Metalowe ko³a poci±gu zgrzytnê³y o wys³u¿one szyny i zamar³y z przeci±g³ym piskiem oznajmiaj±c przybycie „przyspieszonego”, spó¼nionego tylko pó³ godziny
z Krakowa. Dworzec by³ prawie pusty, je¶li nie liczyæ sta³ych lokatorów. Aby formalno¶ci sta³o siê zado¶æ, znudzona spikerka o w±tpliwej dykcji og³osi³a nosowym g³osem przez megafon, ¿e:
- pci±g przspszny z gruerith stoi na peronie pierwszym. – powtórzy³a swoj± frazê, za drugim razem równie skutecznie co za pierwszym zatajaj±c startow± stacjê poci±gu. Sk³ad ¶wieci³ pustkami; Polskimi Kolejami Pañstwowymi („wa¿ne, ¿e jadê”) je¼dzili chyba tylko desperaci i niezmotoryzowani studenci. Z ostatniego wagonu wysiad³ mê¿czyzna wysoki, postawny,
o nienagannej sylwetce æwiczonego „paj±czkiem” dziecka. Postawi³ ko³nierz ciemnoszarego p³aszcza, nacisn±³ g³êbiej na oczy niemodny ju¿ od dobrych trzydziestu lat kapelusz i os³oni³ od wiatru chybotliwy p³omieñ, który pojawi³ mu siê pomiêdzy palcami po otworzeniu benzynowej zapalniczki. Zapali³ papierosa, zaci±gn±³ siê g³êboko dymem
i dopiero teraz rozejrza³ siê po opustosza³ym peronie. Jesieñ powoli zaczê³a przegrywaæ bitwê z nadchodz±c± zim±; póki co obie pory roku posz³y na kompromis i umila³y ludziom ¿ycie lodowato zimnym deszczem tak drobnym, ¿e w³a¶ciwie przybiera³ postaæ uci±¿liwej, przemaczaj±cej wszystko w ci±gu chwili mg³y. Wiatr jeszcze raz zad±³ wzbijaj±c nad ziemiê foliowe reklamówki, w tym mie¶cie nie wiedzieæ czemu zwane „zrywkami”, papierowe torebki po frytkach i masê innych ¶mieci. Zdawa³ siê mieæ przy tym niesamowity ubaw. Zw³aszcza upodoba³ sobie jak±¶ wilgotn± gazetê, któr± uparcie próbowa³ wyszarpaæ spod oparcia dworcowej ³awki, jednak ta trzyma³a siê mocno. W koñcu skapitulowa³a, pozostawiaj±c ostatni± stronê w szparze miêdzy deskami i odlecia³a wykonuj±c skomplikowane piruety na tle ró¿owawego, zasnutego k³êbiastymi chmurami nieba. Mê¿czyzna odprowadzi³ j± wzrokiem, wyj±³ z ust zwilgotnia³ego ju¿ papierosa i ruszy³ wolnym krokiem wzd³u¿ peronu czwartego, który wychodzi³ bezpo¶rednio na dwa przystanki autobusowe, nieodnawiany od kilkunastu lat hotel oraz rz±d budek z frytkami, których spo¿ywanie by³o równie nieszkodliwe, jak picie paliwa lotniczego, ale tubylcy byli chyba przyzwyczajeni i mieli w sobie co¶ z saren (najprawdopodobniej ¿o³±dki, bo figury niekoniecznie), poniewa¿ pomimo pó¼nej godziny t³oczyli siê niestrudzenie przed blaszakami, z których bi³ smród palonych starym olejem ziemniaków. Przybysz relacji Kraków – Czêstochowa min±³ ich obojêtnie, ulica Pi³sudskiego rozszerzy³a siê i wla³a
w Aleje.
- Panie kierowniku! – przepity g³os wyrwa³ przechodnia z zamy¶lenia. Odwróci³ siê powoli unosz±c brwi. Przed nim sta³ cz³owiek w ¶rednim wieku, o twarzy pobru¿d¿onej sieci± zmarszczek jak egipskie pole kana³ami irygacyjnymi, ogorza³ej, z czerwonymi paj±czkami wystaj±cych ¿y³ek na zmarzniêtych policzkach i nosie, okolonej skudlon±, posiwia³± brod±, przywodz±c± na my¶l runo zdech³ej owcy i równie w±tpliwie pachn±c±. Bezdomny u¶miechn±³ siê nierównymi, spróchnia³ymi zêbami niemal¿e ca³kowicie skrywaj±cymi siê pod po¿ó³k³ym od papierosowego dymu w±sem, zmarszczki wokó³ jasnoniebieskich oczu u³o¿y³y siê w ca³kiem sympatyczny wzór. Potar³ brudn± rêk± zakryt± we³nianymi rêkawiczkami
z poobcinanymi palcami czapkê i przyjrza³ siê z nadziej± ¿ebrz±cego psa zaczepionemu przez siebie cz³owiekowi.
- Panie kierowniku, do³o¿y³by pan siê. – niepewnie wyci±gn±³ otwart± d³oñ w kierunku cz³owieka w kapeluszu. Tamten siêgn±³ za po³ê p³aszcza i, co najbardziej zdziwi³o bezdomnego, wyci±gn±³ portfel.
- Do czego mam ci siê do³o¿yæ?
- Na winko brak³o…
- Dlaczego k³amiesz? – bezdomny mia³ na twarzy wypisany wyraz bezbrze¿nego zdumienia.
- Bo jak powiem, ¿e potrzebujê na chleb, to i tak mi nikt nie uwierzy… - szepn±³ zgodnie
z prawd±.
- Trzymaj – mê¿czyzna w prochowcu poda³ mu piêædziesiêcioz³otowy banknot, czym osi±gn±³ efekt absolutnego bezruchu u obdarowywanego. Niebieskie oczy mia³y ochotê wyskoczyæ z orbit, otwarta szczêka, gdyby mog³a, to roztrzaska³aby siê o popêkane p³ytki chodnika. Rêka postanowi³a chwilowo przej±æ dowodzenie nad operacj± „zdobywamy kasê”
i siêgnê³a wolno, jak po jadowitego paj±ka, w stronê niebieskiego papierka. Kazimierz Wielki jeszcze chyba nigdy nie cieszy³ siê takim zainteresowaniem, jak teraz. Gdy bezdomny by³ ju¿ w stanie oderwaæ wilgotne oczy od oblicza ostatniego z Piastów i chcia³ dr¿±cym
z niedowierzania g³osem podziêkowaæ swemu darczyñcy okaza³o siê, ¿e przed nim nie ma ju¿ nikogo. Rozejrza³ siê w obie strony, ale nigdzie nie dostrzeg³ wysokiego jegomo¶cia
w szarym p³aszczu i niemodnym kapeluszu. Tylko wiatr urz±dza³ sobie wy¶cigi ¶mieci na mokrym chodniku.
Aleje zmieni³y siê, odk±d by³ tu po raz ostatni. Odk±d widzia³ j± ostatni raz… Odk±d nie mia³ ju¿ poczuæ piêknego zapachu jej w³osów… Odk±d nie mia³ ju¿ ujrzeæ jej piêknych, b³êkitnych oczu okolonych gêst± firan± czarnych rzês… Odk±d nie mia³ ju¿ us³yszeæ jej perlistego ¶miechu… Odk±d go zdradzi³a, Kunegunda… Odk±d zgin±³. Tak, to by³o dok³adnie
w tym miejscu. Spojrza³ w górê na odrestaurowan± kamienicê, o¶wietlan± ró¿nobarwnie przez migaj±ce ¶wiate³ka telebimu umieszczonego po przeciwnej stronie ulicy na szarym budynku kina. Przejecha³ nocny tramwaj, potocznie tutaj, jak us³ysza³ u stoj±cych na przystanku podchmielonych m³odzianów, zwany „darmówk±”.
- Czemu darmówka? – zdziwi³ siê i postanowi³ rozwik³aæ tê nie wart± zachodu zagadkê
- Bo niby jaki¶ pies, ochroniarz znaczy siê jest w ¶rodku, ale p³aciæ nie trzeba
- To w tym mie¶cie nie ma biletów nocnych?
- Pewno, ¿e s±, ale odk±d te gnoje z mpk stwierdzi³y, ¿e miesiêczny nie obejmuje nocy, to wszyscy lej± na nich ciep³ym moczem i maj± gdzie¶ ich cenniki. A kanary nie pojawiaj± siê
w ¶rodku nocy, ¶pi± ptaszki, he he, w swoich klatkach – wyja¶ni³ nieco be³kotliwie jeden
z m³odych ludzi wygl±daj±cy jak ¿ywa antyreklama kawy i mmo rpg.
Tramwaj, bardziej przypominaj±cy przed³u¿enie imprezy ni¿ ¶rodek lokomocji, zatrzasn±³
z chrzêstem drzwi wagonu i odjecha³ na Pó³noc. Seweryn powróci³ do podziwiania kamienicy. Przymkn±³ oczy i ponownie w swojej pamiêci odtworzy³ przebieg wydarzeñ
z listopada 1952 roku. Szed³ têdy z ni±, wracali z teatru, rozmawiali o sztuce. Ulice powoli zamiera³y, by³o zbyt pó¼no, ale on nie musia³ siê przejmowaæ takimi b³ahostkami. Obj±³ Mariê w pasie i u¶miechn±³ siê do niej. Wtem jad±cy od strony ko¶cio³a ¶w. Zygmunta samochód zahamowa³ z piskiem opon. Maria wyrwa³a siê z jego u¶cisku, pad³a nisko na ziemiê, z okna auta wychyli³ siê m³ody cz³owiek z pistoletem w d³oni, wycelowa³ w pier¶ Seweryna, nacisn±³ dwukrotnie spust. W tym czasie Maria podbieg³a do samochodu, otworzy³a tylne drzwiczki i wsiad³a szparko do ¶rodka z wyrazem ulgi maluj±cym siê na twarzy. Rzuci³a Sewerynowi przepraszaj±ce spojrzenie oczami wilgotnymi od ³ez. Seweryn
z niedowierzaniem spojrza³ na odje¿d¿aj±cy pojazd, na upiornie blad± w ciemno¶ci wnêtrza auta twarz kobiety, któr± przecie¿ kocha³, potem przeniós³ wzrok na rozlewaj±cy siê na jego piersi szkar³at, szybko przes±czaj±cy siê przez koszulê, marynarkê i p³aszcz. Powoli dotkn±³ ranê d³oni±. W³a¶ciwie to nawet nie bola³o. Od czerwieni rozlewa³o siê przera¼liwe zimno obejmuj±ce powoli i nieub³aganie ca³e cia³o. Pad³ na kolana z takim samym wyrazem niezmierzonego zdumienia, jakie malowa³o siê na jego obliczu w chwili pierwszego wystrza³u. Ka¿dy oddech sprawia³, ¿e setki igie³ przebija³y p³uca. Chodnik zbli¿y³ siê niebezpiecznie szybko w kierunku jego twarzy. By³ tak samo zimny jak jego przestaj±ce biæ serce. Gdzie¶ w oddali, bardzo daleko, us³ysza³ stukot ciê¿kich butów. Kto¶ pochyli³ siê nad nim. Niski g³os, dochodz±cy jakby z drugiej strony d¼wiêku szepn±³ z nut± u¶miechu:
- Zatañczysz, bracie… Czy odwa¿ysz siê zatañczyæ z diab³em w ¶wietle ksiê¿yca? – Seweryn ostatkiem si³ uniós³ opadaj±c± g³owê i wzniós³ oczy ku górze. Mê¿czy¼nie w czarnym, przypominaj±cym SSmañski, p³aszczu za odpowied¼ musia³o wystarczyæ ciche rzê¿enie dobywaj±ce siê z gard³a umieraj±cego, które pozostawi³o krwaw± pianê na jego spierzchniêtych wargach.
Seweryn potrz±sn±³ g³ow±, otrz±saj±c siê z morderczych wspomnieñ. Odwróci³ siê równo, w wojskowy sposób, regulaminowo przez lewe ramiê i ruszy³ powolnym krokiem
w stronê p³on±cego krzy¿a Wie¿y Jasnogórskiej. Kasztanowce, które tak dobrze pamiêta³ gdzie¶ zniknê³y. Zastêpowa³y je ma³e drzewka o okr±g³ych koronach, otoczone drewnianymi podpórkami. Szed³ wolno, delektuj±c siê s³odkawym zapachem nocy. Ksiê¿yc £owców prze¶witywa³ blado przez gêste chmury, pokazuj±c od czasu do czasu blad± tarczê. Deszcz widaæ znudzi³ siê bezp³ciowym m¿eniem i zacz±³ padaæ uczciwymi kroplami, jak na prawdziwy deszcz przysta³o. Lodowate strugi wlewa³y siê Sewerynowi za ko³nierz, ale
w ¿aden sposób nic i nikt nie mog³o go zmusiæ do zmiany tempa wêdrówki. Wiele siê zmieni³o, szed³ wiêc rozgl±daj±c siê uwa¿nie rejestruj±c wszystkie napotkane ró¿nice. To ju¿ nie by³a piêtrowa wie¶. Teraz by³a to dwupiêtrowa wie¶ z u¿ytkowym poddaszem i ca³kiem ³adnym tarasem. Min±³ Plac Biegañskiego, rzuci³ okiem w stronê niegdysiejszej cerkwi, ale jego uwagê tak naprawdê przyku³ ratusz. Za czasów jego ¿ycia ratusz zdecydowanie bardziej przypomina³ ratusz. By³ to niew±tpliwie ten sam budynek, choæ pomalowany w odcieniu ró¿u i ukoronowany kopu³± wygl±da³ nomen omen jak latarnia morska. Seweryn u¶miechn±³ siê pod nosem. No tak, czêstochowianie na pewno s± bardzo przewiduj±cy… Nas³uchali siê
o globalnym ociepleniu, poczytali co siê stanie, gdy ju¿ roztopi± siê lodowce i gdzie bêdzie linia Ba³tyku no i zbudowali sobie stosowny budynek. W sumie ca³kiem rozs±dnie; gdy ju¿ naprawdê bêdzie potrzebny nie bêdzie trzeba siê prosiæ o ¿adne dofinansowania. Mê¿czyzna pokrêci³ g³ow± z nieukrywanym zdumieniem dla ludzkiej pomys³owo¶ci, za³o¿y³ rêce na plecach i ruszy³ Trzeci± Alej±.
Z³e przeczucie to nie jest najbardziej lubiane przemy¶lenie intuicji. Nieprzyjemne swêdzenie na karku, sucho¶æ w gardle, dreszcze na plecach, wszystko to stale towarzyszy³o Sylwanowi od kilku dni. Nie móg³ spaæ, je¶æ, skupiæ siê na niczym. S³ownie: horror. Szklanki lecia³y z r±k, rozbijaj±c siê w drobny mak, ksi±¿ki odk³adane na pó³kê l±dowa³y z hukiem na pod³odze, raz nawet z³ama³ klucze w zamku. To przepe³ni³o czarê goryczy, w¶ciek³o¶ci i ogólnego „mam tego do¶æ”. Sylwan wierzy³ swoim przeczuciom. Zawsze, wszêdzie i niezaprzeczalnie. Mo¿e to g³upie, bez sensu i z Archiwum X, ale nigdy go nie zawiod³y. Czeka³ na jak±¶ wskazówkê, cokolwiek, co mog³oby go naprowadziæ na jakikolwiek trop, który prowadzi³by do przyczyny w³±czenia siê czerwonego alarmu w jego potylicy. A¿ w koñcu znalaz³. Nauczony do¶wiadczeniem amerykañskich agentów kultowego filmu kupi³ kilka najbardziej niepowa¿nych i tropi±cych „sensacjê” pozycji wczesno makulaturowych. Rzuci³ gazety na biurko, zapali³ halogenow± lampkê, pu¶ci³ muzykê. Musia³ my¶leæ szybko, wiêc z g³o¶ników pop³ynê³y ostre brzmienia Sabatona stymuluj±c go do dzia³ania utworem „40 to 1”. Upi³ ³yk stygn±cej kawy i przerzuci³ kilka stron szarego, brudz±cego niskiej jako¶ci drukiem palce papieru. Nic ciekawego. Kolejna afera w rz±dzie go nie interesowa³a, rozwa¿ania na temat zatrzymania pracy nad budow± stadionu na Euro 2012 z powodu rzekomego l±dowania UFO te¿ niewiele go obchodzi³y, kolejne kwieciste rewelacje o zwi±zku Dody i Nergala w ogóle pomin±³ pogrzebowym milczeniem. Nic. Gazeta do ¶mieci. Nastêpna. Niecierpliwie przewróci³ kilka stron. Jego wzrok zatrzyma³ siê na artykule o dzielnych policjantach, którym uda³o siê odzyskaæ skradzione mienie ze sklepu w
Offline
miejscowo¶ci X. Gdy ju¿ naprawdê siê zainteresowa³, ¿e naszym stró¿om prawa wreszcie siê co¶ uda³o okaza³o siê, ¿e kryminalista zbruka³ siê kradzie¿± dwóch paczek chipsów ziemniaczanych. Pokrêci³ g³ow± i po raz kolejny przesta³ siê dziwiæ, ¿e jedyn± s³u¿b± mundurow± ciesz±c± siê naturalnym, prawdziwym i absolutnie zas³u¿onym szacunkiem spo³eczeñstwa s± stra¿acy. Oni nie strajkowali, nigdy nie odmówili pomocy, ratowali ludziom ¿ycie i wzbudzali ogóln± sympatiê. Sylwan westchn±³ ciê¿ko, pomin±³ nag³ówek o zabójcy, który zabi³ swoj± matkê kie³bas±, bo ta go niedostatecznie kocha³a, gdy by³ dzieckiem. Sylwan wola³ nie wiedzieæ, jakim cudem facetowi siê numer uda³. Wszak „niewiedza to b³ogos³awieñstwo”. Czasem. Trzeci szmat³awiec równie¿ nie wniós³ ¿adnych rewelacji. Ech, ¿eby wszystko by³o takie proste, jak w filmach sensacyjnych. Wtedy wstuka³by w Google pytanie, a wyszukiwarka przekierowa³aby go bez problemu i zbêdnych pytañ do najtajniejszych archiwów policji. Szkoda, ¿e czasami ¿ycie to nie film. Podniós³ do ust prawie pusty kubek, pozostawiaj±c na twarzy roznegli¿owanej cycatej blondyny pr꿱cej silikonowe cia³o nienaturalny, br±zowy u¶miech odbitego denka. I wtedy prawie siê zakrztusi³. Artyku³ 51… Artyku³ 51… Dziesiêciolatka w stalinowskich obozach. Czyta³ gdzie¶, oczywi¶cie ju¿ po 1991 roku, ¿e pewna ekspedientka w rosyjskim sklepie za pozostawienie podobnego okrêgu, chyba z herbaty, na zdjêciu Józefa Stalina w gazecie trafi³a do ³agru w³a¶nie na dziesiêæ lat. Wzrok Sylwana pad³ na niewielki artykulik opatrzony rysunkiem nietoperza w pelerynie. Czêstochowa. Brutalne morderstwo. Trzech m³odych ludzi nie ¿yje. „Wampir”, jak nazwa³ zabójcê wielce pomys³owy pismak, „Wampir” terroryzuj±cy okolicê. Czwarty akurat by³ na siku w pobliskich krzakach i dlatego siê uratowa³. Ponoæ nawet zrobi³ krótki filmik telefonem komórkowym, jak wampir podnosi swoj± niedosz³± ofiarê jedn± rêk± wysoko nad g³ow± i rzuca ni± o ¶cianê budynku.
- Cholerny ¶wiat – Sylwan zakl±³ pod nosem, zapali³ papierosa i otworzy³ laptopa. Wstuka³ has³o, poczeka³, a¿ systemowi operacyjnemu min± wszystkie humory i odpali³ najbardziej prawdopodobne miejsce, w którym ów filmik móg³ siê znajdowaæ. Youtube… Nie pomyli³ siê w swoich kalkulacjach ani na jotê. Szczê¶cie, ze po pierwsze, filmik by³ fatalnej jako¶ci, ciemny, niewyra¼ny, z rozmytymi postaciami, wszystko mo¿na by³o zbiæ i jako¶ zatuszowaæ, w sumie wystarczy zadzwoniæ do Mateusza i on ju¿ siê tym fantem zajmie. Po drugie, informacja zosta³a umieszczona w bardzo pod³ej gazecie o wiarygodno¶ci polityka, wiêc mia³ jeszcze trochê czasu, zanim na serio zajm± siê tym media powa¿niejszego sortu. Z zamy¶lenia wyrwa³ go d¼wiêk telefonu
- Za³o¿ê siê, ¿e dzwoni ten stary pierdziel – mrukn±³ do siebie wyjmuj±c papierosa z ust i strzepuj±c popió³ do srebrnej popielniczki. Zerkn±³ na wy¶wietlacz. To nie by³a intuicja. To by³o do¶wiadczenie. Faktycznie dzwoni³ Jeremi, Pierwszy spo¶ród Rady Trzech ¦l±ska. Spojrza³ na zegarek. Wskazówka zbli¿aj±ca siê do godziny szóstej rano nie zapowiada³a dobrego humoru Jeremiego, który zwyk³ k³a¶æ siê wcze¶nie, nie tu¿ przed ¶witem, ani tym bardziej nie zwiastowa³a przyjacielskiej pogawêdki.
- Tak?
- Mo¿esz mi Sylwanie, mój drogi, wyt³umaczyæ, dlaczego po Mie¶cie ¦wiêtej Wie¿y pa³êta siê jaki¶ przyb³êda i urz±dza sobie masakrê w Parku Jasnogórskim?
- Ju¿ wiesz?
- Tak siê sk³ada, ¿e pomimo sêdziwego wieku postanowi³em jednak i¶æ z duchem czasu i mam ¶wiadomo¶æ, czym s± i jak pos³ugiwaæ siê takimi ¶rodkami masowego przekazu, jak na przyk³ad gazety, telewizja czy Internet. I wyobra¼ sobie, nie bywam kontent, gdy dowiadujê siê od moich s³ug, ¿e po youtube kr±¿y jak sêp nad nasz± anonimowo¶ci± filmik z udzia³em oszala³ego wampira bawi±cego siê w Terminatora! – g³os Jeremiego by³ jak zasuszony pergamin; szeleszcz±cy, stary i w ka¿dej chwili móg³ siê rozsypaæ.
- W³a¶nie siê o tym dowiedzia³em…
- Wnioskujê, ¿e zamierzasz podj±æ stosowne kroki, zanim na kark nas wszystkich spadnie w¶cibski nos którego¶ z Praetorian. Nie chcieliby¶my k³opotów, zw³aszcza teraz…
- Tak, jestem tego ¶wiadom. – Sylwan wycedzi³ przez zaci¶niête zêby.
- Bêdê bacznie przygl±da³ siê twoim poczynaniom, ch³opcze. – telefon zamilk³. Sylwan nienawidzi³ szczerze Jeremiego, ale nie sposób by³o go nie podziwiaæ. Jeremi by³ starym wampirem, tak starym, ¿e wed³ug Sylwana nawet konstelacje gwiazd powinny mu ustêpowaæ miejsca w autobusie, oczywi¶cie gdyby zarówno Jeremi jak i konstelacje kiedykolwiek tak± w±tpliw± przygodê jak przeja¿d¿ka jakimikolwiek ¶l±skim mpk chcieli prze¿yæ. By³ skurczybykiem, ale sprytnym skurczybykiem, inaczej albo dawno zgin±³by, albo nie zaszed³by tak wysoko. Bo¿e, jak ja nienawidzê polityki warkn±³ w my¶lach Sylwan. Nigdy nie bawi³y go gierki prowadzone na Salonach. Wierzy³ w to, co by³o logiczne i oczywiste, pomimo swojej nadnaturalnej nawet jak na wampira intuicji, któr± odziedziczy³ dziêki matce Wiedz±cej. Wierzy³ w dobrze wymierzony cios, w poprawnie za³o¿ony Splot My¶li, w celny strza³. Ale nie wierzy³ w ani jedno s³owo, które pada³o w Salonie. Tam nawet komplementowanie czyjego¶ krawata mog³o byæ nawi±zaniem trzech sojuszy z przedstawicielami innych Rodów i jednocze¶nie wypowiedzenie wojny czwartemu. To by³o zdecydowanie nie dla niego. Nie chcieliby¶my k³opotów, zw³aszcza teraz.
- Pewnie, ¿e by¶ nie chcia³. Nie teraz, gdy pretendujesz do tytu³u Diuka, stryjku. – Sylwan usiad³ ciê¿ko w skórzanym fotelu, otworzy³ laptopa i napisa³ maila do swojego starego znajomego, który winien by³ mu niejedn± przys³ugê. Jak to dobrze jest mieæ kumpli w¶ród jednych z lepszych hakerów w kraju…
W sumie to nie chcia³ ich zabiæ. Ale có¿ by³o robiæ. Chcia³ tylko obejrzeæ Park Jasnogórski. Obmywaj±c rêce w ch³odnej wodzie fontanny jeszcze zastanawia³ siê, czy oby na pewno nie by³o innego sposobu na zaradzenie tej krêpuj±cej sytuacji. Po przemy¶leniu sprawy stwierdzi³, ¿e nie. Le¿a³ teraz z przymkniêtymi oczami w hotelowym pokoju odtwarzaj±c szczegó³ po szczególe bieg wydarzeñ. Sta³ sobie przy muzeum, gdy podesz³o do niego trzech wyrostków mocno ¶mierdz±cych wódk±. Ten najwiêkszy kaza³ mu wyskakiwaæ z kasy. Seweryn u¶miechn±³ siê do niego i pos³a³ go do diab³a. Wtedy tamten nieoczekiwanie rzuci³ siê na niego wbijaj±c mu nó¿ pod ¿ebra. Wtedy Sewerynowi pu¶ci³y nerwy. Nie to, ¿eby poczu³ siê bardzo zagro¿ony, boleæ, owszem, bola³o, ale wiêkszej krzywdy nie mog³o mu wyrz±dziæ. P³aszcz, marynarka i koszula do ¶mieci. Seweryn nienawidzi³ niszczenia swojej w³asno¶ci. Mia³ wrêcz fio³a na tym punkcie. Z³apa³ m³odziana za gard³o, podniós³ go nad g³owê, wyrwa³ mu nó¿ i odda³ cios. A potem trzeba by³o zlikwidowaæ ¶wiadków, ¿eby nikt siê za specjalnie nie przyczepi³. Tote¿ tak uczyni³. By³ tego pewien. Zamkn±³ oczy i zapad³ w niespokojny sen, przetykany najró¿niejszymi wspomnieniami z czasów, kiedy tango z diab³em by³o tylko metafor±.
Sylwan nienawidzi³ wcze¶nie wstawaæ prawie tak bardzo jak piæ zimnej kawy. Dzi¶ zosta³ zmuszony do jednego i drugiego. Spakowa³ do samochodu niezbêdny sprzêt, pij±c w biegu wystyg³± kawê i ruszy³ do Czêstochowy. Droga by³a niez³a jak na polskie warunki i egzotyczna jak na warunki europejskie. Generalnie koleiny i dziury w nawierzchni przywodzi³y na my¶l safari. Kiedy¶ jaki¶ jego kumpel z Niemiec zasugerowa³, ca³kiem trafnie z reszt±, ¿e Polacy powinni dostawaæ zni¿ki na ABS i ¿e w³a¶ciwie wozy terenowe powinny byæ czê¶ciowo refundowane. Min±³ znak informuj±cy o czarnym punkcie. Zaraz za nim sta³ billboard z roznegli¿owan± pani± reklamuj±c± rajstopy. Bardzo zmy¶lny pomys³ na nabijanie „fragów”. A potem bêdzie, ¿e to kierowcy s± nierozwa¿ni. Sylwan w³±czy³ radio i zaraz po¿a³owa³ swojej decyzji. Obok wczesnego wstawania i zimnej kawy zapomnia³ umie¶ciæ jeszcze porannych wiadomo¶ci. Podniecona spikerka ogólnopolskiego radia ju¿ s±czy³a w uszy s³uchaczy jad informacji o brutalnym mordzie w czêstochowskim parku. Wypowiedzi rodziców ofiar i ich kolegów wskazywa³y oczywi¶cie, ¿e byli to dobrzy i nie sprawiaj±cy absolutnie ¿adnych problemów wychowawczych ch³opcy, którzy znale¼li siê po prostu w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Wed³ug Sylwana Park Jasnogórski o trzeciej nad ranem i bez ¿adnych wydarzaj±cych siê w nim zabójstw by³ miejscem zdecydowanie nieodpowiednim dla uczniów gimnazjum, ale nie by³ rodzicem, wiêc zapewne wiarygodni eksperci propaguj±cy bezstresowe wychowanie, ergo: pozwalanie dzieciom wchodziæ na g³owê rodziców, zakrzyczeliby go i ukamienowali za ciemnogrodzkie podej¶cie do tak wa¿nej kwestii jak absolutna i niezaprzeczalna wolno¶æ nieukszta³towanej i potrzebuj±cej wskazania kierunku m³odej ludzkiej istoty. Czasami ¿a³owa³, ¿e wspania³e czasy wieku dziewiêtnastego, pomimo ich niew±tpliwego trudu polityczno – narodowo¶ciowego, nie mog± powróciæ. Sam wspomnia³ swoje dzieciñstwo; matka by³a dlañ ¶wiêto¶ci± niezaprzeczaln±, podziwian± zwiewn± istot±, m±dr± i pe³n± ciep³a a nie „star±”, o której opowiada siê ¿enuj±ce dowcipy. Ojciec z kolei by³ wzorem do na¶ladowania, odpowiedzialnym i pe³nym pos³uchu u domowników, nie za¶ zniewie¶cia³ym maminsynkiem t³umacz±cym sw± ¿yciow± nieporadno¶æ depresj±. W ogóle wszystko wtedy wygl±da³o inaczej. Mo¿e i nie by³o Internetu, telewizji i innych u³atwiaczy, ale dziêki temu o wykszta³ceniu mo¿na by³o mówiæ wielk± liter± i z respektem. Przede wszystkim mia³o siê pewno¶æ, ¿e po ukoñczeniu studiów cz³owiek bêdzie wychowany, kulturalny, oczytany, bystry i niebanalny, a nie bêdzie ta¶mowo produkowanym kretynem na zasi³ku dla bezrobotnych z mgr przed nazwiskiem. Sylwan mia³ dopiero dwie¶cie lat, a moralnie czu³ siê jak eksponat w muzeum. On, wampir, krwiopijca, morderca i krzywdziciel ludzko¶ci mia³ wiêcej powa¿ania do ludzkiego ¿ycia ni¿ sami ludzie! O ironio! Westchn±³ ciê¿ko. No tak… Za czasów jego m³odzieñczego buntu nawet kurwy mia³y do siebie wiêcej szacunku ni¿ obecnie chodz±ce po ¶wiecie m³ode kobiety. Rozejrza³ siê wokó³
- Cholera. – tego nienawidzi³ w Czêstochowie najbardziej. Przejecha³ i nawet nie zauwa¿y³. Droga Katowice – Warszawa ju¿ nie pierwszy raz teleportowa³a go sprzed miasta od razu poza nie. Bêdzie musia³ nad³o¿yæ trochê drogi, bo oczywi¶cie o zmianie kierunku jazdy nie pomy¶lano.
Sny Seweryna by³y mroczne jak przedsionki piekie³. Otworzy³ oczy i wpatrywa³ siê przez jaki¶ czas w bia³y sufit. Za oknem na pewno by³o ju¿ ciemno. Ostro¿nie uchyli³ drzwi ³azienki. Ciemno. S³oñce ju¿ zasz³o. Seweryn podziêkowa³ w duchu recepcjoni¶cie za znalezienie pokoju z du¿± wann± a nie kabin± prysznicow±. Zwin±³ po¶ciel i zaniós³ j± z powrotem na ³ó¿ko. Przeci±gn±³ siê z ulg±. B±d¼ co b±d¼ nocleg w wannie do najprzyjemniejszych nie nale¿y, ale lepsze to, ni¿ pieszczotliwe jak objêcia meduzy i jak one równie bezpieczne promienie s³oñca. Szybko wzi±³ prysznic, uszykowa³ sobie now± koszulê, odczy¶ci³ spodnie i wypastowa³ i tak ¶wiec±ce jak neony Hollywoodu buty. Palto na szczê¶cie mia³ jeszcze jedno. Ubra³ siê starannie, nasun±³ na g³owê kapelusz i wyszed³ z pokoju zapalaj±c papierosa. Zamkn±³ drzwi na klucz, ruszy³ wolnym krokiem w kierunku schodów. Recepcjonistka stoj±ca za kontuarem u¶miechnê³a siê do niego zawodowym u¶miechem i powita³a go grzecznym dzieñ dobry. Odpowiedzia³ jej uchyleniem kapelusza, wyszed³ przez oszklone drzwi. Hotelu prosto na ulicê Pi³sudskiego.
- dzieñ dobry, panie kierowniku – za Sewerynem rozleg³ siê znajomy g³os. Mê¿czyzna w kapeluszu odwróci³ siê i u¶miechn±³ do bezdomnego
- Witaj, Kazik. Do³o¿yæ ci siê pewnie?
- E, nie, panie kierowniku. Ja mo¿e i jestem bezdomny, ale nie jestem sêpem. Mam jeszcze trochê grosza. Ale jakby pan móg³ papieroskiem poczêstowaæ – kiwn±³ g³ow± jak Rzêdzian t³umacz±cy, „¿e siê na tym zna” i spojrza³ Sewerynowi w oczy.
- Trzymaj – wampir wyci±gn±³ w jego stronê paczkê czerwonych Marlboro. Bezdomny wyci±gn±³ papierosa i kiwn±³ g³ow± w podziêce. Seweryn przewróci³ oczami.
Offline
- Powiedzia³em trzymaj – potrz±sn±³ paczk±. Kazik nieco zdziwiony wzi±³ pude³ko do rêki.
- Jad³e¶ ju¿ obiad?
- Fryteczki, panie kierowniku. I hot doga maxa w tej knajpie ko³o PKSu. Mówiê panu, taaaka bu³a i nawet dwie parówki w ¶rodku za nieca³ego pi±tala – oczy bezdomnego ¶wieci³y rado¶ci±.
- Jestem nietutejszy, poka¿esz mi gdzie to jest?
- A pewno, panie kierowniku. – ruszyli równym krokiem w stronê dworca PKP. Weszli na peron czwarty, potem schodami na górê. Minêli kilka dworcowych sklepików i szklane drzwi rozsunê³y siê przed nimi uderzaj±c w nich podmuchem gor±cego powietrza. Weszli do hallu g³ównego. Po lewej stronie mieli kiosk i kasy biletowe, po prawej niedzia³aj±ce drzwi i rozk³ad jazdy. Seweryn podszed³ do ruchomych schodów i bez zaskoczenia stwierdzi³, ¿e nie dzia³aj±. Kazik pod±¿y³ wzrokiem za jego spojrzeniem; u¶miechn±³ siê pod ¿ó³tym w±sem.
- Ano, panie kierowniku, w³±czaj± je tylko w lipcu i w sierpniu – zauwa¿y³ wyraz niezrozumienia na twarzy Seweryna
- Bo w lipcu i w sierpniu pielgrzymi przyje¿d¿aj±, to i wra¿enie trza zrobiæ, nie? A tak jest taniej, za pr±d mniej p³aciæ trzeba no i w ogóle jak nie chodz±, to i mniej siê psuj±, nie?
- Zadziwiaj±ce… - Seweryn pokrêci³ z niedowierzaniem g³ow± i ruszy³ w dó³ kamiennymi schodami imituj±cymi ró¿owy marmur. Automatyczne drzwi nie rozsunê³y siê przed nimi. Maleñka karteczka niedbale przyklejona do szyby informowa³a, ¿e trwa awaria i wychodziæ trzeba drzwiami obok. Plac Rady Europy powita³ Seweryna d¼wiêkami przywodz±cymi na my¶l niemieckie karaoke. Wampir rozejrza³ siê w poszukiwaniu ¼ród³a ha³asu i zobaczy³ niewielki lokal zdobiony bia³o – niebieskimi rombami, z którego dochodzi³y upiorne d¼wiêki.
- Zbudowali tu to to i my¶l±, ¿e my Szwabskie piwo piæ bêdziemy – Kazik splun±³ na bruk. Niemiecka knajpka jod³owa³a w najlepsze. Seweryn obrzuci³ wzrokiem ca³y plac. Przekrzywi³ g³owê spogl±daj±c na fontannê próbuj±c wyobraziæ sobie, co mo¿e przedstawiaæ. Co artysta mia³ na my¶li umieszczaj±c tutaj walcowaty, zwê¿aj±cy siê ku górze kszta³t kieruj±cy siê w stronê nieba. W jego g³owie pojawi³a siê do¶æ nieprzyzwoita my¶l dotycz±ca natury pomnika, gdy z pomoc± przyszed³ Kazik rozwiewaj±c wszelkie w±tpliwo¶ci
- To jest zegar s³oneczny, panie kierowniku
- W ¿yciu bym na to nie wpad³.
- Ja te¿ nie, ale kiedy¶ Zenek potkn±³ siê o te rzymskie cyferki, co to je w chodnik wmurowali. Wtedy ¿e¶my dopiero pokapowali co to. – Skierowali siê za ceglany budynek, mijaj±c po drodze komisariat, oddzia³ jakiego¶ banku i urz±d pocztowy. Przed nimi sta³o zaparkowanych kilkana¶cie mercedesów i jelczy, oczywi¶cie nale¿±cych do PKS. Przecisnêli siê w±skim, spêkanym chodnikiem obok przystanku i ich oczom ukaza³ siê fiku¶ny budynek z dachem z ¿ó³tej blachy falistej.
- To tu – Kazik wskaza³ na ma³± dworcow± knajpkê niedaleko wyznaczonego dla palaczy miejsca. Weszli do ¶rodka. Seweryn rozejrza³ siê. Bar by³ ca³kiem przyjemny, siedzia³o w nim kilku podró¿nych jedz±c ró¿ne Fast foody. Sam podszed³ do lady i zamówi³ dwa razy hot doga maxa, tak zachwalanego przez Kazika, dwa razy frytki i dwa razy colê. Usiedli przy stoliku obok okna, po chwili m³oda dziewczyna za barem krzyknê³a, ¿e gotowe, wiêc odebrali zamówienie i zajêli ponownie swoje miejsca. Kazik zdawa³ siê nie wierzyæ w³asnemu szczê¶ciu. Gdy zaspokoi³ ju¿ pierwszy g³ód Seweryn zapyta³ go:
- D³ugo tu mieszkasz?
- W mie¶cie, czy na dworcu?
- W mie¶cie
- Od urodzenia.
- S³uchaj, mo¿e bêdziesz móg³ mi pomóc. Widzisz, tak, jak ci ju¿ mówi³em nie jestem st±d. Szukam pewnego cz³owieka, ale on ju¿ nie mieszka tam, gdzie mieszka³ kiedy¶, gdy jeszcze siê widywali¶my. Widzisz, to jest brat mojej nie¿yj±cej ju¿ matki, od kumpeli, która pracowa³a w tutejszym szpitalu dowiedzia³em siê, ¿e jest ciê¿ko chory. Normalnie spyta³bym j±, gdzie teraz wujek Jurek mieszka, ale wyjecha³a do pracy do Niemiec i nie mam z ni± ¿adnego kontaktu. Z wujkiem nie widzia³em siê od dobrych kilku lat, zawsze to by³ ch³op na schwa³, nie my¶la³em, ¿e cokolwiek sprowadzi go do parteru. Widzisz, wróci³em jaki¶ czas temu z Anglii, przywioz³em trochê grosza, chcia³bym jako¶ wujkowi pomóc, nie wiem, mo¿e jest jeszcze jaka¶ szansa dla niego, jaki¶ zabieg czy inne cholerstwo. Sfinansowa³bym mu to. Jest ostatnim cz³onkiem rodziny, jakiego mam. Zosta³ mi on i moja siostra cioteczna, a jego córka. S³uchaj, tak sobie pomy¶la³em, ¿e mo¿e j± znasz, w koñcu Czêstochowa to nie nowy York, nie ¿yje tu nie wiadomo ilu ludzi, no nie? – Kazik przypatrywa³ mu siê uwa¿nie.
- A ile jego córka ma lat?
- W tym roku w czerwcu skoñczy³a czterdzie¶ci osiem.
- Cholerka, to my z tego samego rocznika jeste¶my! A gdzie chodzi³a do szko³y?
- Do „siódemki”
- Ja te¿! Panie kierowniku, pan za to z³ote go³êbie serce to ma ¿yciowego farta. Ma pan jakie¶ jej zdjêcie, jak siê nazywa?
- Nazywa siê Iwona Siedlecka – Seweryn wyci±gn±³ w jego stronê zdjêcie zadbanej kobiety o farbowanych na blond w³osach.
- Pewno, ¿e j± znam! Nie chodzili¶my razem do klasy, ale siê znamy. Kiedy¶ mieszka³a na Rakowie, potem przeprowadzi³a siê na Parkitkê. W sumie zanim wyl±dowa³em na dworcu, to spotkali¶my siê… By³ wielki zjazd absolwentów, panie kierowniku. No i trafili¶my tam na siebie. Ona gdzie¶ w banku pracuje, o ile siê nie mylê. Rozwiod³a siê. Parê razy siê u niej spotkali¶my… Zaraz zaraz, jak siê ta ulica nazywa³a… £ódzka! Tak. Mieszka w domku jednorodzinnym na £ódzkiej 152. Przynajmniej parê lat temu mieszka³a – Seweryn u¶miechn±³ siê szeroko. Kazik mo¿e siê myli³ co do szlachetno¶ci jego serca, ale z fartem trafi³ w samo sedno.
- Kaziu, jestem twoim d³u¿nikiem – a¿ u¶cisn±³ bezdomnego.
- Trzymaj, to za fatygê – wcisn±³ mu w rêkê stuz³otowy banknot – a teraz przepraszam ciê, mo¿e jeszcze nie jest za pó¼no. – Kazik po raz kolejny zosta³ zaskoczony przez nieznajomego. Mo¿e dlatego jego ¶wiadomo¶æ zupe³nie zignorowa³a ma³± nie¶cis³o¶æ, ¿e przecie¿ mu siê nie przedstawia³…
Seweryn jak na skrzyd³ach pogna³ w stronê najbli¿szego postoju taksówek. Wcze¶niej sprawdzi³ na planie miasta, gdzie poszukiwana przez niego ulica siê znajduje. Gdy znalaz³ ju¿ odpowiednio neutralne miejsce do wysiadki otworzy³ drzwi srebrnego Mercedesa. Poda³ kierowcy has³o „Hala Polonia”, miejsce wed³ug niego idealne do opuszczenia taksówki; by³o blisko centrum, obfitowa³o w ró¿nego rodzaju kluby no i najwa¿niejsze, znajdowa³o siê niedaleko punktu docelowego jednocze¶nie zapewniaj±c Sewerynowi ca³kowit± dyskrecjê i anonimowo¶æ. Zag³êbi³ siê w swoich, z jego punktu widzenia, optymistycznych my¶lach. Mam ciê stary skurwielu. Chcieli¶cie we trójkê wydymaæ Seweryna, teraz Seweryn wydyma was. Panie Siedlecki, pana godziny s± policzone. Ale zanim ze¶lê na pana s³odk± zas³onê ¶mierci powie mi pan, gdzie znale¼æ pozosta³± dwójkê. Podró¿ nie trwa³a d³ugo. Wysiad³ na przystanku tramwajowym tu¿ przed du¿ym, niebieskim budynkiem s±siaduj±cym ze szklanym wie¿owcem. Rozejrza³ siê wokó³ i zlokalizowa³ kierunek, w którym powinien siê udaæ. Zszed³ schodami w dó³ do podziemnego przej¶cia upstrzonego najró¿niejszymi wyznaniami mi³o¶ci, z³o¶ci i pi³karskiej nienawi¶ci. Min±³ kilka barów, wysoki budynek opatrzony nazw± „Maluch”, z którego dobiega³y d¼wiêki jakiej¶ imprezy. Zatrzyma³ siê przypatruj±c siê grupie m³odych ludzi. Przed nim sz³y trzy dziewczyny i dwóch ch³opaków, wszyscy weseli i zdecydowanie jak na trze¼wych ludzi za g³o¶ni. Seweryn zapali³ papierosa przygl±daj±c siê opiêtym, krótkim spódniczkom ods³aniaj±cym d³ugie nogi dziewcz±t. Ech, czemu za jego ¿ycia kobiety by³y takie pruderyjne i pokazanie kolana uwa¿a³y za wyuzdan± pornografiê… zatrzasn±³ benzynow± zapalniczkê, wymin±³ grupê studentów i ruszy³ szybszym krokiem prosto do celu. Ko³o du¿ego marketu budowlanego skrêci³ w niewielk± ulicê i ju¿ po paru chwilach sta³ przed pomalowanym na s³oneczn± ¿ó³æ piêtrowym domem. Plac otoczony by³ drucian± siatk±, za któr± ujada³y bez wiêkszego przekonania dwa wilczastej barwy szpice niemieckie. Ogródek by³ zapuszczony, dawno niekoszona trawa k³ad³a siê s³omianymi falami na wilgotnej ziemi. Seweryn spojrza³ psom w oczy, warkn±³ g³osem silniejszego od nich drapie¿nika i zwierzêta, zgodnie z jego wcze¶niejszym do¶wiadczeniem, umknê³y z podkulonymi ogonami gdzie¶ na ty³y domu. Wampir przeskoczy³ siatkê z gracj± kota i ruszy³ niespiesznie w stronê drzwi. Nacisn±³ na klamkê. By³y zamkniête. U¶miechn±³ siê pod nosem. Ludzie byli teraz zdecydowanie mniej ufni ni¿ kiedy¶… Obszed³ dom dooko³a. Tylko w oknie na piêtrze migota³o b³êkitne ¶wiat³o monitora. Stan±³ przed du¿ymi, szklanymi drzwiami wychodz±cymi na ogród i zajrza³ do ¶rodka. Pusto. Dotkn±³ rêk± szyby tu¿ ko³o klamki, skupi³ siê, przymkn±³ oczy. Otwieranie okien balkonowych by³o du¿o prostsze ni¿ mêczenie siê z wymy¶lnymi zamkami w drzwiach antyw³amaniowych. Gdyby ktokolwiek poza kolekcj± porcelanowych lalek siedz±cych na kominku widzia³ samodzielnie poruszaj±cy siê zatrzask i otwieraj±ce siê bezszelestnie okno, to i tak nie uwierzy³by w³asnym oczom. Seweryn zamkn±³ za sob± balkon starannie i bezg³o¶nie. Ruszy³ powoli w stronê schodów prowadz±cych na piêtro. Wspi±³ siê ostro¿nie na stopnie i skierowa³ swoje kroki w stronê pokoju, spod drzwi którego s±czy³o siê bladob³êkitne ¶wiat³o. Nacisn±³ cichutko na klamkê i zajrza³ do ¶rodka. Ty³em do niego, przed ekranem monitora siedzia³a postaæ, której znad wysokiego, obrotowego krzes³a wystawa³a tylko czarnow³osa g³owa ze s³uchawkami na uszach, które przywodzi³y na my¶l pilota helikoptera. M³ody cz³owiek nuci³ bez³adnie jaki¶ nierozpoznawalny w jego aran¿acji utwór my¶l±c, ¿e przecie¿ i tak nikt go nie s³yszy. Wampir wycofa³ siê równie bezszelestnie jak wszed³. Jego uwagê przyku³y drzwi pokoju obok; by³y lekko uchylone, w ¶rodku by³o ca³kowicie ciemno. Jak dla cz³owieka. Seweryn z kolei widzia³ doskonale. Na ³ó¿ku, które wygl±da³o na szpitalne i na pewno nie by³o dostêpne w ¿adnym katalogu Ikei le¿a³ stary cz³owiek. Wiêc przynajmniej nie bêdzie musia³ szukaæ daleko… My¶lisz, ¿e jak córcia siê tob±, Jurku, zajê³a, to jeste¶ bezpieczny? Jeste¶ w morderczym b³êdzie. Pchn±³ mocniej drzwi. Stary, zasuszony cz³owiek spa³ niespokojnie wype³niaj±c ciszê nocy ¶wiszcz±cym oddechem. Le¿a³ uniesiony do pó³siadu na pachn±cych potem poduszkach. Seweryn zamkn±³ za sob± drzwi, przysun±³ do ³ó¿ka drewniane krzes³o i usiad³ na nim. Pog³aska³ starca po pomarszczonym jak suszona ¶liwka policzku. Jerzy Siedlecki otworzy³ oczy i spojrza³ w twarz Seweryna, który w³a¶nie zapali³ nocn± lampkê stoj±c± na niewielkim stoliku. Blade i nieco zasnute mg³± têczówki rozszerzy³y siê gwa³townie ukazuj±c przera¿enie w czarnej otch³ani ¼renic. Wampir przy³o¿y³ palec do ust i u¶miechn±³ siê z³owrogo. Starzec i tak by³ sparali¿owany strachem i nie by³ w stanie dobyæ z siebie choæby najl¿ejszego d¼wiêku, poza przyspieszonym, niezdrowym oddechem.
- A wiêc jednak siê spotykamy… - Seweryn od³o¿y³ kapelusz na stolik, zapali³ papierosa os³aniaj±c ogieñ d³oni± i wypu¶ci³ powoli siwy dym w stronê sufitu.
- Poznajesz mnie, prawda? – staruszek kiwn±³ g³ow±.
- Nie widzieli¶my siê ile to? Prawie sze¶ædziesi±t lat. To szmat czasu, nie uwa¿asz? My¶lê, ¿e masz mi co¶ bardzo wa¿nego do powiedzenia, Jurku.
- Czy to ju¿ koniec?
- Jeszcze nie zdecydowa³em. To bêdzie zale¿a³o tylko od ciebie, Jurku.
- Czy ja ju¿ umar³em i by³em na tyle z³ym cz³owiekiem, ¿e przyszed³ po mnie sam diabe³?!
- Nie. To ja ju¿ umar³em i to po mnie przyszed³ diabe³. Ale po bli¿szym spotkaniu to ca³kiem mi³y go¶æ, naprawdê. Jak widzisz jak na trupa mam siê zaskakuj±co dobrze. Swoj± drog±, to by³y dwa dobre i celne strza³y. Szkoda, ¿e z³ego diabli nie bior±… Teraz nie musia³by¶ mnie ogl±daæ. Ale przejd¼my do rzeczy, w koñcu nie mamy wieczno¶ci. No, ty jej nie masz – za¶mia³ siê paskudnie wypuszczaj±c z ust k³±b papierosowego dymu.
Offline
Sylwan jeszcze raz obszed³ miejsce, w którym jego wampir spotka³ siê ze swoimi ofiarami. Odgarn±³ butem gnij±ce li¶cie. Gdzie¶ tu musi byæ co¶… Jego wzrok pad³ na brudn± od krwi chusteczkê higieniczn±. Podniós³ j± z ziemi. Krew nios³a ze sob± mnóstwo informacji. Ostro¿nie dotkn±³ czubkiem jêzyka brunatnego papieru. Poczu³ ból, z³o¶æ, zaskoczenie. Przez chwilê zobaczy³ twarz. Twarz mê¿czyzny m³odego, przed trzydziestk±, o g³adko ogolonej twarzy i krótko przystrzy¿onych, ciemnych w³osach. Z pewno¶ci± krew nie nale¿a³a do ¿adnej z ofiar; by³a to krew wampira. Jego wampira. Sylwan skoncentrowa³ siê na psyche. Matka powtarza³a mu, ¿e psyche ka¿dego jest utkane z zupe³nie innych nici. Nie potrafi³ co prawda jak ona czytaæ z psyche mo¿liwych przysz³o¶ci danej osoby, ale potrafi³ rozpoznaæ g³ówny wzór. Szereg indywidualnych jak ludzkie linie papilarne splotów, nici i wêze³ków pojawi³ siê w g³owie Sylwana. Mia³ ju¿ jaki¶ ¶lad. Wsta³ i schowa³ do kieszeni zmiêt± chusteczkê. Nie móg³ chodziæ po mie¶cie i po prostu przygl±daæ siê ludziom. Trzeba by³o od czego¶ zacz±æ, czego¶, co da³oby mu szansê wytropienia zbiega. Po parku krêci³o siê za du¿o ludzi, duchowe tropy by³y ca³kiem zadeptane i zmienia³y to miejsce w wielobarwne i pozbawione sensu mentalne konfetti. Jak ciê dorwê w swoje rêce to ciê rozedrê na strzêpy, ty ma³y, plugawy koci wymiocie. ¯ebym musia³ siê uganiaæ za jakim¶ kretynem w tak± paskudn± pogodê. Ja, Sylwan Wi¶niowiecki, ¶l±ski dowódca Ogarów! Je¶li tylko bêdzie cieñ szansy, ¿e nikt siê o ciebie nie upomni to nawet ciê nie aresztujê. Po prostu wyrwê ci ³eb razem z p³ucami, rynsztokowy cwaniaczku. Sylwan by³ ca³y mokry, zmarzniêty i z³y. Jeremi by³ na tyle zdegustowany zaistnia³± sytuacj±, w której jaki¶ wampir morduje zupe³nie bez sensu dzieciaki, ¿e Sylwan chc±c nie chc±c, musia³ zaj±æ siê spraw± osobi¶cie, zamiast wys³aæ którego¶ ze swoich ludzi. Inaczej stary radny chyba nie da³by mu spokoju. Poza tym nie mia³ nawet czasu napiæ siê porz±dnej kawy.
- Gdzie mogê znale¼æ Roberta Ciszewskiego i Mariê Kazimiersk±? – stary cz³owiek, zupe³nie nieadekwatnie do sytuacji u¶miechn±³ siê.
- I niby jak ci powiem to zostawisz nas w spokoju, co?
- Niczego takiego nie powiedzia³em. Ale zak³adam, ¿e za t± ¶cian± siedzi twój wnuk albo wnuczka. Dam sobie rêkê uci±æ, ¿e ma na uszach s³uchawki, s³ucha muzyki i siedzi przed komputerem czytaj±c ca³y ten internetowy bullshit. Matki pewnie nie ma w domu, bo inaczej dzieciak nie surfowa³oby bezkarnie tak pó¼no w nocy w wirtualu. Zawsze by³em otwarty na poznawanie nowych ludzi. Mo¿e powinni¶my zaprosiæ do tej konwersacji twe zapewne przeurocze wnucz±tko?
- Ty zimny bydlaku – wysycza³ stary i rozkaszla³ siê potwornie
- Spokojnie, bo mi tu wykitujesz, zanim skoñczymy nasz± przyjacielsk± pogawêdkê – Seweryn wrzuci³ niedopa³ek do szklanki, w której w miêtowym p³ynie moczy³a siê sztuczna szczêka Jerzego. Papieros zakoñczy³ swój ¿ywot z sykiem.
- To jak?
- Jak± mam gwarancjê, ¿e zostawisz moj± rodzinê, je¶li ci powiem?
- Tak± sam± jak to, ¿e jej nie zostawiê, gdy mi nie powiesz. ¯adn±. Ale zawsze warto spróbowaæ, nie? Zawsze jest ten ma³y cieñ szansy, prawda?
- Robert umar³ dziesiêæ lat po tobie, jakkolwiek to nie brzmi. W³a¶ciwie to nie umar³, tylko zosta³ zamêczony przez takich samych esbeckich cukiereków, jak ty. W³a¶nie przez ciebie. Jego dzieci dawno temu wyemigrowa³y za granicê, szukaj±c pracy. ¯ona zmar³a kilka lat temu. Jego ju¿ nie dostaniesz w swoje rêce. A Mariê, o ile mnie pamiêæ nie myli, znajdziesz przy ul. ¦w. Rocha 79/12. – rezygnacja, jaka malowa³a siê na twarzy Jerzego sprawia³a, ¿e wygl±da³ na jeszcze starszego, ni¿ by³ w rzeczywisto¶ci. - Powiedzia³em ci, co chcia³e¶ wiedzieæ. I wiesz co? Gdybym móg³ cofn±æ czas do 1952 to strzeli³bym do ciebie jeszcze raz. Ale tym razem w ten czerwony ³eb! A teraz wyno¶ siê st±d.
- I tak by¶ mi powiedzia³. Zaoszczêdzi³e¶ mi trochê czasu. Ale wychodziæ póki co nie zamierzam. – Seweryn by³ zaskoczony, ¿e posz³o mu tak ³atwo i sprawnie. Po raz kolejny ucieszy³ siê z daru nie¶miertelno¶ci; jak widaæ by³o na za³±czonym obrazku nawet najwiêksi herosi wraz z wiekiem trac± cohones. Co wiêcej, Jerzy nie k³ama³. Jako wampir Seweryn mia³ fantastycznie rozwiniête zmys³y i po prostu po zapachu czu³, ¿e tamten mówi prawdê.
- A ja nie mam si³y opowiadaæ ci o szczegó³ach zamachu, jaki na ciebie planowali¶my.
- O tym opowie mi Maria. Ze wszystkimi szczegó³ami. A teraz czas sprawdziæ co porabia m³odsze pokolenie…
- Ty skurwielu! – stary szarpn±³ siê na pos³aniu, ale zaraz z powrotem opad³ na poduszki.
- Nie³adnie, Jerzy, nie³adnie. – Seweryn wyszed³ z pokoju. Siedlecki s³ysza³ cich± szamotaninê w pokoju obok. Po chwili wampir powróci³ trzymaj±c za kark w ¿elaznym u¶cisku m³odego, mo¿e siedemnastoletniego ch³opaka. Nastolatek na pewno by³ przera¿ony, ale wiêksz± czê¶æ jego twarzy zakrywa³a farbowana na czarno, zaczesana na bok grzywka. Jedyne widoczne, pomalowane czarn± kredk± oko toczy³o po pokoju w poszukiwaniu jakiejkolwiek nadziei na ratunek. Pier¶, opiêta czarn±, obcis³± koszulk± z ró¿ow± czaszk± po ¶rodku, unosi³a siê i opada³a doskonale uwidaczniaj±c przyspieszony oddech ch³opca.
- Powiedz mi, Jerzy… Bo bardzo mnie to nurtuje. To jest wnuczek, czy wnuczka, bo naprawdê trudno siê zorientowaæ.
- Zostaw Bartka w spokoju, ty czerwony diable! – starzec znów zatchn±³ siê na d³u¿sz± chwilê.
- Po imieniu wnioskujê, ¿e wnuczek. Ch³opcze, nie wstyd ci przebieraæ siê za dziewczynkê? Nie uwa¿asz, ¿e to takie trochê, no wiesz, niemêskie?
- Jestem Emo! My wszyscy siê tak ubieramy!
- No popatrz Jerzy… Cz³owiek ¿yje tyle lat na tym ¶wiecie i nadal nie ma o niczym pojêcia. Emo. W ¿yciu nie s³ysza³em o czym¶ takim. – Rzuci³ ch³opaka na krzes³o, na którym sam jeszcze przed chwil± siedzia³ i opar³ siê o ¶cianê, zapalaj±c kolejnego papierosa.
- Bartku Emo, opowiedz mi proszê o tym zaskakuj±cym zjawisku. Jestem wielce ciekaw… - po policzkach Bartka pop³ynê³y barwione czarn± kredk± i tuszem ³zy. Skuli³ siê, os³aniaj±c g³owê rêkami o pomalowanych czarnym lakierem paznokciach.
- O co tu chodzi?! Jak chcesz pieniêdzy, to my w domu nic nie mamy! S± tylko posrebrzane ³y¿eczki w kredensie! Chcesz, to bierz je i id¼ sobie, zostaw nas w spokoju
- Jemu nie chodzi o pieni±dze, Bartku – g³os starca przypomina³ trzask suchych ga³±zek
- To o co? – Seweryn mia³ niemal¿e pewno¶æ, ¿e tylko bardzo cienka granica dzieli nastolatka od lawinowej histerii.
- Pozwól, ch³opcze, ¿e powtórzê swoj± pro¶bê ponownie, mam nadziejê, ¿e ja¶niej. Opowiedz mi o tym nieznanym mi zjawisku.
- Co chce pan wiedzieæ? – Bartek bezwiednie drapa³ strup po ciêciu ¿yletk±.
- To lubiê Jerzy. – Seweryn pomacha³ zapalniczk± w stronê nastolatka – Pe³na chêæ wspó³pracy. Szkoda, ¿e za czasów mojej ¶wietlanej kariery zawodowej, któr± przerwa³e¶, mo¿na by rzec, ¿e z wielkim hukiem, ludzie nie byli tak otwarci i wylewni. Chcê, ¿eby¶ mi co¶ opowiedzia³ o tych… Emo – zwróci³ siê do ch³opaka
- To jest taka subkultura. Jak punki albo metale.
- Kontynuuj. Co was ³±czy? Bo przecie¿ wszystkie te subiektywne kultury maj± jaki¶ wspólny cel jak æpanie, je¿d¿enie niezgodnie z przepisami, czy, no nie wiem, bicie innych ludzi, bo ich ulubiona dru¿yna pi³karska jest bardziej pi³karska ni¿ ulubiona dru¿yna pi³karska tych w zielonych barwach. Ludzie maj± ró¿ne sztandary.
- To, ¿e nasze ¿ycie jest okropne, nikt nas nie rozumie. £±czymy siê we wspólnym pragnieniu odej¶cia z tego piek³a – ch³opak mówi³ z coraz wiêkszym zapa³em, jakby zupe³nie zapominaj±c o strachu
- Za³atwione – Seweryn z szybko¶ci±, jak± nie pogardziliby najlepsi rewolwerowcy wszech czasów wyci±gn±³ z kabury przy pasku pistolet i strzeli³ precyzyjnie pomiêdzy oczy Bartka. W zamku na dole rozleg³ siê chrzêst klucza.
Padaj±cy od niechcenia deszcz zacz±³ zamarzaæ tu¿ przed zderzeniem z ziemi±. Sylwan nie mia³ nawet pomys³u, gdzie móg³by zacz±æ szukaæ. Wjecha³ w ulicê Pi³sudskiego i zaparkowa³ przed hotelem. Musia³ to wszystko porz±dnie przemy¶leæ. Zamkn±³ samochód i wszed³ do ¶rodka. Za lad± przywita³ go m³ody ch³opak, us³u¿nie pytaj±cy o mo¿liwo¶æ spe³nienia jego ¿yczenia. Sylwan najchêtniej odpowiedzia³by, ¿eby cz³owiek znalaz³ grasuj±cego po okolicy wampira, ale ostatecznie poprosi³ o pokój i kawê. Odebra³ kluczyk, burcz±c pod nosem co¶ w rodzaju „dziêki” w odpowiedzi na ¿yczenie mi³ego pobytu i wdrapa³ siê po schodach na pierwsze piêtro. Usiad³ ciê¿ko na ³ó¿ku wyci±gaj±c bia³± kartkê i zaostrzony o³ówek. Natura obdarzy³a go ca³kiem niez³ym talentem plastycznym, wiêc ju¿ po chwili dysponowa³ naprawdê dobrym portretem pamiêciowym sprawcy. Tylko co z tego? Z zamy¶lenia wyrwa³o go pukanie do drzwi. Mrukn±³ „proszê” i jego oblicze rozja¶ni³o siê na widok aromatycznego, czarnego napoju przyniesionego w fili¿ance przez pokojówkê. Tego by³o mu potrzeba od samego wieczora. Ciemnej, b³otnistej kawy przywodz±cej konsystencj± na my¶l bagniska Luizjany. Upi³ z rozkosz± ³yk i spojrza³ na zegarek. By³o trochê po pó³nocy, jeszcze naprawdê du¿o czasu. Du¿o czasu do zmarnowania, bo tak naprawdê nie mia³ ¿adnego rzetelnego planu na znalezienie swojego celu. Odwróci³ siê w stronê dziewczyny zdziwiony, ¿e ta nie opu¶ci³a jeszcze pomieszczenia. Uniós³ brwi. Blondynka nie zwraca³a na niego uwagi; przygl±da³a siê z marsem na czole szkicowi, który przed chwil± wykona³. Red alert w g³owie Sylwana zawy³ potêpieñczo.
- Widzia³a pani tego mê¿czyznê? – spojrza³a na niego rozkojarzona; dopiero po chwili skupi³a na nim wzrok i spyta³a
- S³ucham?
- Pyta³em, czy widzia³a pani wcze¶niej tego mê¿czyznê.
- Nnie… Raczej nie. Nie jestem tego pewna. – nie k³ama³a. Sylwan westchn±³ ciê¿ko. Zaklêcie Prawdy odpada³o. Wampir musia³ na ni± rzuciæ Urok. Szaro¶ci albo Niepoznania, nie wa¿ne z reszt±; z grubsza chodzi³o o niezapamiêtanie danej osoby, choæby siê z ni± spêdzi³o pó³ wieczora. Gdzie¶ tam w g³owie bêdzie siê ko³ata³a my¶l o kim¶ spotkanym, ale kto to by³, jak dok³adnie wygl±da³, cz³owiek za nic w ¶wiecie nie by³ w stanie sobie przypomnieæ. Z³apa³ j± za rêkê, delikatnie, jednak stanowczo.
- Proszê pomy¶leæ. To dla mnie bardzo wa¿ne. Proszê siê skupiæ. – zajrza³ jej g³êboko w oczy i wyszepta³ kilka s³ów w jêzyku, którego nie mia³a prawa nigdy wcze¶niej s³yszeæ – Starowampirzym. Zastyg³a bez ruchu. Sylwan machn±³ d³oni± tu¿ przed jej oczami; ¼renice nawet nie pomy¶la³y o tym, ¿eby zareagowaæ. Zaklêcie podzia³a³o. Uniós³ delikatnie przegub pokojówki do swoich ust i naci±³ lekko ostrym jak brzytwa k³em. Upi³ ³yk czerwonej, s³odkiej jak poca³unek chêtnej kochanki krwi i zamkn±³ oczy. Z jednej strony uwielbia³ to uczucie, z drugiej nienawidzi³. By³o to najprzyjemniejsze doznanie, jakiego kiedykolwiek do¶wiadczy³, jednak ze wzglêdu na swoje dwoiste pochodzenie nie czerpa³ z Picia takiej przyjemno¶ci, jak móg³by bêd±c dzieckiem dwójki wampirów, a nie wampira i Wiedz±cej. Niby byli do siebie bardzo podobni, ale Dary Beliara dla ka¿dej z powo³anych przezeñ istot – wampirów, wilko³aków i Wiedz±cych – by³y inne i tylko Bóg jeden w niebiosach móg³ próbowaæ przewidywaæ, jakie bêd± skutki ³±czenia siê ich we krwi potomków tych trzech odrêbnych, b±d¼ co b±d¼, gatunków. A krew to by³o nie tylko ¼ród³o ¿ycia, ale i informacji. Sylwan w³a¶nie dziêki niej widzia³ wszystko to, co spotka³o jego ofiarê w przesz³o¶ci. Wraz z ilo¶ci± wypitej posoki zag³êbia³ siê coraz bardziej w przesz³o¶æ cz³owieka, wampira, czy jakiejkolwiek abstrakcyjnie my¶l±cej istoty. Szczerze nienawidzi³ swojej Mocy, jak nazywa³ to Jeremi. £atwiej by³oby mu nie wiedzieæ, jakie ¿ycie prowadzili ci, których tego daru
Offline
pozbawia³. Wola³ nie wiedzieæ nic o ich przesz³o¶ci, marzeniach, namiêtno¶ciach czy na³ogach. Czasem chcia³by widzieæ w nich tylko byd³o z przeznaczeniem na rze¼. Ale nie umia³. Dla niego ka¿dy jeden by³ indywidualno¶ci±, czerwon± kropk± w t³umie czarnych kropek, tym jednym i jedynym. Ka¿dy by³ kolejnym koszmarem z³amanego ¿ycia. Czym¶ zupe³nie innym by³o zabicie kogo¶ choæby strza³em w g³owê a czym¶ zgo³a odmiennym pozbawienie go krwi. Pierwszy sposób nie niós³ za sob± nieprzespanych nocy. Zdecydowanie wola³by korzystaæ z mocy wampirów, czytania w my¶lach czy innego rodzaju telepatii. Ale tego nie potrafi³. Potrafi³ czytaæ z krwi. I tego nie da³o siê oszukaæ, zablokowaæ czy nie zezwoliæ. Mia³ teraz szczer± nadziejê, ¿e dziewczyna, je¶li faktycznie widzia³a gdzie¶ wampira, którego szuka³ widzia³a go niedawno. Nie chcia³ piæ jej krwi do koñca. Nie chcia³, by sta³a siê kolejnym odbiciem czyjego¶ ¿ycia uwiêzionym w jego duszy. Prze³kn±³. Obrazy nap³ynê³y do jego g³owy z si³± nawa³nicy, rozmowy z lud¼mi, powrót z pracy do domu, wizyta w sklepie i u fryzjera, kolacja w jakiej¶ mi³ej knajpce. I odpowied¼ udzielona na pytanie, czy sprzedaj± w barze na dole papierosy. Odpowied¼ udzielona na pytanie JEGO WAMPIRA. Zamyka³ drzwi pokoju numer 121. W TYM hotelu. Nie dalej jak wczoraj. Sylwan oderwa³ usta od brocz±cej rany, z³o¿y³ na niej wampirzy poca³unek; ¶lad po ugryzieniu pozostanie niewidoczny dla ludzi. Pstrykn±³ palcami; kobieta zamruga³a szybko i jeszcze raz spojrza³a na rysunek, jakby przerwa w dostawie ¶wiadomo¶ci w ogóle nie nast±pi³a.
- Przykro mi, ale nie wydaje mi siê. – wsta³a – Czy ¿yczy pan sobie co¶ jeszcze?
- Nie dziêkujê. Trudno. – u¶miechn±³ siê do niej. Uk³oni³a mu siê grzecznie i wysz³a. Nas³uchiwa³ jej kroków nerwowo bêbni±c palcami o blat sto³u. Rusz¿e siê, kobieto, id¼¿e szybciej, bo zaraz mnie tu krew zaleje. Wreszcie kroki umilk³y. Sylwan wypad³ z pokoju, jakby kto¶ podpali³ mu spodnie na siedzeniu. 121, 121… To musi byæ na tym samym piêtrze! Rozejrza³ siê uwa¿nie. Faktycznie… po drugiej stronie korytarza znalaz³ po¿±dane drzwi. Stan±³ nas³uchuj±c. Nie us³ysza³ nawet najl¿ejszego szmeru, co tak naprawdê w ogóle nie ¶wiadczy³o o tym, ¿e nie ma go w ¶rodku. Nie ¶wiadczy³o o niczym. By³ wampirem i móg³ poruszaæ siê absolutnie bezszelestnie, je¶li tylko chcia³. Móg³ siedzieæ tam z broni± o tak du¿ym kalibrze, ¿e móg³by dziurawiæ ni± czo³gi skierowan± w stronê drzwi. Móg³ czytaæ. Móg³ nawet szyde³kowaæ albo mog³o go najzwyczajniej w ¶wiecie nie byæ w ¶rodku. Nie by³o czasu na zastanawianie siê w nieskoñczono¶æ. Tak do niczego nie dojdzie. Nacisn±³ na klamkê. Drzwi by³y zamkniête na klucz. Zdolno¶ci telekinetyczne te¿ nie by³y mocn± stron± Sylwana, ale zwyk³y zamek nie stanowi³ bariery nie do przej¶cia. Skupi³ siê i po chwili by³ ju¿ w pokoju. Pustym pokoju.
Plan miasta nie k³ama³. Niedaleko znajdowa³ siê przystanek autobusowy, z którego odje¿d¿a³ osiemna¶cie minut po godzinie pierwszej autobus nocny N3. Wed³ug mapy mia³ go zawie¼æ na ulicê ¶w. Rocha. Odnalezienie numeru 79 ju¿ nie powinno wówczas stanowiæ problemu. Chocia¿ tyle. Seweryn jako¶ nie mia³ przekonania do tych wszystkich nowinek technicznych. Niby móg³ korzystaæ z telefonu komórkowego z GPS, móg³ mieæ laptopa z bezprzewodowym pod³±czeniem do Internetu, móg³by je¼dziæ najnowszym BMW. Ale to wszystko pozostawia³o ¦LAD. By³ kim by³ i doskonale zdawa³ sobie sprawê z wszechobecnej inwigilacji. Nawet je¶li teraz ludzie my¶leli, ¿e w swoim kapitalistycznym ¶wiecie s± wolni by³a to bzdura. Im wiêcej wolno¶ci wydawa³o im siê, ¿e maj±, tym bardziej byli tak naprawdê szpiegowani, ¶ledzeni i podgl±dani. A wszystko za pomoc± urz±dzeñ, które im rzekomo tê wolno¶æ dawa³y. Taki Big Brother, tylko na skalê globaln±. Seweryn by³ ¶wiadom wszystkich zagro¿eñ dla anonimowo¶ci, dlatego przyjecha³ poci±giem, kupi³ plan miasta i nie dzwoni³. Je¶li ju¿, to z budki telefonicznej. Tak by³o bezpieczniej. Zd±¿y³ wypaliæ papierosa, zanim na przystanek docz³apa³ siê stary, czerwony autobus, robi±cy wiêcej ha³asu ni¿ p³ug z zatartym silnikiem. Zatrzyma³ siê ze zgrzytem przed Sewerynem i rozwar³ z jêkiem drzwi. Seweryn na wszelki wypadek jednak po³o¿y³ kierowcy na tacce nale¿n± sumê i usiad³ na siedzeniu zaraz za nim. Cholera. Pomy¶la³ nasuwaj±c g³êbiej kapelusz na oczy. Nie wiedzia³, ¿e nocne autobusy, zw³aszcza tak stare, maj± monitoring. Wszystkiego by siê spodziewa³, ale nie tego. Wysiad³ przystanek wcze¶niej ni¿ zamierza³ i ruszy³ szybkim krokiem w stronê, gdzie niknê³y ju¿ czerwone ¶wiate³ka umieszczone z ty³u autobusu.
Cholera! Zakl±³ w my¶lach Sylwan. I co, niby my¶la³e¶, ¿e to bêdzie takie proste, co? W kieszeni zabrzêcza³ telefon. Jeremi. Szlag. Jeszcze tylko jego brakowa³o do pe³ni szczê¶cia.
- Tak?
- Witaj Sylwanie – zacz±³ stary wampir powoli i wyra¼nie artyku³uj±c ka¿d± zg³oskê.
- Witaj, Jeremi.
- Jak tam twoje poszukiwania? Dowiedzia³e¶ siê czego¶?
- Ca³kiem sporo.
- To dobrze. Niezwykle cieszy mnie twój zapa³ i rzetelno¶æ w wykonywaniu obowi±zków. Nie zgadniesz, kto do mnie przed chwil± zadzwoni³. – w³osy Sylwana zje¿y³y siê na karku
- Kto? – po plecach przebieg³ dreszcz.
- Lazarus… - to imiê wypowiadane ustami Jeremiego zabrzmia³o jak uk±szenie Kobry Królewskiej – Chyba nie muszê ci mówiæ, kim Lazarus, mój drogi, jest w naszej dumnej spo³eczno¶ci, nieprawda¿? – oczywi¶cie, ¿e nie musia³. Lazarus by³ Praetorianem, najwiêkszym s³u¿bist±, jakiego Sylwan mia³ nieszczê¶cie na swojej drodze spotkaæ. A na domiar z³ego sprawowa³ pieczê nad Europ± ¶rodkow±. Czyli TU.
- Czego chcia³?
- Pogratulowaæ ci tak szybkiego zasznurowania ust Internetowi. Niestety, nagranie znalaz³o siê na jeszcze jakim¶ portalu. Oczywi¶cie wyt³umaczy³em ciê, powiedzia³em mu, ¿e osobi¶cie zaj±³e¶ siê spraw± wytropienia sprawcy, ¿e bardzo wzi±³e¶ sobie do serca zagro¿enia wynikaj±ce z braku dyskrecji tego osobnika. Pyta³ kiedy przewidujesz fina³ swojego przedsiêwziêcia. Przekaza³em mu, ¿e jeste¶ na tropie i ¿e najdalej dzi¶ przed wschodem s³oñca ten barbarzyñca bêdzie w naszych rêkach, ewentualnie martwy, z naciskiem raczej na tê drug± mo¿liwo¶æ. To nieco go uspokoi³o. Sprawi³o nawet, ¿e postanowi³ ci nieco pomóc i u¿yæ swoich nieocenionych wp³ywów do usuniêcia wszystkich kopii tego feralnego filmu W zamian za tê drobn± przys³ugê Lazarus wyrazi³ ¿yczenie osobi¶cie pogratulowaæ ci tak szybkiego zakoñczenia sprawy, przyjedzie jutro do Katowic na godzinê 20:00 i oczekuje, ¿e powitasz go z raportem w rêku wraz z do³±czonym py³em, bo wnioskujê, ¿e nic innego po tym nieokrzesanym ch³ystku nie pozostanie. Wszak nie mo¿emy sobie pozwoliæ na takie przejawy braku kontroli, zw³aszcza teraz, nieprawda¿, mój drogi bratanku?.– pies ci mordê liza³, ty stary, wredny, cwany skurczybyku! Bardziej pogr±¿yæ mnie nie mog³e¶, co? Z ka¿dym wypowiadanym przez Jeremiego s³owem Sylwan czu³, jak na jego szyi zaciska siê pêtla z drutu kolczastego. Teraz to ju¿ na uszach musi stan±æ a znale¼æ dzi¶ tego psiego syna. Nie mia³ pewno¶ci, ¿e wróci na dzieñ do hotelu, wiêc musia³ siê dowiedzieæ, gdzie jest teraz.
- Sylwanie, odnoszê wra¿enie, ¿e nie do koñca uwa¿nie mnie s³uchasz…
- Nie, nie, sk±d
- Pyta³em jak siê ten wampir nazywa.
- Stryju, przepraszam, ale nie mogê teraz rozmawiaæ, naprawdê. Odezwê siê jutro wieczorem. – roz³±czy³ siê i prewencyjnie wy³±czy³ telefon. Czu³ siê oszukany, wykorzystany i postawiony nad przepa¶ci±, w dole której by³y naprawdê ostre ska³y. Lazarus by³ wszystkim tym, czego Sylwan nie chcia³ teraz spotykaæ. O ile Sylwan i jego ludzie stanowili co¶ w rodzaju policji, to Lazarus reprezentowa³ wydzia³ wewnêtrzny, ABW, CBA i jeszcze biskupa przy okazji. Uderzy³ piê¶ci± w ¶cianê. Brak konstruktywnego pomys³u frustrowa³ go coraz bardziej. Musia³ och³on±æ. Musia³ zacz±æ dzia³aæ szybko, to nie by³o W11. Wróci³ do swojego pokoju, wzi±³ p³aszcz i, tak na wszelki wypadek, portret pamiêciowy. Wyszed³ na ulicê wype³nion± zapachem palonych frytek i zapali³ papierosa.
- Panie kierowniku, u¿yczy³by pan ognia, co? – odwróci³ siê w stronê zachryp³ego g³osu. Wyci±gn±³ zapalniczkê. Bezdomny, który sta³ przed nim sprawia³ sympatyczne wra¿enie. By³ w ¶rednim wieku, co prawda znaæ by³o na jego twarzy trudy ¿ycia, zapisane koleinami zmarszczek, ale jasne oczy ¶wieci³y siê pozytywnym nastawieniem do ¶wiata. Wyj±³ zza pazuchy szaroburej kurtki wypchanej watolin± paczkê czerwonych Marlboro a Sylwan prawie siê udusi³ na ten widok.
- Sk±d to masz?! – ma³e, czerwone ¶wiate³ko b³yska³o ostrzegawczo. Sylwan spojrza³ na papierosy przez ¶wiat psyche i straci³ wszelkie w±tpliwo¶ci co do przynale¿no¶ci przedmiotu. Nale¿a³ on niezaprzeczalnie do jego uciekiniera.
- Nie, nie ukrad³em, je¶li o to chodzi, panie kierowniku. Dosta³em – powiedzia³ z namaszczeniem.
- Od kogo?!
- A, od takiego jednego jegomo¶cia, co to problem mia³ i pomog³em mu go rozwi±zaæ – oczy Sylwana prawie wysz³y z orbit. Odpali³ bezdomnemu papierosa i siêgn±³ do kieszeni p³aszcza wyci±gaj±c szkic.
- Nie jemu przypadkiem? – podetkn±³ kartkê pod nos mê¿czy¼nie. Zauwa¿y³ b³ysk rozpoznania w b³êkitnych oczach. Sylwan szepn±³ zaklêcie Prawdy i spojrza³ uwa¿nie na cz³owieka. Têczówki trochê mu pociemnia³y.
- Jemu – odpowiedzia³ suchym, jakby nie swoim g³osem.
- Co to by³ za problem?
- W sumie to papierosy da³ mi sam z siebie. O przys³ugê poprosi³ potem. A ¿e papierosy da³, to przys³ugê wype³ni³em.
- Co to by³a za przys³uga? – powtórzy³ Sylwan
- Szuka³ swojego wujka. A okaza³o siê, ¿e ja z córk± tego wujka do podstawówki chodzi³em. Siedlecka. Spotkalimy siê na zje¼dzie absolwentów, ale to by³o, zanim na G³ównym wyl±dowa³em. Adres chcia³.
- Poda³e¶ mu?
- Tak.
- Co to za adres?
- £ódzka 152. – Sylwan wyszepta³ Uwolnienie i u¶miechn±³ siê do bezdomnego.
- W sumie mam jeszcze jedn± w samochodzie – poda³ mu zielon±, plastikow± zapalniczkê i tylko si³± woli powstrzymywa³ siê, by nie rzuciæ siê biegiem w stronê zaparkowanego auta. Kazik jeszcze przez chwilê sta³ przed hotelem wpatruj±c siê w zapalniczkê i nie rozumiej±c jak to siê sta³o, ¿e po jednym buchu zniknê³o ponad pó³ fajka.
Nawigacja to by³o to, co nie raz ratowa³o Sylwana przed b³±dzeniem po obcym czy s³abo znanym mie¶cie. Zaparkowa³ przed ¿ó³t± piêtrówk±, odpêdzi³ rêk± szczekaj±ce psy i ruszy³ do wej¶cia. ¦lad psyche osoby, której szuka³ by³o tu bardzo wyra¼ne. Sylwan przymkn±³ oczy i zaufa³ teraz zupe³nie innemu zmys³owi. Sam ¿artobliwie nazywa³ go Trzecim Okiem. ¦wiat niewidoczny dla ¶miertelników i wampirów otworzy³ siê przed nim w pe³nej krasie. Za ka¿dym razem, gdy u¿ywa³ Trzeciego Oka czu³ siê trochê jak Frodo zak³adaj±cy na palec Jedyny Pier¶cieñ; wszystko wokó³ by³o rozmazane, jakby zawsze wia³ tu bardzo silny wiatr, wszystko co ¿y³o z kolei emanowa³o w³asnym, wewnêtrznym blaskiem. ¦lad, który pozostawi³ po sobie wampir by³ bardzo wyra¼ny; widaæ targa³y nim naprawdê silne emocje. Sylwan poszed³ dok³adnie t± sam± drog±, któr± przemierzy³ ¶ledzony. Okno by³o szczególnie upstrzone brokatem psyche ¶ciganego wampira; u¿y³ tu jakiej¶ Mocy. Sylwan otworzy³ oczy i powróci³ do rzeczywisto¶ci. Przy³o¿y³ do okna rêkê dok³adnie w taki sam sposób, jak przed godzin± uczyni³ to Seweryn i równie jak on skutecznie dosta³ siê do
Offline
¶rodka. Grunt, to uwa¿nie ¶ledziæ ka¿dy krok, aby nie pomyliæ tropów. Tak naprawdê duchowe ¶ledztwo by³o milion razy trudniejsze do zrealizowania ni¿ zwyk³y po¶cig, z odnajdywaniem odbitych podeszew buta, u³amanych ga³±zek i strzêpów odzie¿y na krzakach. Sylwan szed³ tropem jak pies, ale nie daj Bo¿e zboczyæ z kursu… I trzeba wszystko zaczynaæ od pocz±tku. Pierwsze, co uderzy³o Sylwana w tym miejscu to bardzo intensywny zapach strachu, z³o¶ci, krwi i ¶mierci. Zacisn±³ d³onie i tym razem ju¿ ogólnodostêpnymi zmys³ami skierowa³ swoje kroki do pokoju na górze, sk±d s³odkawy zapach uchodz±cego ¿ycia dochodzi³ najsilniej. Sylwan stan±³ w drzwiach; bia³e ¶ciany pokoju zbryzgane by³y krwi± a¿ po sufit. Pod tym w±tpliwym freskiem siedzia³ na krze¶le m³ody cz³owiek, oparty plecami o ¶cianê, któr± zdobi³ swoim wnêtrzem. Wpatrywa³ siê zdziwiony w dziurê ziej±c± w jego czaszce dok³adnie pomiêdzy oczami. Wygl±da³ trochê jak groteskowy arlekin; blady, o mocno pomalowanych oczach, ciemnych wargach i czarnej ³zie namalowanej rozpuszczonym prawdziwymi ³zami makija¿em. U jego stóp le¿a³a oko³o piêædziesiêcioletnia kobieta. Mia³a rozrzucone d³onie, twarz skierowan± w stronê drzwi. Otwarte oczy pe³ne by³y zastyg³ego w nich przera¿enia i grozy. Z uchylonych ust ciek³a stru¿ka krzepn±cej powoli krwi. W jasne w³osy kobiety wplata³ zgrabia³e palce starzec o twarzy pomarszczonej tak bardzo, ¿e nawet enty przy nim uchodzi³y za maniaków botoksu. Chlipa³ cicho, dusz±c cierpienie w w±t³ej piersi. Sylwan spojrza³ na puste, szpitalne ³ó¿ko i przeniós³ wzrok na powrót w stronê starca. Ten zauwa¿y³ go dopiero po chwili. Zas³oni³ przedramieniem twarz, w desperackim ge¶cie obrony i zaszlocha³ ponownie. Opu¶ci³ rêkê. W³a¶ciwie i tak by³o mu wszystko jedno.
- Kim jeste¶? Ducha minionych ¶wi±t ju¿ wita³em – gorycz w g³osie starego cz³owieka by³a namacalna.
- Mówisz o nim? – Sylwan przyklêkn±³ na jasnym parkiecie i pokaza³ cz³owiekowi rysunek.
- O nim. – Sylwan przytakn±³ i przeniós³ zaskakuj±co lekkiego staruszka z powrotem na ³ó¿ko.
- Je¶li mi powiesz dok³adnie kto to jest, czego chcia³ i gdzie mo¿e byæ teraz, to przysiêgam, ¿e do rana bêdzie to bardzo martwy duch minionych ¶wi±t. I jedyne nastêpne, jakie bêdzie obchodzi³, to bêdzie ¶wiêto zmar³ych.
- Masz dziwne oczy, wiesz? Jak ten czerwony diabe³.
- Powiedzmy, ¿e nasze piek³a s±siaduj± ze sob±. – spojrza³ na zegarek – Musisz siê pospieszyæ, nie ma wiele czasu. – starzec kiwn±³ g³ow±.
- W sumie, co mi zale¿y. Seweryn Roztocki. Tak siê nazywa³ w latach piêædziesi±tych. By³ bardzo obiecuj±cym oficerem SB; m³ody, ambitny, bezwzglêdny i niezwykle pomys³owy. Tropi³ by³ych Akowców jak ¶winia trufle. Ja, Robert i Maria nale¿eli¶my do Podziemia. Zadaniem naszej ma³ej grupy by³a likwidacja Roztockiego. Musieli¶my zagraæ jego kartami: szpiegostwem, inwigilacj±, dok³adnym poznaniem i zdobyciem zaufania. Do tego idealnie nadawa³a siê Maria. S³odka, urocza, piêkna m³oda kobieta. Bardzo szybko owinê³a sobie Seweryna wokó³ palca. Szala³ za ni±, zakocha³ siê jak sztubak. W listopadzie 1952 roku zdecydowali¶my, ¿e jeste¶my gotowi; dziêki Marii mieli¶my dostêp do innych czerwoñców, sporo informacji o nich, o ich rodzinach. Seweryna czas nadszed³. Maria i Roztocki mieli i¶æ tego wieczora do teatru. Znali¶my dok³adnie drogê ich powrotu. O umówionej godzinie ruszyli¶my spod ko¶cio³a ¶wiêtego Zygmunta alejami w kierunku Jasnej Góry. Pamiêtam jak dzi¶, noc sprzyja³a takim akcjom, by³a ciemna i bezksiê¿ycowa. Gdy doje¿d¿ali¶my do linii tramwajowej zobaczyli¶my nasz cel. Robert zatrzyma³ auto – trzeba przyznaæ, by³ ¶wietnym kierowc± – Maria pad³a na ziemiê, ja odda³em dwa strza³y. Dwa cholernie dobre strza³y, prosto w jego klatkê piersiow±. Nie mia³ prawa tego prze¿yæ. Pad³ na ziemiê, Maria wsiad³a do samochodu i odjechali¶my czym prêdzej. A¿ tu nagle zjawia siê ten przeklêty szynszylek i tonem przyjacielskiej pogawêdki oznajmia, ¿e szuka pozosta³ej dwójki aby wyrównaæ rachunki. – g³os starca s³ab³ coraz bardziej. Po przeoranym zmarszczkami policzku pop³ynê³a pojedyncza, cicha ³za. Stary cz³owiek spojrza³ Sylwanowi prosto w oczy z wyrazem determinacji. Z³apa³ go za rêkê i zacisn±³ na niej ko¶ciste palce.
- Obiecaj mi, m³ody cz³owieku, ¿e zrobisz to, co powiedzia³e¶, ¿e zrobisz.
- Masz na to moje s³owo, chocia¿ w tych czasach to, niestety, niewiele.
- Nie ok³amuje siê umieraj±cego. Czujê, ¿e mnie nie ok³amujesz. Seweryn zabra³ mi wszystko, co mia³em. Mojego wnuka, córkê. Wnuk chodzi³ do liceum plastycznego, wiesz? Bartek naprawdê mia³ talent. Potrafi³ narysowaæ w³a¶ciwie wszystko, co tylko chcia³… I tak nie¼le sobie radzi³ jak na ch³opca w jego wieku, który wychowywa³ siê bez ojca. – Sylwan nie zamierza³ przerywaæ starcowi. Nie mia³ serca. Parê minut nie stanowi³o ju¿ ró¿nicy. Wystarczy, ¿e staruszek poda mu konkretne adresy.
- Roberta mo¿esz wykluczyæ. – widaæ, ¿e stary prze³ama³ siê. Jego g³os nabra³ mocy i dystansu.
- Jego na pewno nie odwiedzi, bo nim zajêli siê kumple tego czerwonego hochsztaplera w latach sze¶ædziesi±tych. Pojecha³ do Marii – Sylwan drgn±³ – och, nie przejmuj siê. Spokojnie mog³em sobie pozwoliæ na krótk± nostalgiê. On nic nie jest w stanie jej zrobiæ, bo…
Seweryn nie mia³ problemu z odnalezieniem numeru 79. Cmentarz im. ¦w. Rocha.
- Psiakrew! – zakl±³ i przeskoczy³ zamkniête ogrodzenie. Ruszy³ alejkami roz¶wietlonymi jeszcze gdzieniegdzie pal±cymi siê zniczami. Najstarsze nagrobki otuli³y siê p³aszczem z mchu, kamienne pos±gi zdawa³y siê wodziæ oczami za przechodz±cym obok wampirem. Alejka dwunasta. Sprytny suczy syn. Grób Marii znalaz³ bez ¿adnej trudno¶ci. Umar³a w 1952. W grudniu. Usiad³ na kamiennej ³aweczce przed granitowym nagrobkiem, pochyli³ siê do przodu, zdj±³ kapelusz i opar³ ³okcie na kolanach. Z kamiennego zdjêcia patrzy³a na niego ta sama piêkna, m³oda kobieta, dla której kiedy¶ zrobi³by wszystko. Chcia³ zadaæ jej tyle pytañ. Owszem, chcia³ siê równie¿ zem¶ciæ za zdradê, ale zdecydowanie wa¿niejsza dla niego by³a odpowied¼ na pytanie dlaczego? Dlaczego to zrobi³a? Kto¶ j± przymusi³? Przecie¿ by³ w stanie obroniæ j± przed wszystkim i wszystkimi. Sama chcia³a jego ¶mierci? Taka wersja wydarzeñ nie mie¶ci³a siê w g³owie Seweryna. To nie mog³a byæ prawda, pamiêta³ doskonale ³zy w jej piêknych oczach. Pamiêta³ dr¿±ce wargi. Pamiêta³ ¿al maluj±cy siê na bladej twarzy, gdy samochód nikn±³ w mroku bezksiê¿ycowej nocy.
Staruszek rozkaszla³ siê okropnie. Atak trwa³ jaki¶ czas. Sylwan poda³ mu chustkê. Cz³owiek otar³ usta barwi±c krwi± bia³y materia³.
- bo Maria nie ¿yje od prawie sze¶ædziesiêciu lat. – dokoñczy³
- Le¿y na cmentarzu im. ¦w. Rocha, aleja dwunasta. Nie potrafi³a sobie z tym wszystkim poradziæ, powiesi³a siê na strychu w domu dziadków miesi±c po egzekucji. Wydaje mi siê, ¿e ona te¿ co¶ czu³a do tego potwora. Jed¼ ju¿ do swojego ptaszka, bo ci ucieknie. Ale zanim wyjdziesz, mam do ciebie pro¶bê. Mnie nie pozosta³o ju¿ wiele. Córka i wnuk byli wszystkim, co mia³em. Nie chcê do koñca ¿ycia, jakkolwiek krótko by ono nie trwa³o, ¿yæ w jakim¶ przytu³ku, gdzie bêd± mnie traktowaæ gorzej ni¿ psa w schronisku. Le¿enie tu, bezw³adnie i sikanie pod siebie jest dostatecznie upokarzaj±ce. Na pewno znasz mnóstwo sposobów na zabicie cz³owieka, inaczej nie ¶ciga³by¶ Seweryna. – Sylwan tylko kiwn±³ g³ow±. Kark starego cz³owieka by³ kruchy jak zapa³ka i podda³ siê z ³atwo¶ci±. Wampir zamkn±³ mu oczy, póki miê¶nie jeszcze nie stê¿a³y i wyszed³ z domu. Wsiad³ do samochodu. Przemalowaniem go i przekrêceniem tablic rejestracyjnych zajmie siê pó¼niej. Teraz wstuka³ w GPS has³o cmentarz ¶w. Rocha i zapali³ silnik. W³±czy³ telefon komórkowy. Zignorowa³ wszystkie smsy o tre¶ci „kto¶ dzwoni³” i zadzwoni³ do Mateusza, jednego ze swoich ludzi.
- Co tam szefie?
- Sprawd¼ mi kogo¶.
- Siê robi, tylko kompa odpalê. Kto to?
- Wpisz w nasz± bazê „Seweryn Roztocki”. Masz?
- Chwila. Nie mam tu takiego. To jego ludzkie imiê?
- Tak. Nierejestrowany?
- Na to wychodzi. Przemieniony nierejestrowany. To ci gratka.
- Tak, tak… Zatem nikt siê o niego nie upomni. No bo jak nie zarejestrowany…
- To nie istnieje, tak szefie?
- Dok³adnie. Dziêki Mateuszu
- Nie ma sprawy, polecam siê na przysz³o¶æ.
Czyli kto¶, Sewerynie, musia³ ciê capn±æ, zanim wyzion±³e¶ ducha… Tylko kto? Ech, ch³opie, masz wiêcej k³opotów, ni¿ prezes PZPN. Zatrzyma³ siê kawa³ek od cmentarza.
Seweryn pusto gapi³ siê na zdjêcie. Nigdy, no, mo¿e poza momentem swojej w³asnej ¶mierci, nie czu³ siê tak bardzo oszukany. Tyle pytañ pozostanie na zawsze bez odpowiedzi. Jak umar³a? Napisano, ¿e tragicznie, ale czy to znaczy, ¿e mia³a wypadek? Dopad³ j± kto¶ z jego bran¿y? Z zamy¶lenia wyrwa³ go huk i ból w lewej ³opatce. ¦wiat jakby zwolni³. Seweryn odwróci³ siê w stronê strzelaj±cego samemu jednocze¶nie ³api±c za broñ. Wyszarpn±³ pistolet z kabury, ale napastnik by³ szybszy i mia³ przewagê w postaci gana w rêku, nie przy pasku. Jego pier¶ zakwit³a purpur±. Rany co prawda szybko siê zasklepia³y i przestawa³y krwawiæ, ale ból pozostawa³. Seweryn nacisn±³ na spust, ale d³ugow³osy cz³owiek w czarnym p³aszczu zd±¿y³ siê ju¿ ukryæ za drzewem. Kula przeora³a pieñ wyrywaj±c z niego potê¿ny kawa³ kory. Zanim dym zd±¿y³ siê rozwiaæ Sylwan pos³a³ w stronê Seweryna kolejnych kilka kul. Siêgnê³y celu. Mê¿czyzna w prochowcu opar³ siê o grób Marii Kazimierskiej znacz±c kamieñ purpur±. Dysza³ ciê¿ko. Jego cia³o nie by³o w stanie a¿ tak szybko radziæ sobie z otrzymanymi ranami. Coraz dotkliwiej odczuwa³ up³yw krwi. Spojrza³ zamglonym wzrokiem w stronê zbli¿aj±cego siê osobnika nios±cego zapowied¼ rych³ej zag³ady. Wystawi³a¶ mnie ju¿ drugi raz. Pomy¶la³ gorzko. Nieznajomy podszed³ do niego ca³y czas mierz±c w jego g³owê z pistoletu o kalibrze zdolnym przebiæ pancerz nosoro¿ca.
- Jedno proste pytanie. Kto ci zrobi³ psikusa i ciê Przemieni³, Sewerynie Roztocki? – Seweryn parskn±³ cicho u¶miechaj±c siê. Przerwy pomiêdzy zêbami zabarwi³y siê na czerwono.
- Có¿ za ironia… To z regu³y ja zadawa³em pytania. – machn±³ od niechcenia pistoletem trzymanym w coraz s³abszym u¶cisku.
- Role czasem siê odwracaj±. S³ucham. Nie lubiê siê powtarzaæ. I nie mam ca³ej nocy na pogaduszki z tob±.
- Ten, który tañczy z diab³em w ¶wietle ksiê¿yca. – roze¶mia³ siê Seweryn. Z³apa³ mocniej broñ i nacisn±³ spust. Trafi³ Sylwana w nogê. Szybko przetoczy³ siê na bok; w ostatniej chwili, bo kamieñ w miejscu, gdzie jeszcze przed chwil± by³a jego g³owa zamieni³ siê w py³ i smêtn± kupkê gruzu. Ukry³ siê za kolejnym nagrobkiem i odda³ jeszcze dwa strza³y. Us³ysza³ chrzêst wymienianego magazynka. Od pocz±tku strzelaniny minê³o niespe³na pó³torej minuty. Zanim ktokolwiek zaalarmuje policjê min± przy bardzo pechowym wariancie jeszcze ze dwie. Zanim dzielni i nieustraszeni stró¿e prawa przybêd± na miejsce kolejnych kilka. Czyli maj± minimum jakie¶ dziesiêæ minut. Cholerne dziesiêæ minut ganiania siê po cmentarzu i zabawy w co mi zrobisz, jak mnie z³apiesz? Zabijê ciê.
- Mo¿esz mi powiedzieæ, co ja ci takiego zrobi³em? – Seweryn stara³ siê zyskaæ na czasie. Dysza³ ciê¿ko obwi±zuj±c najg³êbsze rany strzêpami koszuli. Jego przeciwnik chyba te¿ zrobi³ krótk± przerwê.
- Przez ciebie musia³em przyjechaæ do tej dziury, uganiaæ siê za tob± po ca³ym mie¶cie. Spieprzy³e¶ mi weekend, to mo¿e wkurzyæ.
- S³uchaj, mo¿e siê jako¶ dogadamy. To tak naprawdê nie twoja brocha. Stare i za¶niedzia³e zemsty chyba nie s± niezgodne z Prawem, co? – widz±c szybko¶æ Sylwana Seweryn nie mia³
Offline
najmniejszych w±tpliwo¶ci, ¿e ma do czynienia z wampirem. Poza tym, po strzale w udo przeciêtny cz³owiek le¿a³by na ziemi i kwicza³, a nie zbli¿a³ siê do niego drastycznie sprê¿ystym krokiem drapie¿nika, kryj±c siê za drzewami i nagrobkami.
- Oczywi¶cie, ¿e nie
- To o co ci chodzi? Znam ciê w ogóle?
- Nie znasz. I ja ciebie te¿ wola³bym nie znaæ. Sorry stary, ale po burdelu, jaki zrobi³e¶ w Parku Jasnogórskim nie mogê tak po prostu ci powiedzieæ nie rób tak wiêcej. Rada jest potwornie wkurzona o ten ca³y incydent. Osobi¶cie nic do ciebie nie mam, to nic personalnego. Nawali³e¶ i muszê ciê zabiæ, trudno. – dopiero teraz Seweryn poczu³ prawdziw± grozê sytuacji. W³a¶nie zda³ sobie sprawê z tego, ¿e ma przed sob± istotê stworzon± do mordowania takich jak on. £ami±cych Prawo. Od ich wyroków nie by³o odwo³ania.
- Mo¿e dla ciebie trudno, ja tam do swojego ¿ycia jestem cholernie przywi±zany. – mrukn±³ sam do siebie rozgl±daj±c siê za mo¿liw± drog± ucieczki
- Jak ka¿dy – szept, który rozleg³ siê przy lewym uchu Seweryna by³ bardziej z³owieszczym odg³osem, ni¿ jakikolwiek inny mo¿liwy. Tylko b³yskawicznemu refleksowi zawdziêcza³ zachowanie g³owy na karku. Kula przeznaczona dla jego skroni trafi³a go w ramiê, prawie ostatecznie pozbawiaj±c rêki. Przeskoczy³ za kolejn± p³ytê.
- Przecie¿ posprz±ta³em. Nie zostawi³em ¶ladów! – g³os stawa³ siê histeryczny
- No widzisz… Nie zauwa¿y³e¶ jednego w krzakach. A on ciebie i owszem. I nagra³ ciê. A potem umie¶ci³ nagranie w Internecie. My¶lisz, ¿e prosto zatuszowaæ takie gówno?!
- RYKWA… - szepn±³ Seweryn. Drzewo, za którym siedzia³ rozprys³o siê w drzazgi. Z czego ten facet strzela?! Z rakietnicy?! Desert Eagle Sylwana namierzy³ cel. Ta najwiêksza na ¶wiecie armata, jak± cz³owiek skromnie ochrzci³ pistoletem, splunê³a ogniem i wbi³a swoje wiruj±ce ¿±d³o w plecy uciekaj±cego Seweryna. Wampir przewróci³ siê, ale uparcie próbowa³ siê odczo³gaæ gdzie¶ dalej.
- Zdech³by¶ wreszcie – warkn±³ Sylwan odgarniaj±c z twarzy kosmyki jasnych, siêgaj±cych mu do ramion w³osów. Podszed³ do Seweryna. By³y Esbek spojrza³ na niego z bólem wypisanym na poznaczonej sinoniebieskimi ¿y³kami bladej twarzy. Sylwan odda³ ostatni strza³ i le¿±cy na ziemi zap³on±³ na u³amek sekundy b³êkitnym ogniem, który dok³adnie strawi³ ca³e jego cia³o. Pozosta³ po nim tylko z³otawy py³, który zacz±³ unosiæ siê w niebo, rozwiewany wiatrem. Sylwan zgarn±³ trochê z³otego piasku i szybko ruszy³ w stronê swojego samochodu. Policja pewnie ju¿ tu jedzie, wiêc musia³ siê naprawdê spieszyæ.
Droga do Katowic by³a szybsza ni¿ z nich. G³ównie dlatego, ¿e Sylwan odwiedzi³ hotel jedynie na krótk± chwilê potrzebn±, aby zabraæ swoje rzeczy i zap³aciæ rachunek i od razu ruszy³ z kopyta na prawdziwy ¦l±sk. Samochodów by³o niewiele, bardziej ju¿ wczesna ni¼li pó¼na pora nie sprzyja³a podró¿om, wiêc Sylwan pru³ do¶æ ostro, zwalniaj±c tylko wtedy, gdy naprawdê by³o trzeba. Deszcz zacz±³ mocniej bêbniæ o dach, wycieraczki pracowa³y na coraz szybszych obrotach. Po niespe³na czterdziestu minutach od opuszczenia Miasta ¦wiêtej Wie¿y wampir min±³ znak informuj±cy, ¿e wjecha³ do Katowic. Z g³o¶ników pop³yn±³ g³os Alice Cooper rado¶nie informuj±cy, ¿e „Schools out for Summer”. Sylwan u¶miechn±³ siê pod nosem. W sumie lubi³ ten kawa³ek. Na dobr± sprawê nie by³o tak najgorzej. Zobaczymy jeszcze jak przebiegnie jutro rozmowa z Praetorianinem. Zale¿y od humoru Lazarusa. B±d¼ co b±d¼ by³ ju¿ na sto³ku piêtna¶cie lat, przed nim kolejne dziesiêæ. Nie powinien czuæ siê specjalnie zagro¿ony czy zobligowany do pokazania wszystkim swojej arcyskuteczno¶ci w utrzymywaniu w ryzach i porz±dku wampirów podleg³ych jego jurysdykcji terenów. Jedynym problemem by³o to, ¿e arcyskuteczno¶æ i akuratno¶æ by³y jego sposobem na ¿ycie… Radio w samochodzie jak zawsze mia³o doskona³± receptê na aktualne zmartwienie Sylwana. Weso³y ¶piew pana z Foghat wzywaj±cy do „slow ride, Take it easy” wprawi³y wampira w prawie dobry nastrój. Zacz±³ nuciæ pod nosem razem z wokalist± czekaj±c na zielone ¶wiat³o. Min±³ ulicê Stawow± i skierowa³ siê w stronê Mariackiej, gdzie wynajmowa³ pokój z kuchni±, taka kryjówka na wszelki wypadek. Mieszkanie znajdowa³o siê w podwórku – studni w jednej z kamienic, w której, oprócz g³uchej staruszki, starszej chyba nawet od Sylwana, s±siadowa³ jedynie z burdelem i kasynem. Ha³as w nocy komu jak komu, ale jemu nie przeszkadza³, za to za dnia mia³ zapewniony ¶wiêty spokój, no i dodatkowo budynek by³ nie¼le chroniony zarówno przez miejscowych osi³ków, jak i przekupion± i czêsto bywaj±c± tu policjê. Zaparkowa³ w swoim sta³ym do tej czynno¶ci miejscu w cieniu starego klonu, spojrza³ na stary, wiecznie remontowany ko¶ció³ w stylu gotyckim wieñcz±cy koniec ulicy i znikn±³ w drzwiach kamienicy.
U Jeremiego zjawi³ siê ju¿ pó³ do ósmej. Siedzia³ w niewielkim saloniku, jednym z trzech w willi starego wampira i pi³ kawê. Jeremi mo¿e i by³ jaki by³, ale kawê mia³ najlepsz± na ¦l±sku. W koñcu pan domu zaszczyci³ go swoj± obecno¶ci±. Usiad³ w secesyjnym fotelu kremowej barwy naprzeciw Sylwana i wyci±gn±³ rêkê po przygotowan± przez swojego bratanka teczkê. Przejrza³ napisany raport, otworzy³ kopertê ze z³otym py³em i u¶miechn±³ siê.
- Cieszê siê, ¿e uda³o ci siê wszystko za³atwiæ tak szybko i sprawnie. Z reszt±, nawet przez chwilê nie w±tpi³em, ¿e bêdzie inaczej – podkrêci³ w±sa. Mia³ powa¿n± jak zawsze twarz. Na oko wygl±da³ na trochê ponad czterdzie¶ci lat. D³ugie do ramion, siwiej±ce pasmami w³osy uk³ada³y siê miêkkimi falami. Spod krzaczastych brwi spogl±da³ na Sylwana stalowej barwy przenikliwymi oczami. W±ski nos dodawa³ ca³o¶ci postaci jeszcze wiêkszej ostro¶ci i drapie¿no¶ci.
- Lazarus bêdzie go¶ci³ u ciebie?
- Lazarus? Ach, Lazarus… Nie, Lazarus ju¿ opu¶ci³ ¦l±sk…
- Ale mówi³e¶, ze ma dzisiaj przyjechaæ. Przez telefon – Sylwan wysun±³ kciuk, wskazuj±cy i ma³y palec, zaciskaj±c pozosta³e dwa i pomacha³ d³oni± imituj±c± s³uchawkê telefonu.
- Naprawdê? To mo¿liwe.
- Mówi³e¶, ¿e chce zobaczyæ raport i tak dalej. ¯e mocno zainteresowa³ siê spraw±.
- Sylwanie, Sylwanie. Musisz siê jeszcze naprawdê wiele nauczyæ o polityce. Lazarus nawet nie wiedzia³ o tym przykrym incydencie. Do³o¿y³em wszelkich starañ, aby tak siê sta³o. Jeste¶ jeszcze m³ody i wyolbrzymiasz niektóre rzeczy. Ja z kolei troszkê mo¿e min±³em siê z prawd±. Gdyby ten twój – spojrza³ w raport – Seweryn Roztocki zabi³ w równie spektakularny sposób jeszcze z dziesiêæ osób, to mo¿e wtedy Lazarus by siê tym zainteresowa³. A tak to by³ tylko i wy³±cznie twój problem. A ¿e twoje problemy, mój drogi, s± równie¿ moimi, postanowi³em dopomóc ci nieco poprzez wykorzystanie niektórych swoich znajomo¶ci oraz przez zdopingowanie do szybszego dzia³ania. Chcia³em, ¿eby¶ jak najszybciej rozwi±za³ tê mêcz±c± nas wszystkich sprawê, aby¶ móg³ wróciæ tutaj mo¿liwie najprêdzej. Aby¶ móg³ wraz ze mn± ¶wiêtowaæ mój sukces, a przez to sukces ca³ego Rodu. Teraz, kiedy ju¿ zosta³em przez Lazarusa oficjalnie mianowany Diukiem ¦l±ska my¶lê, ¿e powinni¶my bardzo powa¿nie pomy¶leæ o twojej karierze, nie uwa¿asz? – Sylwan czu³ siê wykorzystany w sposób bardzo jednoznaczny, przywodz±cy na my¶l ssaki le¶ne w krótkich spódniczkach, kabaretkach i na niebotycznie wysokich obcasach. RYKWA… Jego my¶l by³a bardzo precyzyjna, krótka i wyra¿a³a wszystkie k³êbi±ce siê w nim emocje. Znowu da³ siê nabiæ w butelkê. Znowu…
Offline
Je¿eli wytrwacie, to zapraszam do lektury. Odgrzane opowiadanie z dolnych partii dysku twardego. Konradzie, Michaule, ju¿ d³u¿sze, zgodnie z ¿yczeniem.
Nadmieniam, ¿e wszystkie prawa autorskie nale¿± tylko i wy³±cznie do mnie, powielanie mojego tekstu i puszczanie go jako swój w najmniejszym nawet stopniu nie ujdzie nikomu p³azem. Osobi¶cie w±tpiê, by cokolwiek takiego mia³o miejsce, ale wolê dmuchaæ na zimne
Offline
Prawa Rêka
I to du¿o d³u¿sze Jak bêdê w stanie do tego odpowiednim to siê za to zabiorê i mo¿e nawet napiszê co¶ bardziej twórczego do tego xD
Edit: Wytrwa³em Wra¿enia ca³kiem pozytywne, najbardziej podoba³ mi siê fragment z ratuszem- latarni± morsk±
Chocia¿ gucio frytki i pkp te¿ fajnie opisane
Ostatnio edytowany przez michau5300 (2010-10-09 19:13:35)
Offline
a ju¿ my¶la³am, ¿e znalaz³ siê taki, co przebrn±³
Offline
Fajne opowiadanie RYKWA Mroczny klimacik Vampira fajnie zachowany, no i sama Czêstochowa fajnie opisana
Offline
Dziêkujê za to opowiadanie dziêki któremu spêdzi³em mi³o niedzielny wieczór Mam nadziejê, ¿e bêdzie jaka¶ kontynuacja historii Sylwana?
Offline