, po czym ląduje tarczą do góry tuż pode mną. Schylam się, by go podnieść, kto wie, być może nakręcić na nowo, jednak moje mgliste palce nie są w stanie pochwycić przedmiotu. Klnę szpetnie pod nosem, lecz z moich ust zamiast dźwięku wydobywa się tylko para. Na potrzaskanej szybie pojawiają się kwiaty malowane mrozem. Drugi, ten niższy, odpala papierosa. Migotliwy płomień zapalniczki pojawia się na krótką chwilę, mężczyzna zaciąga się głęboko gryzącym dymem, po czym wypuszcza siwy kłąb kącikiem ust.
- Wygląda na to, że sobie poszedł - mówi podążając wzrokiem za szarą, powoli rozpływającą się smugą.
- Zatem na nas też już pora. Nie możemy pozwolić czekać następnemu klientowi – odpowiada tamten, wyjmując z teczki srebrny zegarek i zapinając go na ręce. Ich kroki nie pozostawiają w kurzu najmniejszego śladu, nie dudnią na drewnianych schodach. Zostaję sam na sam z własnym trupem. Wzdycham ciężko i rozglądam się wokół. Po raz pierwszy nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nadal tu jestem. Pomieszczenie trochę zblakło, zmatowiało, powietrze wydaje się być bardziej zatęchłe, niż było. Nie bardzo wiedząc, cóż uczynić dalej, podchodzę, nie dotykając starych desek parkietu, do smętnie skrzypiących drzwi. Schodzę po schodach, omijam zawaloną, poczerniałą od sadzy i ognia belkę i wychodzę z tej ruiny przez dziurę w ścianie. Ulica nie przypomina tej, którą zapamiętałem. Wiedzie przez kamienną, czerwoną pustynię. Wieje porywisty wiatr, poganiający pędzące po niebie, ceglaste chmury. Drobinki wszędobylskiego, rudego piachu boleśnie wbijają mi się w policzki i wpadają do oczu. Jezdnia przysypana jest pustynnym żwirem, który chrzęści pod moimi butami, gdy idę drogą w nieznane. Ściemnia się, wicher daje za wygraną, szarpiąc poły płaszcza. Suche powietrze drapie w gardle. Próbuję sobie to wszystko jakoś poukładać. Jestem martwy, to jest pewne. Widziałem własne truchło, czułem, jak z mojego ciała uchodzi życie. Tylko co dalej? Podejmuję karkołomne zadanie, nad rozwiązaniem którego ludzkość głowi się od pokoleń. Ja mam nad nimi tę przewagę, że niebawem przekonam się, która z frakcji ma rację. I, jako niegdyś zatwardziałego ateistę, przeraża mnie to. Bo wiem już, że prawda nie leży po mojej stronie. Sam fakt, że idę po tym cholernym żwirze, czując w ustach metaliczny posmak świadczy o tym, że po "drugiej stronie" coś jest. Mrużę oczy, próbując przebić wzrokiem ciemność. Gdzieś w oddali dostrzegam migające światełka. Przyspieszam podnosząc kołnierz flauszowego prochowca, by osłonić się przed kłującymi igiełkami piachu.

Drewniane drzwi, zbite byle jak z desek, otwarły się. Mężczyzna, wszedłszy do środka, rozejrzał się niepewnie. Oczy ludzi siedzących posępnie przy stolikach skupiły się na nim, lecz po chwili zdawali się już go nie widzieć i powrócili do przerwanych czynności. Po stole znów potoczyły się kolorowe kości, karty uderzyły o blat, jakiś kieliszek głośniej brzęknął, odstawiony z pijackim impetem na ławę. Barman, chudy, jednooki staruszek z papierosem trzymanym wargami przecierał brudną szmatą wysłużone kufle i bacznie obserwował nowo przybyłego. Ten podszedł do kontuaru i rzucił okiem na tutejsze specjały. Zmarszczył brwi, widać nie rozpoznał żadnego z trunków.
- Macie tu whisky?
- Oczywiście! Najlepszą w całej Podrugiejstronie! - Barman posłał mu wyuczony uśmiech, chwycił w szponiastą dłoń nieco wyszczerbioną szklankę z grubym dnem i wlał do niej z przykurzonej butelki brązowy płyn. Podsunął ją klientowi, strzepując drugą ręką popiół do przepełnionej popielnicy.
- Czym szanowny pan płaci? - Spytał uprzejmie, cały czas trzymając szklankę. Gość stropił się, jakby sobie o czymś przypominając, poklepał się po tylnej kieszeni spodni, przetrząsnął wewnętrzne zakamarki płaszcza, dopiero w bocznych kieszeniach, przeszukiwanych coraz bardziej nerwowo, zabrzęczały jakieś monety. Obcy wyciągnął jedną, przyjrzał się jej bardzo uważnie, jakby widział ją po raz pierwszy i położył ją na ladzie.
- Czy przyjmujesz taką walutę, dobry człowieku? - Do Barmana dopiero po chwili dotarł sens zadanego mu pytania; widok Obola położonego jako zapłata za podłą whisky, robioną z rdzawej deszczówki i różnego świństwa zaskoczył go tak dalece, że aż zadrżały mu szczurze nozdrza. Zgarnął szybko monetę, jakby płacący miał się rozmyślić, schował ją do najgłębszej skrytki swojej składającej się z kolorowych łat kamizelki i odpowiedział, nieco zbity z pantałyku:
- Taaaa... W Podrugiejstronie przyjmujemy wiele różnych walut. - Wyszczerzył się paskudnie i zbliżył swoją twarz do nieznajomego. Tamten odsunął się ze źle skrywaną odrazą, gdy owionął go smród podłego tytoniu i kwaśnego oddechu.
- Jesteś nowy, prawda? - Szepnął staruszek, nerwowo spoglądając na siedzących przy brudnych stolikach gości. - Znaczy się, niedawno kipnąłeś, tak? - Kiwnięcie głową było jedyną odpowiedzą. Barman wydął wargi, zgasił obrzydliwego peta, puścił trzymaną szklankę i wyszedł zza lady, siadając na okrągłym taborecie obok swojego gościa.
- Posłuchaj mnie, przyjacielu. Jesteś nowy, więc nie wiesz. Ta whisky nie była warta twojego Obola, ale jako resztę przyjmij moją radę. Nie marnuj tych monet w przydrożnych barach, burdelach czy kasynach. Zawsze miej przynajmniej jedną. Zawsze – dla podkreślenia wagi swoich słów wzniósł ku górze wskazujący palec i otwarł szeroko jedyne oko.
- Co się stanie, jeśli stracę wszystkie?
- Różnie może być. Powiadają, że jeśli Dyliżans zabierze cię Tam, to zostajesz już na zawsze, bez możliwości powrotu, stukając czym popadnie na strychu i tłukąc ze złości talerze.
- Tam, czyli gdzie?
- Tam to jest nazwa świata żywych. Po prostu Tam. - Upił łyk whisky zamówionej przez nowo przybyłego i skrzywił się ze wstrętem. - Inni mówią, że zwyczajnie powracasz do Podrugiejstrony. Ale szczerze powiedziawszy, nie spotkałem nigdy nikogo, kto by wrócił po utracie wszystkich Oboli Tam. Więc włożyłbym tą tezę między bajki a bzdury.
- A jeśli monety przepadną mi tu?
- No cóż... Idziesz dalej. Ale dokąd? Tego nie wiem. Nie znalazł się nikt, kto wróciłby z Pustkowi, by opowiedzieć, co tam się znajduje. Nie ryzykowałbym. Podrugiejstronie może nie jest bardzo malowniczą czy przyjazną krainą, ale jest, a my wraz z nią, przyjacielu. Lepiej nie kombinować i pilnować Oboli. - Gdzieś daleko, na zewnątrz, rozległ się przeszywający dźwięk syreny przeciwlotniczej. Na twarzach gości wykwitło przerażenie, zerwali się z krzeseł, Barman szybciej, niż można by spodziewać się po jego wątłej posturze, podbiegł do klapy w podłodze i podniósł ją, wpuszczając wszystkich do środka. Tylko jeden, pijany w sztok mężczyzna pozostał, śpiąc na zastawionej pustymi kuflami ławie. Nikt go nie obudził, wszyscy jak jeden mąż czym prędzej zbiegli na dół. Pokrywa opadła skrywając ich w mroku rozświetlanym jedynie przez nikłe światło, wpadające z sali przez przerwy między deskami.
- Co się dzieje?
- Ciii, nowy, przekonasz się – głos Barmana zabrzmiał tuż przy uchu pytającego. - Patrz uważnie... - Po chwili dobiegł ich przeraźliwy dźwięk mnóstwa muszych skrzydeł, tnących powietrze. Do sali wleciały setki tłustych much, przeleciały przez nią i opuściły tak szybko, jak się pojawiły.
- Co to było?
- Muchy, przyjacielu. Ich Pan urządził sobie dzisiaj polowanie.
- Co?!
- To, co słyszałeś – odpowiedział barczysty mężczyzna, o kilkakrotnie połamanym nosie – Pan Much urządził sobie polowanie. - Uniósł klapę i wyszedł. Za nim z kryjówki wynurzyli się pozostali. Pijany mężczyzna nadal siedział przy stole, dokładnie tak, jak go pozostawili. Przybysz przyjrzał się uważnie jego pokrytej rdzą sylwetce. Podszedł do niego i chwycił za ramię, chcąc go obudzić. Człowiek rozsypał się w rudy pył. Oczy nowego zrobiły się okrągłe jak spodki, odstąpił parę kroków w tył, cały czas wyciągając rękę, jakby nadal trzymał ją tamtemu na barku.
- On... On...
- Rozsypał się – Barman wypowiedział te słowa beznamiętnie, jakby przekazywał informację o aktualnej godzinie.
- Ale... Dlaczego nie zabraliście go ze sobą?! Przecież zmieścilibyśmy się wszyscy! - Poły płaszcza zawirowały, gdy odwrócił się ze wściekłością i przerażeniem do stojących za nim ludzi.
- Uspokój się, chłopie – jeden z wcześniej grających w kości przysunął sobie krzesło i opadł na nie ciężko – takie rzeczy się tu zdarzają. Na pierwszy rzut oka widać, żeś nietutejszy. Mogliśmy go wziąć. Ale wtedy Pan Much mógłby nie złapać nic dalej. I wróciłby jutro. A tak mamy spokój przynajmniej na tydzień. Zresztą. Na pustyni są gorsze rzeczy. - Po tych słowach wpatrzył się w rdzawy piasek. Zmrużył oczy i rzucił się w tamtą stronę. Wraz z nim kupkę począł rozgrzebywać chudy jegomość, jeszcze lichszej postury, niźli właściciel baru.
- Poszedł precz, ja znalazłem pierwszy!
- Niech cię diabli porwą, oddawaj, to moje! - Wrzaski i szamotaninę przerwał huk wystrzału. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę stojącego na stole Barmana, trzymającego dymiącą jeszcze dwururkę.
- To mój bar i wszystko, co traci właściciela staje się moją własnością – odpalił papierosa – znacie zasady, chłopcy. - Tamci dwaj posłusznie, jak dobrze ułożone psy, odstąpili od dwóch Oboli, które połyskiwały w czerwonawym popiele.

Słońce wzeszło niedawno, lecz Jerry był już w drodze od przeszło dwóch godzin. Wlókł się noga za nogą po pokrytym żwirem trakcie i rozmyślał nad wczorajszymi wydarzeniami. Zamierzał dotrzeć do Stacji, z której odjeżdżał Dyliżans. Koniecznie musiał dostać się Tam, by dowiedzieć się, co słychać u jego bliskich. Chciał zobaczyć swoją żonę i córkę. Tęsknił za nimi tak bardzo, jakby nie widział ich rok, a nie zaledwie dwa dni. Barman powiedział mu, że podróż w jedną stronę kosztuje Obola. Włożył rękę do kieszeni. Obol Tam, Obol z powrotem, zostaną mu jeszcze dwa. Nie będzie chyba tak źle, może w przyszłości uda mu się zdobyć ich więcej. Co prawda nie miał jeszcze pomysłu, jak to zrobić, ale tym postanowił się na razie nie przejmować. Jego priorytetem stało się ponowne znalezienie się Tam.

Mężczyzna siedzący na wielkiej, skórzanej walizce początkowo nie zwrócił uwagi na Jerry' ego. Dopiero po powtórzeniu zadanego pytania odwrócił się w jego stronę i zmrużył oczy w sposób charakterystyczny dla krótkowidza. Zdjął okulary z orlego nosa, przeczyścił rąbkiem flanelowej, kraciastej koszuli fioletowe szkła i założył je ponownie, uważnie taksując stojącego przed nim biznesmena w szarym płaszczu.
- O co pan pytał, bo nie dosłyszałem?
- Pytałem, o której ma odjechać Dyliżans.
- Doprawdy, sir, cóż za niedorzeczność. Przecież oczywistym jest, iż Dyliżans odjeżdża zawsze dokładnie wtedy, kiedy powinien.
- Czyli? - Brytyjski akcent tego dziwnego człowieka zaczynał działać Jerry' emu na nerwy.
- Czyli przyjedzie, jak będzie, ani chwili wcześniej, ani później. - Dziwak kiwnął szybko głową i powrócił do obserwowania pustyni. Jerry pokręcił głową i przysiadł na przysypanym pyłem kamieniu. Żar lał się z nieba poruszając suchym powietrzem. Na horyzoncie dostrzegł unoszący się nad drogą tuman kurzu, który całkiem szybko zbliżał się w ich stronę. Po chwili dało się słyszeć tętent kopyt. Dyliżans zatrzymał się nieopodal Jerry' ego i ekscentryka z fioletowymi okularami na nosie. Konie, zupełnie inne od tych, które Jerry znał ze swojego ziemskiego życia, nerwowo przeżuwały wędzidła. Ogłowia na mocnych pyskach zdobione były stalowymi ćwiekami, kółka łączące je z wodzami pobrzękiwały przy każdym potrząśnięciu zwieńczonymi poskręcanymi różkami łbów. Jerry zbliżył się do metalowych, mocno zeżartych przez rdzę drzwi i szarpnął je. Woźnica siedzący na koźle położył mu drewnianą rękę na ramieniu. Zrzucił z głowy kaptur i spojrzał na niego świecącymi oczami.
- Twój Obol za przejazd. - Jerry, nie odwracając wzroku od nietypowego stangreta, wyciągnął z kieszeni monetę i położył na uplecionej z grubej wikliny dłoni, po czym zniknął w ciemnym wnętrzu powozu. Tuż koło niego usadowił się mężczyzna z wielką walizką. Chwilę później Dyliżans ruszył, chrzęszcząc kołami po żwirowym podłożu. Nie ujechali więcej niż dziesięć kilometrów, gdy za nimi rozległy się strzały i wrzaski. Posplatany z poskręcanych konarów woźnica obejrzał się przez ramię i popędził półmechaniczne konie do szybszego biegu. Zwierzęta zarżały smagnięte po grzbietach batem i posłusznie przyspieszyły. Napastnicy nie dawali za wygraną; powoli, acz nieubłaganie zbliżali się do powozu strzelając z bandoletów w bure niebo. Dopadli w końcu celu, w pędzie otwarli drzwi i wywlekli podróżnych, którzy z łoskotem gruchnęli o ziemię.

- Słyszałem niegdyś pewną plotkę, sir. - Irytujący, brytyjski akcent wyrwał Jerry' ego z błogiej nieświadomości. Ból rozlał się falą po całym ciele. Nie wiedział, że martwi mogą doświadczać go z taką intensywnością. Leżał na rozgrzanym piasku w samych slipkach. Jego rozmówca był w niewiele lepszym stanie; niemal nagi, posiniaczony, z wybitym przednim zębem.
- Jaką plotkę – wypluł piach.
- Otóż słyszałem, iż ci, którzy utracą swe Obole, co właśnie nastąpiło za sprawą owych nie – dżentelmenów, udają się na Pustkowia. Nie od razu; następuje to, gdy w Podrugiejstronie zachodzi słońce, wówczas człek taki jeno w rdzawy pył się przemienia i przenosi się do wspomnianej krainy. Słyszałem, iż oni mają jakoby szansę na coś lepszego. Jak zapewne zauważyłeś, sir, ta kraina nie jest zbyt przyjazna. Ponoć żądzą nią najprymitywniejsze i najpodlejsze osobniki, choć nie do końca wierzę temu twierdzeniu, bowiem nie spotkałem tu zbyt wielu Francuzów... ale nie odbiegajmy od tematu. Ponoć Obole są tym, co wiąże nas z Podrugiejstronie i są również odzwierciedleniem chęci posiadania i materializmu. I po utracie Oboli zyskuje się możliwość uwolnienia od doczesnych problemów i zaznania szczęścia wiecznego. Takie swoiste niebo, uwierzy pan? - Jerry patrzył na niego z wyrazem twarzy naukowca, który odnalazł wyjątkowo ciekawego robaka.
- Być może ma pan rację. Obawiam się, że niebawem będziemy mieli okazję przekonać się, jak jest naprawdę – spojrzał w stronę niknącego za horyzontem słońca.
- Pan na pewno. Ja – nie sądzę.
- Przecież pana też okradli ze wszystkiego. - Brytyjczyk, jak zaczął go nazywać w myślach Jerry, wstał, otrzepał się i skłonił mu lekko.
- Widzisz, sir, trzeba być zapobiegliwym. Ja swojego Obola dawno temu połknąłem, przez co nie można mi go odebrać – odszedł wraz z ostatnimi promieniami słońca, pozostawiając Jerry' ego w osłupieniu. Po chwili wiatr rozwiał rudy kurz, który pozostał po nowojorskim biznesmenie.


Jedyna możliwość żonatego mężczyzny, by w domu mieć ostatnie słowo, to przyznać rację żonie

Offline

#2 2011-12-24 00:02:13

 Andrew

Szef Portalu

Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-17
Posty: 1631
Punktów :   
Armia w WFB: Mroczne Elfy
Armia Warmachine & Hordes: The Protectorate of Menoth

Re: na nudny wieczór :)

zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż to o krasnoludach


"To na pewno Spider-Man "

Offline

#3 2012-01-12 08:59:26

 Cobalt

Lubi mocne wejścia

Skąd: Khatovar
Zarejestrowany: 2010-12-06
Posty: 351
Punktów :   
Armia w WFB: High Elves

Re: na nudny wieczór :)

Przeczytałem wszystkie zamieszczone przez Ciebie opowiadania. To według mnie jest najlepsze.
Dla mnie ta "najlepszość" to sugestywne opisy wciągające czytelnika w uniwersum wydarzeń, jak również sam pomysł na opisywaną historię.
Gratki.


==========================
  Achievement unlocked: Left the house
==========================

Offline

#4 2012-01-14 00:03:05

 kapadocja

Był statystą w Avatarze

24643945
Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-26
Posty: 574
Punktów :   
Armia w WFB: Wood Elves

Re: na nudny wieczór :)

Dziękuję


Jedyna możliwość żonatego mężczyzny, by w domu mieć ostatnie słowo, to przyznać rację żonie

Offline

Forum "Rycerze y Kupcy" (c) 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone dla gen. Szramy. free counters Free Page Rank Tool

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.zagubionawyspa.pun.pl www.sbot.pun.pl www.nsaiirok11-13.pun.pl www.minecrafterzy.pun.pl www.pyrzyce.pun.pl