Jako ¿e nie mam czasu na pisanie rzeczy, które chcia³abym pisaæ, pozostaj± mi tylko pojedynki literackie
Wytyczne dajê na samym koñcu, coby nie spojlowaæ
Obudzi³em siê jak zawsze, trzecia trzydzie¶ci rano.
– RYKWA – szepn±³em, przeczesuj±c rêk± potargane w³osy. Sara spa³a obok jak kamieñ. Zapatrzy³em siê na moment na kusz±cy ³uk bioder, jednak postanowi³em daæ jej spokój, niech przynajmniej ona siê wy¶pi... Kot wystrzeli³ mi spod stóp, galopuj±c do kuchni; gdy tam dotar³em ju¿ czatowa³ nad swoj± misk±, dr±c mordê.
– Stul pysk, pieprzony futrzaku – ofukn±³em go, jedn± rêk± odpalaj±c papierosa, a drug± siêgaj±c do lodówki, by zamkn±æ mu gêbê ¿arciem. Siad³em przy stoliku przykrytym czerwon±, kraciast± cerat± i podpar³em g³owê d³oni±. Chcia³o mi siê spaæ jak cholera, ale wiedzia³em, ¿e nie wrócê ju¿ do ³ó¿ka. Znowu to samo... Znowu cholerny koszmar.
Sara czêsto powtarza³a, ¿e byæ mo¿e powinienem i¶æ z tym do lekarza, ¿e mo¿e depresja albo inna nerwica. Zbywa³em j± d³ugo, a¿ w koñcu da³a spokój.
Kawiarka zabulgota³a i po chwili przela³em czarn±, smolist± ciecz do swojego ulubionego, glinianego kubka. Ciemna i gêsta jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji. Nie wiem, sk±d wziê³a mi siê ta my¶l, ale o czwartej nad ranem mózg mo¿e wygadywaæ ró¿ne bzdury, wiêc mu dobrodusznie wybaczy³em. Chocia¿ nadal mia³em za z³e nocne mary, jakimi raczy³ mnie od bardzo d³ugiego czasu.
Wzi±³em do rêki wczorajsz± gazetê, by zaj±æ czym¶ my¶li, ale one uparcie kr±¿y³y wokó³ pe³zaj±cego jeszcze gdzie¶ snu.
Spojrza³em beznamiêtnie przez okno; szaro¶æ przed¶witu leniwie rozlewa³a siê po niebie t³amsz±c migotliwy poblask gwiazd. Dusz±c nocn± czerñ, promienie s³oñca wype³z³y ze swych nor pomiêdzy blokami. Dusz±c, najczarniejsze bydlêta wype³za³y ze swych nor pomiêdzy ¶wiadomo¶ci±. Siwy dym wgryz³ mi siê w gard³o, wywo³uj±c ostry napad kaszlu. - Muszê wreszcie rzuciæ to gówno – pomy¶la³em, przyciskaj±c niedopa³ek do dna popielniczki. Ma³ego cmentarzyska st³amszonych.
–Znowu mia³e¶ koszmar? - Nawet nie zauwa¿y³em, kiedy Sara stanê³a w drzwiach kuchni. Spojrza³em na ni± za³zawionymi oczami. W kusym szlafroczku z czerwonego, po³yskliwego materia³u wygl±da³a cholernie poci±gaj±co. Usiad³a na krze¶le naprzeciw i przyjrza³a mi siê z trosk±.
–Kochanie, naprawdê powiniene¶ i¶æ do lekarza. To trwa zbyt d³ugo. - Po³o¿y³a d³oñ na mojej.
–Wa³kowali¶my ju¿ ten temat – mrukn±³em niechêtnie.
–Po prostu martwiê siê o ciebie. - Przeczesa³a szczup³ymi palcami moj± czuprynê.
–Wiem, wiem...
–Mam kole¿ankê, która przez d³ugi czas chodzi³a na terapiê psychologiczn±, mog³abym wzi±æ od niej numer do jej lekarza. Mówi³a, ¿e jest naprawdê dobry...
–Dobrze, poddajê siê, gorzej ju¿ nie bêdzie, najwy¿ej wsadz± mnie w kaftan i z czystym sumieniem bêdê móg³ siê ¶liniæ podczas odbijania siê od gumowych ¶cian. - Unios³em rêce w ge¶cie kapitulacji.
Z samego rana, to znaczy, kiedy normalni ludzie ju¿ wstali i zmierzali do pracy, Sara zadzwoni³a do Rebeki i ju¿ po chwili z triumfem podetknê³a mi pod nos karteczkê z pospiesznie zapisanym numerem i nazwiskiem. Wyci±gn±³em rêkê, ale Sara zamknê³a ¶wistek w d³oni.
- O, nie! Wrzucisz gdzie¶, zapomnisz, albo, co gorsza, z premedytacj± gdzie¶ zgubisz i bêdziesz udawa³, ¿e chodzisz na terapiê. Sama ciê umówiê. - Cmoknê³a mnie w policzek, porwa³a swoj± torebkê z krzes³a i zniknê³a za drzwiami. Cholera, zna mnie jak z³y szel±g...
Ko³o po³udnia rozdzwoni³a siê moja komórka.
–Halo? - odezwa³em siê, prze³ykaj±c kawê.
–Umówi³am ciê na dzisiejszy wieczór. Pojedziemy razem, poczekam na korytarzu, pa!
–Co?!
–Bip...Bip...Bip...
–Niech to szlag – zakl±³em pod nosem.
I tak, chc±c, nie chc±c, o dwudziestej grzecznie siedzia³em w poczekalni. Sara ¶ciska³a moj± rêkê, jakbym mia³ mieæ zaraz operacjê na otwartej g³owie, a nie nudn± pogadankê. „Nic to, posiedzê, pos³ucham, uwolniê siê od stówki i pójdê st±d w cholerê” - pomy¶la³em, po raz kolejny czytaj±c ten sam plakat dotycz±cy depresji poporodowej. W koñcu, gdy zna³em ju¿ na pamiêæ wszystkie has³a, podesz³a do nas u¶miechniêta asystentka, informuj±c, ¿e teraz czas na mnie. Wsta³em z oci±ganiem i powlok³em siê za ni±, ci±gle maj±c nadziejê na awariê pr±du, deszcz meteorytów czy inwazjê obcych; cokolwiek, co mog³oby wyrwaæ mnie z tego przeklêtego miejsca i usprawiedliwiæ dezercjê. Niestety, nie zdarzy³o siê nic takiego.
Próg gabinetu przekroczy³em z min± jakbym by³ sze¶ciolatkiem, odwiedzaj±cym dentystê, a nie trzydziestokilkuletnim grafikiem komputerowym. Przy okr±g³ym stoliczku siedzia³ podstarza³y mê¿czyzna o tak dobrodusznej twarzy, ¿e mimowolnie siê do niego u¶miechn±³em, wypuszczaj±c wprost z p³uc „dobry wieczór”.
–Dobry wieczór. - Odwzajemni³ u¶miech i wskaza³ mi krzes³o naprzeciw siebie. Trzeba przyznaæ, ¿e meble mieli wyj±tkowo wygodne.
–Poznajmy siê – powiedzia³, gdy skoñczy³em siê rozgl±daæ po pomieszczeniu; ciemno¿ó³te ¶ciany jako¶ tak dodawa³y energii, zupe³nie, jakby bi³o z nich s³oneczne ¶wiat³o. - Jestem Teodor, chocia¿ dawno, dawno temu, jeszcze w czasach studenckich, mówiono na mnie – nachyli³ siê, jakby chcia³ zdradziæ mi jaki¶ sekret – Wizzard – dokoñczy³ teatralnym szeptem.
–Ja jestem Mike. W podstawówce przezywali mnie Ma³y, bo by³em najni¿szy w klasie, ale poza tym jako¶ nie przyklei³a siê do mnie ¿adna godna przytoczenia ksywka – odpar³em, opieraj±c siê wygodnie.
–Mi³o mi ciê poznaæ, Mike. Z czym do mnie przychodzisz?
–W zasadzie to przyszed³em, ¿eby dziewczyna da³a mi wreszcie ¶wiêty spokój.
Przyjrza³ mi siê uwa¿nie.
–Chodzi o to, ¿e mam... kurde, ale to bêdzie g³upio brzmia³o. - Zacz±³em krêciæ siê na krze¶le jak uczniak. - Zaraz, czy tu nie powinno byæ jakiej¶ le¿anki, czy co¶?
–Naogl±da³e¶ siê za du¿o amerykañskich filmów, Mike. Czy nie jest przyjemniej posiedzieæ sobie przy uroczym stoliczku, popijaj±c kawê? – zapyta³ i gdy ju¿ mia³em odburkn±æ, ¿e nie widzê tu ¿adnej kawy, do pokoju wesz³a asystentka Wizzarda, nios±c na tacce dwie fili¿anki. Postawi³a je na blacie, u¶miechnê³a siê do mnie i zostawi³a nas samych. Trwa³em chwilê w niemym prote¶cie.
–Muszê przyznaæ, Wizzard, ¿e to by³o dobre...
–Dobra jest kawa, skosztuj, proszê – zachêci³, nalewaj±c aromatyczny napar do zielonej, pêkatej fili¿anki. – Mleka?
–Nie dziêki, lubiê, gdy kawa jest czarna.
Ciemna i gêsta jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji. Temperatura nagle podnosi siê o kilkana¶cie stopni, na kark momentalnie wystêpuje pot. Rozpinam kilka guzików koszuli i ze wszystkich si³ staram siê uspokoiæ. Niemo¿liwe, ¿ebym zasn±³... Po prostu niemo¿liwe. Poznajê ten krajobraz, doskonale wiem, co bêdzie na zewn±trz, a mimo to wychodzê; ulica jest us³ana mnóstwem ¶mieci i pot³uczonego szk³a, witryny sklepów ziej± czerni± potrzaskanych szyb, w poprzek drogi stoi kilka porzuconych i pordzewia³ych samochodów. Gor±cy wiatr dmie z pó³nocy, nios±c na swoich skrzyd³ach potworny sw±d. Jak zwykle ruszam pust± ulic±, mijaj±c pokruszone ceg³y i wpatruj±c siê w brunatne niebo, po którym gnaj± sk³êbione chmury. Wygl±daj±, jakby mia³y za chwilê wypluæ z siebie siarczany deszcz, albo co¶ równie ma³o przyjemnego. Mijam kolejn± przecznicê i w³a¶nie tam j± widzê; zgrabn±, czarnow³os± dziewczynê w b³êkitnej sukience. Wo³am za ni±, ale nie reaguje. Krzyczê ponownie i biegnê. Zatrzymuje siê i zaczyna powoli odwracaæ przez ramiê...
Spojrza³em na dno fili¿anki a dopiero potem na Wizzarda. Przygl±da³ mi siê z trosk±, pocieraj±c palcami spiczast± bródkê.
- Wyci±gniemy ciê z tego Mike. Nigdy nie ¶ni ci siê dalej?
Odpowiedzia³em przecz±cym ruchem g³owy.
- Nie bêdê przepisywa³ ci ¿adnych tabletek, bo to jest bez sensu. Po prostu spróbujemy razem dotrwaæ do koñca tego snu, dobrze?
- Dobrze.
- Przyjd¼ do mnie jutro, o tej samej porze, pasuje ci?
- Tak... – Zgodzi³em siê i w³a¶ciwie ie wiedzia³em dlaczego. Co¶ wewn±trz jednak podpowiada³o, ¿e zrobi³em dobrze.
Sara wsta³a z krzese³ka, gdy tylko zobaczy³a, jak wychodzê z gabinetu. U¶miechnê³a siê do mnie promiennie, wsunê³a swoj± rêkê pod moje ramiê.
–I jak by³o?
–Chod¼my st±d...
Tej nocy w ogóle nie mog³em zasn±æ; ca³y czas my¶la³em o tym, co widzia³em tak realnie w gabinecie Wizzarda. Do tej pory wspomnienia mary by³y pourywane, niechronologiczne, takie k³êbi±ce siê w g³owie fragmenty koszmaru. Niby pamiêta³em wszystkie elementy, ale bardziej na zasadzie pomieszanych puzzli, ni¿ ca³o¶ci obrazu. Tym razem nie obudzi³em siê o trzeciej; o tej porze jeszcze nawet nie zasn±³em.
U Wizzarda pojawi³em siê punktualnie i chyba nie mog³em siê doczekaæ, w jaki sposób zamierza odkryæ przede mn± ca³y sen. Dziwne, ale jako¶ tak pod¶wiadomie czu³em, ¿e ten facet naprawdê mo¿e mi pomóc. Asystentka poprosi³a mnie do gabinetu, gdzie czeka³ ju¿ na mnie lekarz.
– Dzieñ dobry Mike. - U¶miechn±³ siê. - Wygl±dasz, jakby¶ nie spa³...
– Bo nie spa³em – odpar³em zgodnie z prawd±. - Mów, w jaki sposób zamierzasz dokoñczyæ mój sen?
– Najpierw powiedz mi, od kiedy siê pojawia?
– Kilkana¶cie ³adnych lat. Nie pamiêtam dok³adnie.
– A zanim przy¶ni³ ci siê po raz pierwszy, nie wydarzy³o siê nic, co bardzo tob± wstrz±snê³o?
Zastanowi³em siê przez chwilê. I przypomnia³em sobie; pierwszy raz mia³em ten koszmar zaraz po tym, gdy jedna z moich kole¿anek nie wróci³a z balu maturalnego.
– Po prostu zniknê³a, nikt nie wiedzia³ co siê z ni± sta³o, policja szuka³a jej d³ugo, a¿ w koñcu od³o¿yli teczkê do archiwum – powiedzia³em.
– Jak mia³a na imiê?
– Karolina. Mia³a na imiê Karolina.
– Mike, chcesz, ¿eby te sny przesta³y ciê drêczyæ, prawda?
– Po to tu jestem.
– Wiêc po prostu mi zaufaj.
Nie wiem czemu, ale naprawdê mu wierzy³em. Zna³em tego go¶cia od wczoraj i wierzy³em mu!
– Zamknij oczy i ¶nij – rozkaza³, a ja – o dziwo – pos³usznie wype³ni³em polecenie.
Jak zwykle ruszam pust± ulic±, mijaj±c pokruszone ceg³y i wpatruj±c siê w brunatne niebo, po którym gnaj± sk³êbione chmury. Wygl±daj±, jakby mia³y za chwilê wypluæ z siebie siarczany deszcz, albo co¶ równie ma³o przyjemnego. Mijam kolejn± przecznicê i w³a¶nie tam j± widzê; zgrabn±, czarnow³os± dziewczynê w b³êkitnej sukience. Wo³am za ni±, ale nie reaguje. Krzyczê ponownie i biegnê. Zatrzymuje siê i zaczyna powoli odwracaæ przez ramiê... Jej twarz jest zamazana, jakby kto¶ przejecha³ palcem po rysunku wykonanym miêkkim o³ówkiem, zacieraj±c go.
Przesuwa po mnie wzrokiem, jakbym by³ elementem otoczenia. Idzie dalej. Ju¿ prawie j± doganiam, gdy z bramy wychodzi trzech typków. My¶la³em, ¿e nic mnie nie zdziwi w tym miejscu, jednak nie spodziewa³em siê upiorów odzianych w smokingi. Ich twarze s± dok³adnie tak samo zniekszta³cone jak buzia dziewczyny. Podchodz± do niej. Chyba siê u¶miecha, rozmawiaj± przez chwilê, ale ja w ogóle nie s³yszê ich g³osów, tylko wiatr gwi¿d¿e g³o¶niej, gdy otwieraj± usta. Jeden z nich obejmuje dziewczê w pasie i skrêcaj± w boczn± uliczkê. Gnam za nimi, nie wiem dlaczego, to tylko, RYKWA, sen, prawda, tu nie ma logiki?No wiêc:
Idê, wzniecaj±c tumany kurzu. Oni nikn± gdzie¶ w mroku. Wpadam w oblepiaj±c± mnie czarn± ma¼, ciemno¶æ w czystej postaci, parali¿uj±c± ruchy i zatrzymuj±c± zd³awione strachem serce. Ciemna i gêsta jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji.
Otworzy³em oczy i rozejrza³em siê zdezorientowany wokó³. Wizzard siedzia³ naprzeciw z przymkniêtymi powiekami i co¶ mamrota³ pod nosem. W koñcu spojrza³ na mnie i u¶miechn±³ siê blado.
– Nie wszystko naraz, ale ju¿ jest lepiej... - mrukn±³.
– To jaki¶ rodzaj hipnozy, tak? - spyta³em.
– Powiedzmy... Tak czy inaczej, sam sobie wszystkiego od razu nie przypomnisz. Spotkamy siê jutro. - Wygl±da³ na bardzo zmêczonego, jakby przebieg³ maraton albo spêdzi³ kilkadziesi±t godzin za kó³kiem. Wsta³em bez s³owa i po¿egna³em siê z lekarzem skinieniem g³owy.
Nie potrafi³em zrozumieæ dlaczego tak bardzo siê niecierpliwi³em. Fakt, to oczywiste, ¿e chcia³em poznaæ koniec prze¶laduj±cego mnie od lat koszmaru. Dlatego te¿ równo o dwudziestej stawi³em siê w gabinecie Wizzarda.
Przywita³ mnie, jak zwykle, u¶miechem i fili¿ank± kawy.
– Czy jeste¶ gotów na dotarcie do koñca?
– Te¿ pytanie! No pewnie!
– Zanim za¶niesz, chcê ¿eby¶ wiedzia³, ¿e to, co siê stanie TAM mo¿e mieæ realny wp³yw na TU. Mo¿esz dowiedzieæ siê czego¶, czego wcale nie chcesz wiedzieæ. Uwa¿aj na siebie, bo wszystko ma swój skutek – powiedzia³ powa¿nie, patrz±c mi prosto w oczy. Nie u¶miecha³ siê, by³ bardzo skupiony. A ja...
Idê, wzniecaj±c tumany kurzu. Oni nikn± gdzie¶ w mroku. Wpadam w oblepiaj±c± mnie czarn± ma¼, ciemno¶æ w czystej postaci, parali¿uj±c± ruchy i zatrzymuj±c± zd³awione strachem serce. W koñcu zaczynaj± do mnie docieraæ echa tego milcz±cego dot±d ¶wiata. S³yszê jej krzyk i ich ¶miech. Nie namy¶lam siê d³ugo, biegnê za g³osami, w aksamitnej ciemno¶ci. Co i rusz potykam siê o sterty ¶mieci, ale nieustannie pod±¿am naprzód, choæ mam upiorne wra¿enie, ¿e stojê w miejscu. G³os nadal pozostaje w tej samej odleg³o¶ci, mimo ¿e od tego w¶ciek³ego gonu zaczyna brakowaæ mi tchu. Zmuszam siê do szybszego przebierania nogami, ca³y czas maj±c wra¿enie, ¿e ta cholerna ciemno¶æ lepi mi siê do ubrañ, twarzy, w³osów, trzyma mnie w swojej sieci. Ciemna i gêsta jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji.
Wszystko zaczyna nikn±æ, RYKWA, jebaæ pierdolone kaczki!
Ciemno¶æ ustêpuje, wypadam na podwórko – studniê, nad którym goreje brudnoczerwone niebo, zarzygane ceglastymi chmurami.
S±! Widzê ich! Dziewczyna le¿y na ziemi, krzyczy, wo³aj±c o pomoc, krzyczy MOJE IMIÊ! „Mike! Mike!” dudni mi ca³y czas pod czaszk±. Dostaje w twarz, milknie, go¶æ przed ni± rechocze parszywie i rozpina spodnie. Zgrzyt rozporka grzmi echem lawiny, wielokrotnieje i powraca, odbijaj±c siê od odrapanych kamienic, przygl±daj±cych siê wszystkiemu czarnymi oknami. Tam, za brudnymi szybami co¶ siê czai. Stojê z rozdziawion± gêb±, wpatruj±c siê w cholerne okna. Chmury bluznê³y gêstym deszczem, b³otnist± plwocin±, ciemn± i gêst± jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji.
Nigdy nie s±dzi³em, ¿e koszmar mo¿e a¿ tak wyczerpaæ. Obudzi³em siê mokry jak nurek, dysz±c ciê¿ko. Wizzard wygl±da³ niewiele lepiej, jakby ca³y ten cholerny sen prze¿ywa³ razem ze mn±. W koñcu otworzy³ ociê¿ale oczy i powiedzia³:
– Jeste¶my ju¿ blisko rozwi±zania twojego problemu, przyjacielu. Tylko pozostaje pytanie, czy dasz radê teraz...
– A ty?
Kiwn±³ g³ow± w odpowiedzi.
Chmury bluznê³y gêstym deszczem, b³otnist± plwocin±, a ja nadal sterczê z zadart± g³ow±. „Mike!” - wrzask wwierca mi siê w czaszkê. Zwracam siê w stronê dziewczyny i biegnê do niej. Jeden typ dostaje prawego sierpowego, prosto w szczêkê, tak, jak uczy³ mnie kumpel. Po chwili drugi te¿ le¿y na ziemi, a ja ³apiê za kark trzeciego. Szarpiê go za ko³nierz, odci±gaj±c od przera¿onej dziewuszki. Odwraca siê i patrzy mi w oczy... moimi w³asnymi oczami, u¶miecha siê moim u¶miechem i warczy moi w³asnym g³osem: „Wypierdalaj!” Stojê os³upia³y, potem cofam siê kilka kroków. Padaj±cy deszcz ¶cieka strug± za koszulê, po krêgos³upie przebiega dreszcz, a instynkt zastêpuje trze¼we my¶lenie. Chwytam le¿±c± na ziemi butelkê, t³ukê j± o bruk i niewiele siê zastanawiaj±c, zatapiam ostre krawêdzie w ciele nie-Mike'a, raz po raz, a¿ osuwa siê w ka³u¿ê w³asnej krwi. Stojê nad jego cia³em i patrzê na zakrwawione d³onie. Krew miesza siê z b³otem, lej±cym siê ciurkiem z nisko wisz±cych chmur. Ciemna i gêsta jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji.
Nigdy nie zerwa³em siê z takim bólem g³owy. Przetoczy³em na wpó³ oszala³ym wzrokiem po pomieszczeniu i nieco uspokoi³em siê, widz±c kiwaj±cego siê w przód i ty³ Wizzarda. Swoim zwyczajem mamrota³ co¶ pod nosem. W koñcu przesta³ i spojrza³ na mnie ze smutkiem.
– Tym razem to ja ciê wybudzi³em. Znam ju¿ zakoñczenie twojego snu, Mike.
– Do cholery, po co to zrobi³e¶?!
– Bo mnie o to poprosi³a.
– Kto, do licha?! To jaka¶ pieprzona psychoza!
– Uspokój siê, Mike. Poprosi³a mnie o to Karolina. Tam, we ¶nie, uratowa³e¶ j±. Teraz mo¿e spokojnie i¶æ dalej.
– Co ty bredzisz, cz³owieku?! Karolina?! Przecie¿ ona najpewniej nie ¿yje!
– Masz racjê, nie ¿yje. Ale powiedzia³a mi, ¿e dzisiejszej nocy ciê odwiedzi, aby porozmawiaæ.
– Wiesz, nie jestem pewien, który z nas bardziej potrzebuje psychiatry, ja czy ty. RYKWA, to siê nie trzyma kupy!
– Id¼ ju¿ i po³ó¿ siê wcze¶nie spaæ. Zobaczymy siê jutro, Mike.
– Ta, jasne. - Wyszed³em z gabinetu, trzaskaj±c drzwiami. Nie mia³em najmniejszego zamiaru wracaæ do tego popaprañca. Na szczê¶cie dzisiaj Sara wysz³a z kole¿ankami do kina, wiêc unikn±³em wszystkich durnych pytañ w stylu: „Kochanie, co siê sta³o, ¿e jeste¶ taki zdenerwowany?”.
Po drodze do domu wst±pi³em do sklepu, zaopatruj±c siê w zgrzewkê piwa i ostre orzeszki. To, w po³±czeniu z jakim¶ dobrym filmem, powinno nieco uspokoiæ moje sko³atane nerwy. Dobry lekarz, psiakrew! Jak ja w ogóle da³em siê na to namówiæ?!
Dom by³ pusty i ciemny. Gdy tylko przekrêci³em klucz w zamku, przywita³o mnie przeci±g³e miauczenie cholernego kota. Wiecznie g³odny ja¶niepan, wyleguj±cy siê na moich swetrach. Warkn±³em na niego, by szed³ do diab³a i pierwszy raz w ¿yciu odpu¶ci³. Jednak zwierzêta wyczuwaj± nastrój.
Odpali³em papierosa, w³±czy³em telewizor i zapatrzy³em siê po raz kolejny na „Lock, stock and two smoking barrels”, delektuj±c siê piwem. Ogl±da³em ten film wiele razy i za ka¿dym by³em pod wra¿eniem pomys³owo¶ci Guya Ritchiego – jednak ten rozwód z Madonn± dobrze mu zrobi³, znowu zacz±³ krêciæ ¶wietne rzeczy. Bohaterowie ju¿ mieli wyrzuciæ strzelby do rzeki, gdy rozdzwoni³ siê dzwonek do drzwi. Kot zje¿y³ siê, zasycza³ i uciek³ pod kanapê; to ju¿ powinno mi daæ do my¶lenia, ale kilka piw os³abi³o moj± czujno¶æ. Niewiele my¶l±c otworzy³em. W drzwiach stanê³a ona; ¶liczna, czarnow³osa dziewczyna w b³êkitnej sukience. Zanim zebra³em szczêkê z pod³ogi, trzasn±³em drzwiami czy po prostu zacz±³em wrzeszczeæ jak przera¿ona panienka, Karolina zwyczajnie wesz³a do mieszkania i rozejrza³a siê.
– Ca³kiem tu ³adnie u ciebie. - U¶miechnê³a siê. Powoli odwróci³em siê w jej stronê, maj±c nadziejê, ¿e za mn± jednak nikt nie stoi. Nadal tam by³a.
– Karolina? Co ty tu robisz? - Mo¿e to nie by³o zbyt rezolutne pytanie, ale nic lepszego nie przysz³o mi do g³owy.
– Przysz³am porozmawiaæ, Teodor nie uprzedzi³ ciê o mojej wizycie?
– Ten stary wariat?
– Zdecydowanie bardziej woli, by nazywaæ go przewodnikiem dusz, ale mo¿e byæ i wariat, je¶li tak ci jest ³atwiej. - Roze¶mia³a siê i z wdziêkiem usiad³a na kanapie.
– Ty... ty przecie¿ nie ¿yjesz.
– Owszem, ale w tych okoliczno¶ciach to chyba nie jest wielki problem. Wybaczam ci, to chcia³am ci powiedzieæ.
– Wybaczasz mi, ¿e uratowa³em ciê w swoim ¶nie? Co za brednie! - Z³apa³em siê za g³owê, zastanawiaj±c siê, w którym momencie sta³em siê pe³nowymiarowym ¶wirem. Kto wiem, mo¿e nied³ugo bêdê wmawia³ ¶wiatu, ¿e jestem Napoleonem...
– Wybaczam ci, ¿e mnie zabi³e¶.
– Nie rozumiemy siê.
– Port, podwórko studnia, zakoñczenie balu maturalnego. Ty, ja i dwóch twoich kolegów. Postanowili¶cie odprowadziæ mnie do domu, bo mieszka³am w niebezpiecznej dzielnicy. Mieli¶cie racjê, by³a cholernie niebezpieczna. Zw³aszcza tamtej nocy, zw³aszcza dla mnie.
– Chcesz mi wmówiæ, ¿e...
– ¯e zgwa³ci³e¶ mnie w¶ród rechotu twoich kumpli a potem utopili¶cie mnie w morzu, pomiêdzy martwymi kaczkami. Kaczkami, które zdech³y po tym, jak wyla³ tam tankowiec. Tonê³am w wodzie, a do oczu i p³uc wpe³za³a ropa. Czarna ropa, Mike.
– Nie, to niemo¿liwe! - Siad³em ciê¿ko w fotelu i przymkn±³em oczy. Gdy je otworzy³em, za oknem w³a¶nie wstawa³ przydymiony ¶wit. Kto¶ nawet przykry³ mnie kocykiem. Wokó³ wala³y siê puszki po piwie, kot leniwie wygrzebywa³ niedopa³ki z popielniczki, po czym polowa³ na nie, podrzucaj±c ³apkami i atakuj±c z furi±. Zerwa³em siê jak oparzony i zanim mój mózg zd±¿y³ zaprotestowaæ, narzuci³em na siebie kurtkê, wsun±³em buty i wybieg³em z mieszkania.
Ulica by³a us³ana mnóstwem ¶mieci i pot³uczonego szk³a, witryny sklepów zia³y czerni± potrzaskanych szyb, w poprzek drogi sta³o kilka porzuconych i pordzewia³ych samochodów. Wilgotny wiatr d±³ z pó³nocy, nios±c na swoich skrzyd³ach potworny smród gnij±cych ryb. Ruszy³em pust± ulic±, mijaj±c pokruszone ceg³y. Wypad³em na podwórko – studniê, nad którym gorza³o brudnoczerwone niebo, zarzygane ceglastymi chmurami. Podwórko by³o puste, tylko jaki¶ bury kocur umkn±³ pomiêdzy zasypanymi ¶mieciami koszami. Szed³em dalej labiryntem pot³uczonego szk³a i gruzu. Otworzy³em niepozorne drzwi, z których p³atami odchodzi³a zielona farba. Uderzy³ mnie fetor starych szczyn, tworz±cych zacieki na obdrapanych ¶cianach. Korytarz prowadzi³ wprost pomiêdzy pordzewia³e kontenery. Dalej s³ychaæ ju¿ szum fal a powietrze sta³o siê nieco bardziej przejrzyste i nie wgryza³o siê brutalnie w p³uca. Podszed³em do brzegu, gdzie kiedy¶ ¶wieci³y têczowe smugi w czarnych plamach oleju. Wspomnienia wla³y siê w moj± g³owê, jakby pu¶ci³a jaka¶ tama.
– Prawda musi wyj¶æ na jaw. - Kupka ³achmanów, porzucona niedbale gdzie¶ pod za¶niedzia³± ¶cian± baraku przemówi³a, sprawiaj±c, ¿e a¿ podskoczy³em.
– Wizzard? Co ty tu, do cholery robisz?!
– Och, nic wielkiego po prostu czeka³em tu na ciebie, m³ody cz³owieku. - Spojrza³ na mnie oczami pamiêtaj±cymi, zdawa³oby siê, narodziny najstarszych gwiazd.
– Po co?
– Aby upewniæ siê, ¿e post±pisz s³usznie.
Telefon Sary rozdzwoni³ siê, gdy akurat wychodzi³a z centrum handlowego. Odebra³a z u¶miechem na ustach, który rzed³ z ka¿dym us³yszanym s³owem. Gdy tajemniczy rozmówca zakoñczy³ po³±czenie, na twarzy kobiety malowa³y siê strach i rozpacz. Podesz³a do najbli¿szej taksówki i dr¿±cymi d³oñmi otworzy³a drzwi. By³a zbyt roztrzêsiona, by prowadziæ w³asne auto.
– Dzieñ dobry! - przywita³ j± kierowca, produkowany ta¶mowo w±saty czterdziestolatek w burym pulowerku. - Dok±d jedziemy?
– Szpital ¶wiêtego Krzysztofa, proszê.
Widz±c ³zy, kapi±ce jedna po drugiej i rozmazuj±ce po policzkach tusz do rzês, nie odwa¿y³ siê zagajaæ rozmowy, tylko powiód³ pasa¿erkê najmniej zakorkowanymi ulicami, by mog³a jak najszybciej znale¼æ siê na miejscu.
Drzwi otwiera³y siê za wolno, ludzie snuli siê jak duchy, sens ich s³ów wymyka³ siê percepcji. W koñcu kto¶ nieomal przemoc± posadzi³ Sarê na plastikowym krze¶le i wydoby³ z niej informacje kim jest i po co przyjecha³a.
– Mike... Michael Thoryfay, jest na ostrym dy¿urze! Muszê siê dowiedzieæ co z nim, co w ogóle siê sta³o! - ³ka³a, staraj±c siê rzeczowo odpowiedzieæ na pytanie. Pielêgniarka, zdawa³oby siê ciosana z granitowych bloków skalnych, obrzuci³a j± niechêtnym spojrzeniem i spyta³a lodowato:
– A kim pani jest dla tego pana?
– Ja? Jestem jego... narzeczon±.
– W takim razie bardzo mi przykro, ale nie mogê pani udzieliæ ¿adnych informacji. Nie jest pani nikim z najbli¿szej rodziny, rozumie pani, przepisy...
Nastêpne dni zla³y siê w ci±g zmartwienia, têsknoty i bólu. D¼wiêk uderzaj±cych o wieko trumny grud ziemi by³ kolejnym strza³em w serce Sary. Brzmia³ jej w uszach nawet gdy ju¿ wróci³a do domu i zawin±wszy siê po uszy w koc, zasnê³a zmêczona p³aczem.
Idê ciemn± ulic±, nie wiem dlaczego od krawê¿nika do krawê¿nika. Wszystko jakby usnê³o, nawet najl¿ejszy podmuch wiatru nie porusza ga³êziami. Docieram do parku, mijam fontannê, omsza³y anio³, wylewaj±cy z dzbanka wodê, zdaje siê wodziæ za mn± oczami. Przyspieszam kroku i prawie biegnê po ¿wirowej alejce. Wypadam na dzik± ³±kê z wypalon± traw±. Czarne kikuty je¿± siê na mój widok, jak przestraszony kot. Ka¿de kolejne st±pniêcie sprawia, ¿e spod butów wylatuje smolisty dym py³u zamordowanych traw. Potykam siê o tory i teraz idê wzd³u¿ nich, zbli¿aj±c siê coraz bardziej do tunelu, a¿ w koñcu zatapiam siê w jego mrok. Zmuszam siê do szybszego przebierania nogami, ca³y czas maj±c wra¿enie, ¿e ta cholerna ciemno¶æ lepi mi siê do ubrañ, twarzy, w³osów, trzyma mnie w swojej sieci. Ciemna i gêsta jak ropa, która pokrywa cia³a kaczek p³ywaj±cych przy brzegach. Oblepiaj±ca pióra, wpe³zaj±ca do dziobów i oczu. Czarna krew cywilizacji.
Temat: B³êdy m³odo¶ci odzywaj± siê w przysz³o¶ci.
Co do tekstu:
- musi byæ fantastyczny
- narracja pierwszoosobowa
- g³ówny/a bohater/ka ¿yje na tzw. ,,koci± ³apê"
- nawi±zanie do niszczenia czego¶ w przyrodzie (erozja gleby, wysychanie rzek, wybuch wulkanu itp.)
- gwa³t
D³ugo¶æ: do piêtnastu stron w wordzie czcionk± Arial 12
Offline
Przeczyta³em, ¿eby nie by³o ¿e nikt nie czyta. Po tytule spodziewa³em siê czego¶ bardziej w stylu nihilistycznej, ckliwej opowiastki o tym jak to ten "z³y, bezduszny ¶wiat" idzie w cholerê. Zaskoczy³o mnie jednak i to ca³kiem przyjemnie
Offline