I tak pewnie nie przeczytacie, ale co tam, wstawiê, trochê ruchu przynajmniej bêdzie
Syon run±³ z wysokiej Katedry, rozpo¶cieraj±c skrzyd³a dopiero tu¿ nad ziemi±. Gdy tylko mro¼ny wiatr zatañczy³ mu pod piórami, wyrówna³ lot i wzbi³ siê wy¿ej, swobodnie manewruj±c pomiêdzy konarami drzew. Przed¶wit to czas prawdziwych ³owców; latarnie gasn± wraz z gwiazdami, s³oñce jeszcze ani my¶li wychyliæ ³eb znad horyzontu. To nie ciemna noc jest czasem demonów; to w³a¶nie przed¶wit, gdy sen jest najtwardszy. Prowincjonalna tarcza nie¶wiadomych ignorantów...
Pod±¿am wzrokiem za Syonem, nie mog±c oderwaæ siê od pe³nego drapie¿nej gracji i pewno¶ci siebie ptaka. Wielkie, z³ote oczy wypatrzy³y w parkowej gêstwinie je¿a; puszczyk bezszelestnie spikowa³ i wbi³ ostre pazury w naje¿on± kolcami kulkê. Polowanie siê uda³o. Teraz kolej na mnie.
Ostatni rzut oka na u¶pione Mharat ah Rahi; ciemne, zwarte sylwetki groteskowo poskrêcanych budynków odcinaj± siê czarn± lini± na dniej±cym niebie. Domy zdaj± siê wyrastaæ jeden z drugiego, chyl±c siê to w jedn±, to drug± stronê, ³±cz±c z innymi gzymsami, niewielkimi mostkami, czasem dachem. Pl±tanina architektonicznej anarchii sprawia, ¿e w dzielnicach najbli¿ej portu do ulicznego bruku prawie w ogóle nie dociera ¶wiat³o; wszystko sk±pane jest tu w pó³mroku.
Kto¶ mi kiedy¶ powiedzia³, ¿e ciemne interesy najlepiej jest za³atwiaæ w jasnych miejscach, bo nie rzucaj± siê w oczy,. Kto¶ inny siê z tym nie zgodzi³, twierdz±c, ¿e mroczne sprawy nale¿y trzymaæ blisko czerni, by nie zwraca³y uwagi. Obaj nie ¿yj±, wiêc ciê¿ko jest mi siê zdecydowaæ, który z nich mia³ racjê; ja pozostajê w cieniu, ni to ¶wietle, ni ciemno¶ciach, niemog±cym siê obej¶æ bez jednego i drugiego.
Porzucam dach poro¶niêtej zesch³ym bluszczem Katedry. Odwracam siê jeszcze na chwilê, by spojrzeæ prosto w oczy Pani Mórz, misternie wyrze¼bionej nad ³ukowat± bram±. Jak zawsze wznosi ku niebu szczup³e ramiona; nigdy nie wiem, czy po to, by zes³aæ pomy¶lne wiatry, czy te¿ by przekl±æ nas sztormami. Dok³adnie widaæ, którymi miejscami sp³ywa deszczowa woda; powieki Pani Mórz poros³y mchem, pociemnia³y, podobnie jej d³onie i kusz±cy trójk±t pomiêdzy piersiami. Pasek wilgoci ci±gnie siê jeszcze prost± lini± po p³askim brzuchu, a¿ do pêpka, potem sp³ywa na ³ono, przechodz±ce g³adko w rybi ogon pokryty ostr± ³usk±. Tam mech zago¶ci³ na dobre; gdzieniegdzie nawet wyros³y nie¶mia³e ¼d¼b³a trawy. S³oñce jeszcze nie wzesz³o, ale ró¿ jutrzni barwi ostre policzki bogini, ca³uj±c je na dzieñ dobry.
To nie bêdzie dobry dzieñ. Nie dla wszystkich. Uchylam jeszcze kapelusza Pani Mórz i zapadam siê w cieñ grz±skich uliczek. Nade mn± wyrastaj± kolejne kondygnacje, krzywo dobudowane piêtra, czasami ³±cz±ce zupe³nie odrêbne fundamenty. Miejski labirynt raz wznosi siê ku górze, innym razem opada, nierzadko przecina siê na ró¿nych wysoko¶ciach – prawdziwe piek³o dla powozów i wierzchowców, za to raj rzezimieszków i podrzêdnych z³odziejaszków. Czujê, jak jedni i drudzy ³ypi± na mnie ze swoich ¶mierdz±cych jam gdzie¶ w wilgotnych piwnicach. Lêgn± siê jak szczury, ¿yj± jak one i tak samo zdychaj±. Nie s± warci nawet spluniêcia, wiedz±, ¿e to ja jestem kocurem, takim bez oka, z naderwanym uchem i postrzêpionym ogonem; nie wype³zn±, zbyt siê boj±. Bryza przetacza siê przez stêch³± ulicê, bawi±c siê od niechcenia porzuconymi ¶mieciami; tutaj, je¿eli czego¶ naprawdê nie da siê wykorzystaæ po raz kolejny i nastêpny, jest nic nie warte.
Skrêcam na zachód, uderzaj±c butami o twardy, l¶ni±cy wilgoci± bruk. To tam odnajduje mnie Syon i przysiada na jednym z parapetów, obserwuj±c bacznie okolicê. Nie muszê nawet na niego patrzeæ, by wiedzieæ, ¿e jasne pióra wokó³ dzioba ma sk±pane w krzepn±cej krwi. Pohukuje zadowolony, ciesz±c siê pe³nym brzuchem. U¶miecham siê pod nosem i ponownie skrêcam; doprawdy, to miasto na poziomie ziemi pewnie nigdy siê nie zmieni, chyba ¿e najzwyczajniej w ¶wiecie runie. Tak jak ni¿sze piêtra kamienicy przede mn±, splecionej u¶ciskiem z inn±; nad smêtnym gruzem unosi siê teraz zaczepiony w pró¿ni dom, podtrzymywany tylko niezliczon± ilo¶ci± schodków, parapetów i gzymsów. Im bli¿ej morza, tym budynki bardziej przypomina³y ³odzie, kutry, nawet szybkie fregaty. Nic dziwnego, skoro miasto rozszerza siê nie tylko wzwy¿, ale i grabi±c czê¶ci nale¿±ce do wody; gêsty mu³ oblepia porzucone wraki, mozolnie wyci±gane przez mieszkañców doków na brzeg. Nie mija kilka miesiêcy, a ju¿ burty pokrywa grzyb dobudówek, szop, strzech, a w ¶rodku roi siê od nowych lokatorów. S³ysza³em, ¿e kilkana¶cie lat temu Pani Mórz poczu³a siê bardzo dotkniêta przez ludzi ¿yj±cych w Mharat ah Rahi i ukara³a ich za obojêtno¶æ wzglêdem swej bosko¶ci; zes³a³a potworny sztorm. Mówiono, ¿e na niebie nie kot³owa³y siê chmury, a legiony demonów, ciskaj±cych b³yskawice. Fale oburzonego morza bi³y w brzeg, zalewaj±c ulice miasta i poch³aniaj±c jego czê¶æ. Cumuj±ce okrêty zosta³y wyplute z trzewi zatoki i roztrzaskane o miêkn±c± ziemiê. Je¶li wierzyæ ludzkim s³owom, upiorna ulewa w akompaniamencie grzmotów i trzaskanego drewna trwa³a przesz³o tydzieñ. Gdy wszystko ucich³o, miasto odetchnê³o z ulg±, chocia¿ ulice jeszcze przez d³ugi czas bardziej przypomina³y najpierw rw±ce potoki, pó¼niej leniwe, muliste rzeki.
Nie ¿al mi tych, którzy wówczas utonêli. Nie ¿al mi te¿ tych, co pomarli potem od zarazy; porzucone truch³a marynarzy, ¿ebraków, gnid czy zwyk³ych pechowców by³y jawnym zaproszeniem dla Pani Ma³odobrej, wiecznie nienasyconej i g³odnej krwi. Teraz mog³em podziwiaæ w pe³nej krasie s³ynn± Dzielnicê Martwych £odzi, os³awion± w ca³ej Pó³nocnej Marchii. Syon chyba ju¿ skoñczy³ czy¶ciæ pióra i przelatuje mi tu¿ nad g³ow±, nikn±c pomiêdzy po³amanymi rejami i spróchnia³ymi masztami. Czê¶æ statków sta³a siê po¿ywk± dla domów tych, którzy w powodzi utracili wszystko; z pocz±tku zapewne chwilow±, teraz bêd±c± ich przeznaczeniem. Czê¶æ, tê mniej zdruzgotan± klêsk±, zamieniono na tawerny i zamtuzy; to w³a¶nie tutaj tak bardzo lubi± zawijaæ ¿eglarze z ca³ego ¶wiata. Mharat ah Rahi to nie tylko chaotyczne miasto opêtanych architektów, to równie¿ siedlisko najpiêkniejszych kurtyzan na kontynencie, jak mówi±.
Nie spodziewa³em siê, ¿e Sevia jeszcze ¿yje, dlatego serdecznie siê ucieszy³em, gdy us³ysza³em wczorajszego wieczora w której¶ z karczm, i¿ jednak opar³a siê ¶mierci. Wspiêcie siê na po³atan± ceg³ami burtê jednego z ¿aglowców zakotwiczonych wprost w bruku to fraszka. Podobnie jak przemkniêcie pomiêdzy wartownikami; g³usi ¶lepcy, nie zauwa¿yliby mnie, gdybym stan±³ u ich ramienia, podaj±c ogieñ. Schodzê w dó³, podczas gdy puszczyk mo¶ci siê wygodnie do snu pomiêdzy przegni³ymi wantami. Jedne, drugie, trzecie... Otwieram cicho czwarte z drzwi, wytrych tañczy mi w palcach i znika po chwili w rêkawie. Przymykam drewniane skrzyd³o, by nikt nam nie przeszkadza³.
Kajuta jest niewielka, po kobiecemu przytulna; widaæ, ¿e Sevia w³o¿y³a sporo pracy, by poczuæ siê w tym miejscu jak w domu. ¦ciany pokrywaj± wielobarwne wzory, uk³adaj±ce siê w li¶cie, lilie, uwijaj±ce miêdzy kwieciem niewielkie kolibry. Okr±g³y bulaj przes³ania satynowa zas³onka, zdradzaj±ca tañcem nieszczelno¶æ okna. Miêkki dywan t³umi kroki; siadam na pluszowych poduszkach ko³o jej ³ó¿ka. Zmieni³a siê, choæ ci±gle jest piêkna. Kszta³tne piersi unosz± siê w rytm miarowego oddechu, otulone jedynie prze¶wituj±cym, ozdobionym koronkami materia³em. Czarne w³osy, przetykane na skroniach srebrnymi nitkami, rozlewaj± siê po poduszce; dotykam ich i ze zdumieniem stwierdzam, ¿e s± tak samo miêkkie i puszyste jak kiedy¶. Pachn± egzotycznym olejkiem, ¶widruj±cym nozdrza. Wokó³ du¿ych oczu pojawi³y siê zmarszczki, ³abêdzia niegdy¶ szyja teraz bardziej przypomina indycz±, ale pe³ne usta nadal zapraszaj± do poca³unku. Kiedy¶ by³a ¶wie¿ym kwiatem, teraz sta³a siê wybornym winem. Nadal mo¿e zaszumieæ w g³owie.
Otwiera orzechowe oczy i krzyk wiê¼nie jej w gardle.
– Ciii. – Przyk³adam palec do ust i nakazujê milczenie. Boi siê, ale pos³usznie milknie. Unosi siê na ³okciach, nie dbaj±c o to, ¿e jedno z rami±czek koszuli osunê³o siê, ods³aniaj±c jeszcze wiêcej.
–Dzieñ dobry, Sevio. Dawno siê nie wiedzieli¶my, prawda, kochanie? – pytam rozbawiony jej nierozumiej±cym spojrzeniem. Dopiero po chwili ¶ci±gam kaptur i dajê kobiecie czas na przyjrzenie siê mojej twarzy.
– Al Khain... – szepcze, od razu mnie rozpoznaj±c. Na cia³o wystêpuje jej gêsia skórka, rozchylone wargi zaczynaj± dr¿eæ.
– A jednak mnie pamiêtasz, skarbie. – U¶miecham siê ³agodnie i g³aszczê j± po policzku.
– Jak mog³abym zapomnieæ! – Siada na ³ó¿ku i wyci±ga do mnie rêkê, któr± zatrzymuje tu¿ przed moj± twarz±. – Na gniew Pani Morza, co ci siê sta³o?! – pyta wystraszona.
– Kotku, ty powinna¶ to wiedzieæ lepiej, ni¿ ktokolwiek!
– Ni.. nie rozumiem, o czym mówisz. – Blednie i spuszcza wzrok. Doskonale wie, o czym mówiê.
– Doprawdy?
– S³ysza³am... S³ysza³am, dawno temu, ¿e nie ¿yjesz... – szepcze, nadal nie patrz±c mi w oczy.
– O tym w³a¶nie chcia³em z tob± porozmawiaæ, kochanie. – Wstajê. Sevia obejmuje siê ramionami; siadam obok niej. Przytula siê do mnie, najpierw nie¶mia³o, pó¼niej ca³± sob±. Egzotyczna woñ wwierca siê w nos; ca³ujê j± w czubek g³owy i trwamy tak chwilê w milczeniu.
– Têskni³am za tob± – mówi. U¶miecham siê i brnê w jej grê:
– Ja za tob± te¿, maleñka, ja za tob± te¿... No, to mo¿e opowiesz mi, co siê dzia³o w mie¶cie, gdy mnie nie by³o?
– A o czym chcia³by¶ s³uchaæ? – Mru¿y zalotnie oczy i wydyma wargi.
– Mo¿e najpierw opowiedz mi o tym, jak bardzo za mn± têskni³a¶, ptaszyno. – Zanurzam w niej swoje usta. £apczywie oddaje poca³unek, zarzucaj±c mi rêce za szyjê i przywieraj±c do mnie ca³ym cia³em. Ma delikatn± skórê, któr± a¿ chce siê pie¶ciæ. Zrywam cholern± koszulkê, os³aniaj±c± pe³ne piersi, ona równie¿ rozbiera mnie w po¶piechu. Raz jest namiêtna, innym razem rozkosznie uleg³a, gdy le¿±c pode mn±, oplata mi biodra nogami. Oddycha coraz szybciej, uroczo poruszaj±c p³atkami nosa. Zaciska powieki, chwytaj±c zag³ówek i wyginaj±c siê w ³uk. Zduszony jêk przeradza siê w ochryp³y krzyk; szamoce siê chwilê, jakby chcia³a mnie z siebie zrzuciæ, jednak ca³y czas p³ynnie porusza biodrami, trzymaj±c mnie w klamrze ud. D³onie o zbiela³ych knykciach puszczaj± ³ó¿ko, mn± prze¶cierad³o, a¿ w koñcu zaciskaj± siê na moich ramionach; nie boli, gdy wbija paznokcie. U¶miecham siê, przyspieszaj±c. Otwiera na moment zamglone oczy i patrzy na mnie b³ogo. Zwalniam, ca³ujê Seviê, leniwie g³aszcz±c piersi. D³onie kobiety b³±dz± po moich plecach, jakby sama nie by³a pewna, czy chce wiêcej, czy mo¿e ma ju¿ dosyæ. Wykorzystujê tê chwilê zawahania, by znowu zaprowadziæ j± na szczyt i nie wypu¶ciæ, dopóki nie bêdzie o to b³aga³a. Prosi. ¦licznie, z wdziêkiem, „nie” brzmi jak „tak”, a jej desperacka próba wydostania siê spode mnie koñczy siê fiaskiem; tak naprawdê wcale nie chce, abym przestawa³.
Po¶ciel pachnie jej perfumami i seksem. Szalenie podniecaj±ca woñ. Le¿ê na plecach, Sevia wtula siê w moj± pier¶, wodz±c po niej miêkkimi palcami. Co jaki¶ czas zerka na moj± twarz, ale nie pyta ju¿, jaki kataklizm sprawi³, ¿e jej prawa czê¶æ wygl±da jak z koszmaru. Jest rozlu¼niona, zaskoczenie i strach ulotni³y siê z niej jak kamfora.
– Cieszê siê, ¿e wróci³e¶ – mówi. – Zostaniesz?
– Przez jaki¶ czas na pewno – odpowiadam dopiero po chwili, wyrwany z zamy¶lenia. Przekrêcam siê na bok i g³aszczê j± po policzku, obejmuj±c drug± rêk± w talii. Przyciskam mocniej do siebie i ju¿ bez u¶miechu, za to ze stal± w oczach, mówiê:
– A teraz opowiesz mi o tym, kto dok³adnie mnie wrobi³ i dlaczego postanowi³a¶ daæ temu komu¶ cynk, gdzie mo¿e mnie znale¼æ... – Sevia w momencie truchleje, swobodny nastrój pryska. Znowu ucieka spojrzeniem, szuka jakiejkolwiek drogi ucieczki przed odpowiedzi±.
– Ja... ja nie bardzo mia³am wyj¶cie, Al Khain... Grozili, ¿e mnie zabij±, je¿eli nie powiem im, gdzie jeste¶.
– Wiêc postanowi³a¶, ¿e w zamian zabij± mnie. Pragmatyczne, choæ ma³o romantyczne – szydzê.
– Przepraszam, nie chcia³am, aby tak siê sta³o. My¶la³am... my¶la³am, ¿e chc± od ciebie czego¶, o czym nie mam pojêcia, naprawdê nie wiedzia³am, ¿e dybaj± na twoje ¿ycie! – ³ka, prze³ykaj±c ³zy. Pere³ki skruchy, przetaczaj±ce siê po jej policzkach nie robi± na mnie ¿adnego wra¿enia. Milczê. I to milczenie sprawia, ¿e zaczyna mówiæ dalej:
– Pó¼niej dopiero dowiedzia³am siê, o co posz³o. Pamiêtasz, jak do portu tamtego lata zawin±³ okrêt Wysokich Elfów?
– Nie by³o mnie wtedy w mie¶cie. Ale wiem, o czym mówisz.
– Przyp³ynêli w przekonaniu, ¿e wszystkie miejsca na ¶wiecie s± równie beztroskie, jak ich kraj. Spokój, porz±dek, bezpieczeñstwo. Tutaj sam wiesz, jak jest; je¶li nie masz pojêcia, których miejsc unikaæ, to ³atwo mo¿esz ignorancjê przyp³aciæ utrat± sakiewki, zêbów, a nawet ¿ycia. I w³a¶nie syn bogatego i wp³ywowego kupca pojawi³ siê w nieodpowiednim miejscu w niesprzyjaj±cym mu czasie... – Siada na ³ó¿ku, wyrywaj±c siê z mojego u¶cisku i szuka wzrokiem koszulki. Odnajduje j± w sk³êbionej po¶cieli i zak³ada na siebie, z rezygnacj± machaj±c zerwanym rami±czkiem.– Podobno nawet nie zauwa¿y³, ¿e zgin±³. Dorwali go w jakiej¶ pod³ej tawernie, do której przytoczy³ siê ju¿ kompletnie pijany. M³ody ch³opak, ponoæ za³o¿y³ siê z jakim¶ krasnoludem, kto wypije wiêcej. Kretyñski zak³ad. Chyba o krasnoludach i ich opilstwie s³ysza³ tylko z miejskich legend, biedny g³upiec. Ró¿nie gadali, jak to by³o. Grunt, ¿e razem z sakiewk± podciêli mu te¿ gard³o. Z³apano sprawców i publicznie powieszono, jednak ojciec tego ch³opca uwa¿a³, ¿e to za ma³o, ¿e to na pewno wina którego¶ z twoich krajan. Mroczne Elfy, jak o was mówi³. – Wpatruje siê w powiewaj±c± firankê i w zamy¶leniu przygryza wargê. Po policzku sp³ywa samotna ³za, wysychaj±c, zanim dop³ynie do k±cika ust. Nieomal mnie to rozczuli³o.
Stajê za ni± i k³adê jej rêce na ramionach, ca³uj±c w czubek g³owy; jest ode mnie sporo ni¿sza, teraz wydaje siê byæ jeszcze bardziej krucha, ni¿ jest w rzeczywisto¶ci. Obraca siê gwa³townie i wlepia wilgotne oczy w moj± twarz.
– D³ugo wyrzuca³am sobie, ¿e zdradzi³am twoj± kryjówkê, Al Khain... Naprawdê d³ugo – szepcze, jakby jakikolwiek g³o¶niejszy d¼wiêk mia³ zadaæ gwa³t intymnemu wyznaniu.
– Komu? – Pytanie jest krótkie, wypowiedziane wypranym z emocji tonem.
– Panu Podziemi, czy raczej W³adcy Ciemno¶ci, jak teraz o nim mówi±... Uzna³, ¿e wyda którego¶ z was, aby mieæ ¶wiêty spokój, by unikn±æ przetrzepywania miasta wzd³u¿, wszerz i, co dla niego najgorsze, tak¿e w dó³. Pad³o na ciebie dlatego, ¿e by³e¶ najdalej od niego, ¿e nie by³e¶ z nim z¿yty, ba! Bo nie k³ania³e¶ mu siê w pas i ¿y³e¶ w³asnym ¿yciem, poza zamkniêtym krêgiem podobnych sobie. – Nie we wszystkim ma racjê; ja i Reviz si'Tha El znamy siê od dawna, choæ to prawda, ¿e nigdy nie by³em jego ¿o³nierzem. Jestem wilkiem, poluj±cym samotnie i cholernie skutecznie.
Zostawiam j± tam, pomiêdzy wszystkimi poduszkami i koronkami. Wo³a jeszcze za mn±, staraj±c siê powstrzymaæ mnie przed odej¶ciem, ale równie dobrze mog³aby próbowaæ zawracaæ bieg rzeki kijem.
Syon zrywa siê do lotu i ko³uje nade mn±, gdy przemykam cienistymi uliczkami; oddalam siê coraz bardziej od morza, pozostawiam za sob± statkodomy i mknê, niesiony w¶ciek³o¶ci±.
Dwie dekady b³ogiego snu... Niby nic, a jednak srogo naba³agani³o mi pod czaszk±. Drapie¿nik siedz±cy we mnie jeszcze nie do koñca siê obudzi³. Jeszcze nie posmakowa³ krwi.
Siedzê na dachu jednego z domów kupieckich i obserwujê uwijaj±cych siê w dole ludzi. S³oñce czerwienieje i k³adzie znu¿one promienie coraz ni¿ej nad horyzontem. Przenoszê wzrok na widoczn± zewsz±d Katedrê. Góruje ponad wszystkimi budynkami; strzeliste wie¿e zdaj± siê stykaæ z niebosk³onem, a Pani wygl±da, jakby mia³a zaraz dotkn±æ chmur. Kiedy¶ Mharat ah Rahi ca³e naje¿one by³o wie¿yczkami i iglicami. Kamienice pyszni³y siê miedzianymi dachami, odbijaj±cymi ¶wiat³o, na gzymsach grymasi³y gargulce. Czarno-fioletowe proporce wyszywane srebrnymi niæmi dumnie ³opota³y na wietrze. Ulice, tak ró¿ne od tego, co widzê teraz, pe³ne by³y smuk³ych, dostojnych sylwetek. Takie Mharat ah Rahi widzia³em tylko na obrazie; mam wra¿enie, ¿e wtedy, gdy miasto nale¿a³o do nas, nawet powietrze mia³o inny zapach.
„Mroczne elfy, jak o was mówi³.” S³owa Sevii dalej dudni± mi w g³owie i tylko prycham z pogard±, przypominaj±c sobie to okre¶lenie. „Mroczne elfy”, co za bzdura. Po prostu elfy, elfy jak ka¿de inne, tyle ¿e z jajami. Prawdziwi drapie¿nicy, a nie zwiewne motylki.
– Dasz wiarê, Syon, ¿e nadal s± tacy, którzy uwa¿aj±, ¿e mroczne elfy maj± czarn± skórê i bia³e w³osy? – pytam ptaka, nie oczekuj±c odpowiedzi. Puszczyk przekrzywia ³eb i przygl±da mi siê uwa¿nie.
– Tak, tak, w³a¶nie w taki sposób nas zapamiêtano, gdy to – zataczam rêk± kr±g, wskazuj±c na miasto – by³o wyrywane stal± z naszych r±k przez inne elfy. Wysokie elfy, jak lubi± o sobie my¶leæ. Szlachetni i dobrze urodzeni tak bardzo, ¿e a¿ sraj± klejnotami. – Mierzwiê mu pióra na ³bie. Pohukuje z niezadowoleniem i czym prêdzej je poprawia. – Mroczne elfy, na Pani± Mórz! To chyba normalne, ¿e gdy na co¶ polujesz, to wtapiasz siê w otoczenie, prawda, przyjacielu? Moi przodkowie te¿ siê wtapiali. W najciemniejsz± noc, maluj±c cia³a w wymy¶lne wzory, tworzone wieloma odcieniami szaro¶ci. A ludzie nadal wierz± w te brednie o elfach, których skóra jest czarna niczym heban, a serce jeszcze mroczniejsze. – Krêcê g³ow± z politowaniem. Syon znudzi³ siê moim wywodem, teraz, gdy s³oñce prawie zupe³nie ju¿ zasz³o, wypatruje kolejnej zdobyczy. W koñcu rozpo¶ciera skrzyd³a i bezszelestnie dryfuje z wiatrem. Niknie mi z oczu w pl±taninie budynków Upad³ego Mharat ah Rahi.
Pan Podziemi, czy teraz raczej W³adca Ciemno¶ci, zmiêk³ chyba jeszcze bardziej ode mnie. Znalezienie go by³o zdecydowanie zbyt proste, poczu³em rozczarowanie i w¶ciek³o¶æ, gdy przepytywany elf tak ³atwo da³ mi do niego dostêp. Skona³ chwilê pó¼niej, w ka³u¿y w³asnej krwi, z wilgotn± od moczu nogawk± szerokich hajdawerów. Jak ¶mia³em mieæ pretensje o s³abo¶æ Sevii, skoro moi w³a¶ni rodacy tak strasznie skarleli?! Przecie¿ nie minê³o a¿ tak wiele czasu – wychodzi na to, ¿e but „arystokatów” mocno musia³ przycisn±æ wszystkich do bruku. W³adca Ciemno¶ci, ha! Teraz brzmi to groteskowo, tak strasznie na wyrost i po prostu ¶miesznie.
– W³adca Ciemno¶ci, który boi siê w³asnego cienia – szepczê mu do ucha. Odwraca siê nagle, str±caj±c z biurka inkaust; czarna plama rozlewa siê powoli po posadzce i sp³ywa kana³ami pomiêdzy kamiennymi p³ytami. Oczy rozszerzaj± mu siê, jakby zobaczy³ ducha.
– Al Khain! Na lito¶æ Pani Mórz, co tak d³ugo?! – wypala w koñcu zupe³nie nieoczekiwanie.
– Na twoim miejscu bym siê tak nie cieszy³ z tego spotkania. – Sztylet, który trzymam w d³oni, wbija mu siê w cia³o na tyle g³êboko, by go unieszkodliwiæ, lecz nie ma prawa zabiæ. Upada na ziemiê, ³api±c siê za ranê, a spomiêdzy palców przes±cza siê krew.
– Al Khain, czy ciebie Bogini opu¶ci³a?! - Nie mo¿e uwierzyæ w to, co siê w³a¶nie wydarzy³o.
– Chyba ciebie, je¶li my¶la³e¶, ¿e mo¿esz mnie sprzedaæ jak psa i uj¶æ z ¿yciem – warczê. Nastêpny cios opada z wyuczon± precyzj±, siêgaj±c dok³adnie tam, gdzie chcia³em. Z ust bucha mu posoka, oddycha ³apczywie, jakby ka¿dy haust powietrza mia³ byæ tym ostatnim.
– Reviz, Reviz, Reviz... – Przyklêkam przy nim, wycieraj±c ostrze o jego koszulê. – Trzeba by³o albo trzymaæ z dala ode mnie ³apy, gdy ta zamorska przyb³êda ¿±da³a g³ów, albo upewniæ siê, ¿e nie ¿yjê. A tak zobacz, w jakiej k³opotliwej sytuacji stawiasz nas obu... Przychodzê tutaj, gdzie niby s± jacy¶ stra¿nicy, omijam ich bez problemu i jeszcze niszczê w brutalny sposób twój image W³adcy Ciemno¶ci. Wygl±da to trochê ¿a³o¶nie, nie uwa¿asz? – D³ugo zbiera siê, by odpowiedzieæ. Ca³y czas patrzy na mnie ze w¶ciek³o¶ci±; doceniam to, ¿e nie wrzeszczy, nie wzywa pomocy, tylko przyjmuje swój los jak mê¿czyzna, z pe³n± odpowiedzialno¶ci± za pope³nione czyny. Zreszt±, nawet gdyby krzycza³, i tak nikt nie przyszed³by mu z pomoc±; wszyscy zastygli w objêciach kostuchy. W koñcu wykrztusza z siebie, chichocz±c jak wariat:
– Ty... Ty naprawdê my¶lisz, ¿e to ja ciê wyda³em?! Na Pani± Mórz, Al Khain, tobie siê naprawdê we ³bie zdrowo popierdoli³o! – Za¶miewa siê, a¿ z nosa wylatuj± mu krwawe bañki. – Kto ci tak powiedzia³, co? – Patrzê na niego i waham siê przez chwilê. – Niech zgadnê – ci±gnie. – Czy¿by¶ po swoim powrocie odwiedzi³ tê urocz± kurewkê z dalekiego po³udnia? – Kiwam tylko g³ow± w odpowiedzi. ¦miech uderza w nieomal histeryczne tony. – Nie mogê... Staremu wilkowi wypad³y k³y! – Oddycha przez chwilê ciê¿ko, po czym mówi ju¿ zdecydowanie ciszej: – Al Khain, nie wiem, któr± ze swoich trucizn wysmarowa³e¶ ostrze, ale zanim zacznê hasaæ po zielonych ³±kach, co¶ ci powiem. To ta twoja femme fatale, sprzedaj±ca wdziêki na lewo i prawo, gdy tylko dowiedzia³a siê, jaka jest nagroda za „mrocznego elfa”, który sprz±tn±³ panicza Eveilarina, sama prêdko pobieg³a do jego ojca. Zarzeka³a siê, ¿e widzia³a, jak to czynisz. ¯e wie, gdzie jeste¶. A w¶ciek³y lord Eveilarin, Vailiren mu bodaj by³o na imiê, gdyby¶ postanowi³ z³o¿yæ mu wizytê, tak bardzo ¿±dny mrocznoelfickiej krwi, ³ykn±³ to bez zmru¿enia oka. Ma³o tego, bardzo na rêkê mu by³a, nie licz±c utraty potomka, ta ca³a chryja, bo móg³ znowu rozpêtaæ piek³o w Mharat ah Rahi, nie tak spektakularne, jak mia³o to miejsce setki lat przed naszymi narodzinami, ale równie krwawe. Uwa¿aj, bo teraz wszêdzie szuka siê takich jak ty czy ja. Nie chcê nawet my¶leæ, co siê stanie, gdy zburz± Katedrê, jak bardzo Pani Mórz siê w¶cieknie i jak straszny kataklizm ze¶le na to miejsce. – Opada bez si³ i wpatruje siê w sufit zachodz±cymi mg³± oczami. Nie wierzê w³asnym uszom, zaciskam piê¶ci, jakbym móg³ stan±æ do rzeczywistej walki ze swoimi my¶lami. Jedna w±tpliwo¶æ rodzi drug±; mo¿e k³amaæ, by chocia¿ w ten sposób zem¶ciæ siê za swoj± ¶mieræ. Sevia te¿ mog³a ³gaæ – wiedzia³a, ¿e zdrady nie puszczê p³azem. Tymczasem by³a tylko sp³oszon± marionetk±, której w przyp³ywie dobrego humoru, nie oszukujmy siê, wywo³anego jej chêtnymi ramionami, postanowi³em darowaæ ¿ycie. Siadam obok konaj±cego Reviza.
– Podszed³e¶ mnie, Al Khain, nadal jeste¶ dobry. Chocia¿ trochê za miêkki – szepcze. – Znasz zasady, teraz te problemy, z którymi ja siê boryka³em, spadaj± na twoj± g³owê. Pewnie mi nie wierzysz. Pewnie teraz sam nie wiesz, w co wierzyæ. Id¼ do niej. Je¿eli jej nie bêdzie, a pokój, w którym mieszka³a bêdzie pusty, oznacza to tylko jedno: spierdoli³a, ¿eby¶ jej nie dorwa³. Kto by pomy¶la³, ¿e taka ³adna kobieta mo¿e byæ tak sprytna i inteligentna...
– Je¿eli to, co mówisz jest prawd±, to nawet urz±dzê ci jaki¶ przyzwoity pogrzeb. – Poklepujê go po ramieniu i zostawiam na pod³odze, chowaj±c do kieszeni pier¶cieñ z zaklêt± w nim £z± Pani Mórz.
Przez nocne miasto idê spokojnym, równym krokiem. Je¿eli Sevia mia³a siê ulotniæ, zrobi³a to ju¿ dawno. Nie ma sensu siê spieszyæ, zw³aszcza ¿e morska bryza przyjemnie ³askocze twarz. Drapie¿nik obudzi³ siê na dobre i teraz nie przestanie wêszyæ. I tak j± znajdê.
Zgodnie z zapowiedzi± Reviza, kajuta Sevii jest opuszczona. Opuszczona w du¿ym po¶piechu; zabra³a tylko najpotrzebniejsze rzeczy, resztê rozrzucaj±c wszêdzie wokó³. U¶miecham siê smêtnie pod nosem; da³em siê wykiwaæ cz³owiekowi. I to w dodatku kobiecie. Trzeba by³o my¶leæ g³ow±. Trzeba by³o trzymaæ siê zasad. Trzeba by³o j± zwyczajnie w ¶wiecie zabiæ.
Mharat ah Rahi nigdy tak naprawdê nie zasypia; mo¿e siê wydawaæ, ¿e jest ciche, lecz nie jest to sen, a czuwanie prawdziwych drapie¿ników i plugawych padlino¿erców. Wprawne oko bezb³êdnie rozpoznaje zarówno jednych, jak drugich. Stojê na placu przed Katedr± i wpatrujê siê w kamienn± twarz Pani Mórz. Wargi wypowiadaj± cich± modlitwê o szczê¶liwy wiatr i spokojn± wodê. S³yszê, jak kto¶ siê do mnie zbli¿a. Staje pó³ kroku za mn±, trochê po lewej. Nieznacznie odwracam g³owê; równa siê ze mn± i równie¿ wpatruje w Pani±.
– To ja ciê wyci±gn±³em z powozu, gdy roztrzaska³ siê na dnie przepa¶ci. – Ma niski, melodyjny g³os, którym z powodzeniem móg³by zaklinaæ wê¿e. – Ukry³em ciê pó¼niej w najdzikszych ostêpach, by¶ wydobrza³; opatrzy³em ci rany i wprowadzi³em w letarg. – Twarz zas³ania mu cieñ obszernego kaptura; jest nieomal równy mi wzrostem, choæ zdecydowanie bardziej ¿ylasty. – Zrobi³em to na polecenie W³adcy Ciemno¶ci, by¶ nie zgin±³. Nie mogli¶my wyci±gn±æ ciê wcze¶niej. – Po plecach przechodzi mi dreszcz; zada³em ¶mieræ nie temu, co trzeba by³o. Do tej pory nigdy nie mia³em wyrzutów sumienia; byæ mo¿e dlatego, ¿e nie zdarzy³o mi siê pomyliæ. Dziwne uczucie. Setki my¶li i wspomnieñ zmiêtych w bulgocz±c± kulkê, wepchniêt± przemoc± w klatkê piersiow±.
– Zdoby³e¶ Pier¶cieñ. Teraz ty jeste¶ odpowiedzialny za rdzennych mieszkañców Mharat ah Rahi, Al Khain. Wiesz, w ogóle ci nie zazdroszczê. – Patrzy mi w oczy. – Pani Morza ju¿ raz siê o nas upomnia³a. W³a¶nie wtedy, szesna¶cie lat temu, gdy mordowano naszych bez mrugniêcia okiem. Wywo³ano mrocznoelfick± histeriê. W duszach ludzi o¿y³y te wszystkie bajdurzenia o strasznych potworach porywaj±cych niemowlêta z ³ó¿eczek, zreszt± na pewno nie raz to s³ysza³e¶. Tamten elf, który straci³ w tawernie syna, sfinansowa³ mini wojnê z „czarnymi elfami”. Czyste szaleñstwo. Zabijano mê¿czyzn. Kobiety i dzieci przepada³y, pewnie sprzedane w niewolê. Jakie to szlachetne. I to o nas mówi±: mroczne elfy – prycha.
– Wszystko ma swoj± cenê – odpowiadam, zaciskaj±c palce na £zie Pani Morza. – Zap³ac± za to, co zrobili. A Katedra bêdzie sta³a, jak stoi. Niebawem w otoczeniu naszych sztandarów. – Krzy¿ujê z nim spojrzenie i odchodzê, znikaj±c w której¶ z ciemnych uliczek. Za sob± s³yszê jeszcze pohukiwanie Syona, który lawiruje miêdzy budynkami, by mnie odnale¼æ.
Ostatnio edytowany przez kapadocja (2014-03-20 21:54:00)
Offline
Czy jest jakie¶ zakoñczenie tego opowiadania, bo na koñcu jest nawet niedokoñczone zdanie, nie wspominaj±c ju¿ o jakie¶ puencie ?
¦wietnie siê to czyta, ale ¶mierdzi malizn± tzn. chêtnie bym przeczyta³ ksi±¿kê osadzon± w przedstawionych tu realiach, no i proszê o jakie¶ zakoñczenie.
Offline
Kurczê, zjad³am ostatnie s³owo "by mnie odnale¼æ". Tu jest koniec. Puenta - wszystko ma swoj± cenê
Opowiadanie mia³o limit znaków, bo by³o pisane na pojedynek. W zwi±zku z tym - nie ma wiêcej. Byæ mo¿e, je¶li wreszcie bêdê mia³a trochê czasu - bêdzie wiêcej o Mharat ah Rahi i samym Al Khainie, bo diablo lubiê tego go¶cia Dziêki za odwiedziny i dobre s³owo, zapraszam do innych opowiadañ
Offline